„Cristiano Ronaldo i Arabia Saudyjska? Widzieliśmy już to w Indiach…”
2023-02-11 22:46:43; Aktualizacja: 1 rok temuRelacje polityki ze sportem we współczesnym świecie wchodzą na kompletnie nieznany poziom. Dlatego porozmawialiśmy z Michałem Banasiakiem, dziennikarzem specjalizującym się w tej tematyce, współpracownikiem TVN24, Tygodnika Wprost oraz Instytutu Nowej Europy.
W niedzielę 22 stycznia Chiny, najludniejszy kraj świata, świętowały Nowy Rok. Zawodnicy Paris Saint Germain w meczu przeciwko Reims występowali w koszulkach z mandaryńskimi napisami. Jaki był tego cel?
Michał Banasiak: To kolejny rok z rzędu, gdy PSG decyduje się na taką akcję. Celem było zainteresowanie chińskiego kibica i chińskiego rynku. Ten rynek jest ogromny, zarówno jeśli chodzi o sponsorów, jak i fanów czy prawa telewizyjne. Europejskie kluby wykonują różnorakie gesty, aby przypodobać się tamtejszym odbiorcom. Pojawienie się mandaryńskich napisów nie uchodzi uwadze chińskich odbiorców. Taka informacja pojawia się w przestrzeni medialnej, a kibice przychylniej spoglądają w kierunku danej drużyny. Łatwiej jest ich przekonać do śledzenia tego zespołu w social mediach, do zakupu różnych gadżetów czy koszulek. Trykoty z tego spotkania są wystawione na sprzedaż w Internecie, więc co bogatsi z pewnością się w nie zaopatrzą, bo kosztują kilka - kilkanaście tysięcy euro. Paris Saint-Germain nie jest osamotnione w puszczaniu „oczka” do Chin. Wiele drużyn wybiera się tam na tournée przedsezonowe, a godziny rozpoczęcia meczów ligi włoskiej czy hiszpańskiej są ustalane na wcześniejsze terminy, aby zgromadzić jak najwięcej azjatyckich fanów przed telewizorami.
Kiedyś El Clásico było przekładane na wczesną godzinę, aby Chińczycy mogli obejrzeć tę rywalizację. Jak ważny jest kibic z tej części świata dla europejskiego rynku?Popularne
Każdy kibic, niezależnie skąd pochodzi, jest bardzo ważny dla klubów z Europy. Jednym z ich zadań jest budowanie swoich baz kibicowskich w każdym zakątku świata. To zjawisko szczególnie dobrze widać w mediach społecznościowych, które prowadzone są w wielu różnych językach, gdzie wrzucane są grafiki okolicznościowe na wiele różnych, niekoniecznie europejskich świąt. Rozpoznawalność i globalność marki, stanowi dla klubów istotny kierunek w działalności marketingowej. Łatwiej można wtedy pozyskać sponsorów z Azji, bo wiedzą, że ich reklamy zobaczą potencjalni nabywcy ich produktów i usług.
Jak wygląda sytuacja chińskiego futbolu i czy Chiny w przyszłości mogą stać się takim centrum światowego futbolu, spychając Europę na dalszy plan?
Moim zdaniem nie, z kilku powodów. Po pierwsze Chińczycy próbowali już przeprowadzić kilka rewolucji w swoim futbolu. Ściągano zagranicznych trenerów, dobrze opłacano znanych piłkarzy jak: Oscar, Hulk czy Carlos Tévez. Ezequiel Lavezzi występując w Hebei China Fortune był najlepiej opłacanym zawodnikiem na świecie. Mieli podnieść poziom ligi i pomóc w rozwoju młodych, chińskich piłkarzy, a okazało się, że było to tylko przepalanie pieniędzy. Teraz chińska piłka jest w kryzysie. Duży wpływ miała na to pandemia i polityka „Zero Covid”. Z powodu gry przy zamkniętych trybunach, braku wpływów z biletów i wycofaniu się wielu sponsorów, wiele zespołów popadło w kłopoty finansowe i po prostu przestało istnieć. Kiedyś Xi Jinping powiedział, że chciałby, żeby do 2050 roku Chiny, albo były mistrzami świata, albo co najmniej grały na poziomie najlepszych reprezentacji na świecie. Stworzenie silnej ligi, opartej na zagranicznych zawodnikach, miało pomóc w popularyzacji piłki nożnej, szkoleniu młodzieży, budowie infrastruktury, jednak nic z tego nie wyszło. Teraz Chiny mają wiele innych problemów i sport zszedł na dalszy plan. Zresztą jak spojrzeć na wszystkie dyscypliny drużynowe, to próżno szukać tam chińskich sukcesów.
Czyli Chińczycy to indywidualiści?
Paradoksalnie właśnie nie. Na ogół Azjaci postrzegani są jako ci, którzy wyżej stawiają wspólnotę niż jednostkę. Widać to było w czasie lockdownów, gdzie poświęcali swoją wolność na rzecz dobra wspólnego w znacznie większym stopniu niż Europejczycy. Nie widać tego jednak w sporcie, ale tutaj duży wpływ ma mentalność, bo tradycyjnie stawia się tu na wyszkolenie jednostki. Wysoko ceni się mistrzów świata i mistrzów olimpijskich. Sukcesy sportowe potrafią być trampoliną do awansu społecznego. Swoje dokłada również biologia. W piłce nożnej poza dobrym wyszkoleniem, szybkością i zwinnością, przydaje się siła fizyczna, a Chińczycy za atletów nie uchodzą. Są oczywiście wyjątki, jak Yao Ming, jeden z najwyższych koszykarzy w historii NBA.
Chciałbym zapytać o sytuację w Indiach, kraju, który według naukowców z ONZ w 2023 roku prześcigną pod względem wielkości populacji Chiny. Czy największy demokratyczny kraj świata stanie się największym krajem futbolu?
Indie bardzo by chciały, żeby piłka nożna prężnie się tam rozwijała. W ostatnim czasie mieliśmy tam wybory na prezesa federacji. Ogłoszono plan, który zakłada, że w 2047 roku Indie będą miały ponad milion zarejestrowanych piłkarzy, że zmieni się struktura ligowa, upodabniając do tej europejskiej. Zakłada się wzrost znaczenia skautingu i skuteczniejsze wychwytywanie talentów oraz zwiększenie częstotliwości spotkań, gdyż obecnie rozgrywki ligowe trwają tylko kilka miesięcy. Pytanie tylko, czy te cele zostaną spełnione, czy reprezentacja Indii stanie się rzeczywiście silną i będzie w stanie walczyć o udział w mistrzostwach świata. To będzie bardzo trudne, gdyż pracujący w Indiach trenerzy, jak Kibu Vicuña czy Tomasz Tchórz, zwracają uwagę na mentalność. Ci zawodnicy walczą w meczach, dają z siebie wszystko, ale na treningach, nie skupiają się, mniej im zależy, a wiadomo, jak istotna jest praca poza dniem meczowym. Ponadto dochodzi aspekt biologii, Hindusi podobnie jak Chińczycy nie mają ponadprzeciętnych warunków fizycznych. Plan rozwoju futbolu w Indiach zakłada masową popularyzację futbolu. To oczywiście nie oznacza, że stanie się popularniejszy od krykieta. Ale nie musi. Pięć procent populacji Indii to już dwa razy więcej ludzi niż w Polsce. Potencjał jest więc ogromny.
Jaki jest stan Azjatyckiej Ligi Mistrzów?
Poziom klubów występujących w tych rozgrywkach jest co roku weryfikowany w rywalizacji w ramach Klubowych Mistrzostw Świata. W tym roku Al-Hilal zostało trzecim klubem z Azji w historii, który doszedł do finału. I uznano to za sensację. Azjatycka Liga Mistrzów szuka pomysłu na siebie, który pozwoli na skok sportowy i biznesowy. Ostatnio przeprowadzono reformę, która wprowadziła podział na dywizje: wschodnią i zachodnią. Drużyny rywalizują w regionach, a w finale spotkają się zwycięzcy. Władze chcą też poluzować zasady występowania obcokrajowców, gdyż obecnie w drużynie nie może grać więcej niż czterech cudzoziemców, w tym jeden musi pochodzić z kraju z azjatyckiej federacji. A to oczywiście ogranicza możliwości napływu dobrych zawodników spoza kontynentu. Pod względem biznesowym, przepaść jest ogromna w porównaniu do Champions League. Zwycięzca w Azji otrzymuje cztery miliony dolarów, a na Starym Kontynencie 20 milionów euro. Za wygranie meczu w fazie grupowej, UEFA wypłaca 2,8 miliona euro, natomiast w Azji kluby otrzymują tylko 50 tysięcy dolarów. Azjatyccy sponsorzy wolą współpracować z klubami europejskimi niż azjatyckimi, bo bardziej im się to opłaca. Chińczycy są nacją najhojniej wspierająca FIFA. Przy okazji ostatnich mistrzostw świata w Katarze podliczono, że chińskie firmy w sumie w ostatnim czasie przelały blisko 1,5 miliarda dolarów na konta FIFA. Biznesmeni z Azji też chętnie kręcą się przy europejskich klubach. Ci mieli udziały w Atlético Madryt, czy Milanie, a wciąż obecni są w Interze Mediolan. Kluby te są popularne na arenie międzynarodowej, gwarantują mniejsze i większe sukcesy. Nic nie wskazuje na to, że trend miałby się zmienić, na korzyść drużyn z Azji.
Obserwujemy ciekawe zjawisko, mianowicie wiele krajów europejskich czy azjatyckich, wykupuje prawa telewizyjne do ligi saudyjskiej. Ma to związek z transferem Cristiano Ronaldo. Czy, czysto hipotetycznie, transfer gwiazdy podobnego formatu, na przykład Lionela Messiego do Chin, byłby to ruch rozwijający dla tego rynku?
Problem z Cristiano Ronaldo i Leo Messim jest taki, że są oni szalenie rozpoznawalni, najlepsi w historii, mający ogromne rzesze fanów, ale nie reprezentują już topowego poziomu. Leo Messi wciąż strzela dla PSG, poprowadził Argentynę do Mistrzostwa Świata, ale to już nie ten sam zawodnik co dziesięć-piętnaście lat temu. Jego mecze we Francji nie wywołują już takich emocji, jak wtedy, gdy grał w Barcelonie. Dlatego uważam, że gdyby trafił do Chin czy Arabii, mielibyśmy podobną sytuację, jak z Cristiano Ronaldo. Na debiut Ronaldo oczekiwali wszyscy. Byliśmy ciekawi, jak mu się tam będzie wiodło. Po pierwszych, niezbyt udanych meczach, zainteresowanie przygasło. Nie zdominował z miejsca ligi, nie rozstawia innych po kątach. Ale ostatnio strzelił cztery bramki i znów trafił na czołówki mediów. Obserwowaliśmy to w Indiach, gdzie dekadę temu trafiły wielkie gwiazdy, jak Diego Forlán, Alessandro Del Piero, Marco Materazzi. Byli to zawodnicy bardzo rozpoznawalni, jednak u schyłku swojej kariery albo ściągani z emerytury. Liga trwała trzy miesiące, media z początku żyły tym tematem, ale potem ucichł. Kibice chcą obserwować najlepszych piłkarzy tu i teraz. Poza grupą fanatycznych kibiców samego Cristiano, kibice nie będą żyć jego grą w Arabii. Będą się interesować, gdy strzeli spektakularną bramkę albo jego goli będzie dużo. Jeśli ktoś miałby na poważnie zmienić postrzeganie arabskiej czy innej mało dziś znanej ligi, to piłkarz w swoim topie z bardzo dużą rozpoznawalnością na przykład Kylian Mbappé czy Erling Haaland. Ale trudno sądzić, że oni w najbliższym czasie opuszczą Europę.
Jak bardzo futbol saudyjski jest powiązany z rodziną królewską?
Bardzo mocno. Jego powiązanie było widać w debiucie Portugalczyka przeciwko PSG, gdzie nie grała jego drużyna, tylko najlepsi zawodnicy z Al-Hilal i Al-Nassr. W gronie rodziny królewskiej i najbogatszych szejków mamy podział na sympatyków Al-Hilal i Al-Nassr, więc wystawianie wspólnej drużyny było ukłonem dla wszystkich fanów „królewskich” zespołów z Rijadu. Pensja Ronaldo de facto jest opłacana przez państwo, bo jego przyjście ma nie tylko popularyzować futbol czy przykuć uwagę mediów, ale też pomagać w budowaniu pozytywnego wizerunku Arabii Saudyjskiej i zdobyciu prawa do organizacji mistrzostw świata czy to w 2030 roku, czy może w 2034.
Czy Ronaldo swoim wizerunkiem zachęci zawodników w podobnym wieku o podobnym prestiżu na przenosiny do Arabii, kraju o ustroju monarchii absolutnej?
Cristiano Ronaldo będzie mocną kartą przetargową dla Saudyjczyków. Już pojawiły się plotki, o tym, że może Messi, może Luka Modrić są na liście transferowej szejków. Wiele zależy od tego, co Cristiano będzie reprezentował. Jeśli w świat pójdzie pozytywny przekaz, że Ronaldo jest gwiazdą ligi, że fajnie mu się tam żyje, i tak dalej to inni przychylniej pomyślą o tym kierunku. W przeciwnym razie, szejkowie mogą mieć trudności w znalezieniu nowych gwiazd podobnego kalibru. Należy pamiętać również o aspekcie etycznym, gdyż niektórzy piłkarze mogą mieć nie chcieć mieszkać w kraju z surowymi zasadami życia społecznego i religijnego i wybiorą nieco niższą pensję, ale bliski im kulturowo kierunek amerykański i grę w MLS. W niedzielę 15 stycznia Barcelona wygrała w finale Superpucharu Hiszpanii 3:1 z Realem Madryt. Wielkie spotkanie, rozgrywane w Arabii Saudyjskiej.
Dlaczego od wielu lat te mecze są rozgrywane właśnie tam?
Arabia Saudyjska słono płaci za rozgrywanie tych meczów właśnie tam. Podobnie jak za Superpuchar Włoch. Saudyjczykom bardzo mocno zależy na tym, aby jak najwięcej prestiżowych imprez odbywało się u nich. Organizowane są turnieje golfowe, Grand Prix Formuły 1, czy prestiżowe walki bokserskie. Federacje piłkarskie Włoch i Hiszpanii godzą się na przenoszenie spotkań właśnie tam, gdyż oferowane pieniądze są po prostu zbyt duże, aby można je odrzucić. Kibicowsko i sportowo te decyzje też się nie bronią. W tym roku nie udało się zapełnić stadionów. A przecież mieliśmy piłkarzy Realu, Barcelony, Interu czy Milanu Z drugiej strony takie wydarzenia to doskonała promocja dla Arabii Saudyjskiej. Na banerach, bandach, czy nawet w logo Superpucharu Hiszpanii przewijała się nazwa „Neom”, czyli projekt giga miasta, które ma powstać do 2030 roku.
Pieniądze, o których Pan wspomina, to prywatne środki szejków czy finanse obywateli?
W Arabii trudno postawić granicę pomiędzy tym co państwowe, a tym co prywatne. Natomiast finansowanie tych imprez pochodzi z budżetu państwa. Ogromne zyski czerpane są z eksportu ropy naftowej, czy gazu ziemnego. Więc nietrudno znaleźć środki na promocję sportu czy marketing. Budżet państwa ustalany jest bez konsultacji społecznych. W Europie organizowanie drogich wydarzeń coraz częściej napotyka sprzeciw społeczny. W świecie arabskim nie ma takich kłopotów.
Wspomniał Pan, że w tym rejonie Bliskiego Wschodu odbywa się wiele elitarnych rozgrywek, natomiast w Iraku miał miejsce Puchar Zatoki Perskiej. Jak wyglądał ten turniej i co wydarzyło się przed finałem?
W Arabii trudno było przyciągnąć widzów na spotkania Realu czy Barcelony, natomiast w Iraku wręcz przeciwnie. Głód piłki jest tam ogromny. Puchar Zatoki Perskiej nie jest prestiżowym turniejem, wiele krajów potraktowało go rekreacyjnie, grając drugim lub trzecim garniturem. Jednak dla niektórych, słabszych piłkarsko państw, ma duże znaczenie. Irak organizując turniej pierwszy raz od 1979 roku, wystawił najmocniejszy skład i wygrał rozgrywki. Spotkania cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Przed meczem finałowym z Omanem, było ono tak duże, że fani na kilka godzin przed spotkaniem ustawiali się przed stadionem. Zarówno ci z biletami, jak i bez. Nieposiadający wejściówki liczyli na łut szczęścia i nieuwagę ochrony, aby dostać się na stadion. Doszło do przepychanek, wybuchła panika i ludzie zaczęli się tratować, kilka osób zmarło, kilkadziesiąt zostało rannych. Rozważano przełożenie spotkania, federacja Omanu ze względów bezpieczeństwa zawróciła kibiców, którzy byli w drodze na mecz. Gospodarze wygrali 3:2 po dogrywce, jednak obrazki, które oglądaliśmy, udowodniły, że są miejsca, gdzie futbol wciąż rozpala. Sami zawodnicy bardzo żywiołowo podchodzili do tego triumfu, mówiąc, że to ich największe osiągnięcie w karierze. Irak to w dalszym ciągu kraj targany wieloma problemami, kryzysami politycznymi. Dzięki meczom mieszkańcy mogli, choć na chwilę zapomnieć o codziennych kłopotach. To taka ważna funkcja sportu. W tej części świata, kojarzącej się przeciętnemu człowiekowi z niestabilnością polityczną i kryzysami społecznymi, futbol przetrwał w swojej pierworodnej, nieskazitelnej postaci, gdzie nie ma wielkich pieniędzy, a kibice autentycznie cieszą się wydarzeniami na murawie.
Jeszcze w fazie grupowej, gdy na turnieju grał Jemen, doszło do sytuacji, gdy zawodnicy tej drużyny wymieniali między sobą ochraniacze, bo brakowało sprzętu dla wszystkich. To był bardzo mocny obrazek, bo przecież Jemen od lat targany jest wojną. Po tym meczu znaleźli się sponsorzy, którzy zapewnili Jemeńczykom sprzęt. Przez takie historie futbol opowiada nam o świecie.
من الذي يستغرب من سوء أداء #المنتخب_اليمني؟،هذه إمكانياته، وهذا الطبيعي ولا عجيب في ذلك، فلا دوري نلعب فيه، ولا اهتمام بالكرة، ولا دعم ولا تأهيل؛ لا داعي للمثالية.
— إبراهيم عبد القادر (@Ebrahe2m) January 6, 2023
هذه اللقطة تقول كل شيء، لقطة بطولة #خليجي25 بلا منازع، اللاعب الذي تم استبداله يعطي زميله الكسارات!#السعوديه_اليمن pic.twitter.com/cTlPCyZMsI
W Afryce odbywają się Mistrzostwa Narodów Afryki, mało medialna impreza, w której udziału nie bierze, czwarta drużyna świata, największa niespodzianka katarskiego mundialu - Maroko. Z czego wynika nieobecność Lwów Atlasu.
Turniej wciąż trwa, przed nami wielki finał, w którym Algieria zmierzy się z Senegalem. To z naszego punktu widzenia mało prestiżowa impreza, na której występować mogą wyłącznie zawodnicy grający na co dzień w Afryce. Algieria, gospodarz, bardzo mocno sfrustrowała Marokańczyków i najważniejszych ludzi afrykańskiego futbolu, bo nie zgodzili się na lądowanie marokańskiego samolotu i tym samym zablokowała udział reprezentacji Maroka. Oba kraje mają bardzo napięte relacje od lat, a od 2021 roku nie utrzymują stosunków dyplomatycznych. Powodem jest Sahara Zachodnia, czyli terytorium, do którego Maroko rości sobie prawa, a który Algieria uważa za obszar okupowany przez Maroko. Marokańczycy prowadzą kampanię polityczną, mającą na celu uznanie przez większość praw swoich roszczeń. Blokuje też przeprowadzenie referendum niepodległościowego, na które zgodziło się w latach 90., w czasie negocjacji z ONZ. Nad częścią Sahary Zachodniej Marokańczycy sprawują kontrolę, natomiast pozostała część jest pod kontrolą Saharyjskiej Arabskiej Republiki Demokratycznej. W 2021 roku doszedł jeszcze jeden aspekt wzajemnych animozji. Algierczycy oskarżyli Maroko o finansowanie organizacji zagrażających bezpieczeństwu Algierii i wówczas - zamknięto algierską przestrzeń powietrzną dla marokańskich samolotów. Dlatego wymagana była zgoda na lądowanie marokańskich piłkarzy, która nie została wydana. W Rabacie uznano to za atak zarówno polityczny, jak i sportowy. Ogłoszono, że Lwy Atlasu nie pojadą na ten turniej, gdyż gospodarze boją się ich potęgi. Nie pomógł nawet Gianni Infantino, który przebywał w Maroku w związku z losowaniem Klubowych Mistrzostw Świata.
Maroko byłoby faworytem do zwycięstwa?
Na pewno byliby kandydatami do gry co najmniej w półfinale. Czy do wygrania? Nie śledzę na tyle afrykańskiej piłki, ale biorąc pod uwagę, że wygrali dwie ostatnie edycje, a liga marokańska jest jedną z najsilniejszych na kontynencie, pewnie można tak sądzić. Zwłaszcza, że poza Algierią i Senegalem, które piłkarsko są solidnymi nacjami, w półfinałach grały jeszcze Niger i Madagaskar, czyli nawet w warunkach afrykańskich reprezentacje piłkarsko egzotyczne.
W połowie grudnia rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał swoją opinię na temat konfliktu UEFA vs Superliga. Jakie wnioski płyną ze słów rzecznika? I jaki interes ma Unia Europejska w tym, żeby Superliga nie powstała?
Najważniejszym wnioskiem jest to, że UEFA ma duże wsparcie Unii Europejskiej. Opinia rzecznika nie jest wiążąca, na ostateczne decyzje trzeba poczekać. Jednak opinia wskazuje nam kierunek rozwoju tej sytuacji. UEFA uznaje prawa Superligi do tworzenia niezależnych rozgrywek, ale na tym sukcesy tego projektu się kończą. Jeśli jakiś klub chce brać udział w Superlidze, nie będzie mógł partycypować w Champions League czy w innych rozgrywkach spod egidy UEFY, a poszczególnych zawodników będzie można wykluczyć z rozgrywek międzynarodowych, jak Euro czy Mistrzostwa Świata. Pewnie krajowe federacje wykluczałyby drużyny z Superligi ze zmagań ligowych. Choć Superliga argumentuje, że UEFA stosuje praktyki monopolistyczne, to ta opinia wskazuje, że wszystko jest zgodne z prawem. Wszystko wskazuje więc na to, że projekt Superligi w tym kształcie, w którym został nam przedstawiony, upadnie.
Dlaczego Realowi Madryt, FC Barcelonie i Juventusowi tak bardzo zależy na oddzieleniu się od UEFY?
Te kluby mają poczucie, że „finansowy tort” powinien być podzielony w taki sposób, aby jak najwięcej trafiało do nich. Kluby, które zdecydowały się na powołanie Superligi, sądzą, że ze względu na swoją historię, sukcesy, tradycje, wartość powinny czerpać więcej korzyści, bez względu na kryzysy sportowe, które przecież w ostatnim czasie przechodziły. Ich włodarze uważają, że takie rozgrywki przyciągnęłyby więcej sponsorów, kibiców i jeszcze więcej pieniędzy niż Liga Mistrzów. No i zyskami nie trzeba by się dzielić z UEFĄ.
Zdecydowanie nie chodzi o promocję futbolu wśród najmłodszych odbiorców, a wyłącznie o większe zyski.
Jak najbardziej. Hasła wygłaszane przez obie strony są populizmami. Florentino Pérez mówi o propagowaniu futbolu, a UEFA, że walczy o równy dostęp do europucharów dla wszystkich. Oczywiście każdy klub ma szansę na zagranie w finale Ligi Mistrzów, jednak jak każdy wie, dla niewielkich drużyn te furtki są otwarte tylko teoretycznie. Wprowadzane reformy miały szerzej je uchylić, jednak de facto nic nie zmieniły. Powstała Liga Konferencji Europy, która ma być nagrodą pocieszenia dla zespołów z krajów, które nie osiągały sukcesów. Liga Mistrzów wciąż jest zarezerwowana dla klubów najbogatszych. Ale te kluby chciałyby jeszcze więcej. Walka idzie o pieniądze, ale też władze, bo teraz kluczowe dla kształtu rozgrywek decyzje podejmują oficjele UEFA, a w Superlidze robiliby to przedstawiciele kilkunastu zaledwie klubów.
W ostatnim roku, z różnych powodów, bardzo popularny stał się koncert mocarstw, gdzie główne role przypadły Stanom Zjednoczonym i Chinom. Czy ich rywalizacja przeniesie się na boiska piłkarskie?
Koncert mocarstw rozgrywa się na każdej płaszczyźnie naszego życia i sport nie jest od niego wolny. Piłka nożna może niekoniecznie to odczuje, bo akurat w tej dyscyplinie Chiny w ogóle się nie liczą, ale już na igrzyskach olimpijskich amerykańsko-chińska rywalizacja jest bardzo żywa. W Pekinie w 2022 roku, w klasyfikacji medalowej Chiny, po raz pierwszy w historii zimowych igrzysk, wyprzedziły USA. Chińczycy nie zawsze są w stanie wychować sobie gwiazdy, więc sięgają po przekonywanie tych, które mają chińskie korzenie, ale wychowywali się gdzie indziej. Tak było w snowboardzie, gdzie dwa złote medale zdobyła Eileen Gu, zawodniczka pochodząca ze Stanów. Podobnie w hokeju, który w Chinach stoi na bardzo niskim poziomie. Niemal w całości zarówno męska jak i żeńska reprezentacja na ostatnie igrzyska składały się z naturalizowanych zawodników i zawodniczek. Nie pozwoliło to na zawojowanie turnieju, ale przynajmniej udało się uniknąć kompromitacji. Na poziomie polityki międzynarodowej, wyniki w tak uznanych imprezach sportowych są bardzo ważne, tak było za czasów zimnej wojny, tak jest teraz.
Chciałbym zapytać o piłkę nożną w Polsce. Jak bardzo kluby Ekstraklasy są uzależnione od środków miejskich?
To oczywiście zależy od drużyny i od miasta. Obecnie w Ekstraklasie mamy kilka drużyn, które podlegają miastu jak Śląsk Wrocław czy Górnik Zabrze. W niektórych przypadkach to uzależnienie jest całkowite. Według mnie samorządy, na poziomie sportu amatorskiego, powinny wspierać kluby sportowe w postaci: rozbudowy infrastruktury czy finansowania obozów dla młodzieży. Natomiast na poziomie profesjonalnym, w Ekstraklasie, gdzie są sponsorzy, są duże pieniądze z praw telewizyjnych, poleganie na środkach publicznych jest dla mnie kuriozalne. Patrząc na pensje niektórych zawodników i porównując z wynikami sportowymi, to po prostu marnotrawienie środków. Nie mówiąc już o nieuczciwej rywalizacji międzyklubowej, bo podczas gdy niektóre zespoły muszą – jak to w biznesie – szukać wsparcia i zbilansować budżet, inne mają zapewnione finansowanie, bez względu na wyniki sportowe.
Czy wykorzystywanie piłki nożnej w kampanii wyborczej jest skutecznym narzędziem marketingu politycznego?
Przed wyborami samorządowymi w 2018 roku wielu lokalnych polityków robiło konferencje na obiektach sportowych, obiecując załatwienie finansowanie czy rozbudowę danego stadionu. Ale o publiczne poparcie czynnych sportowców czy działaczy trudno, bo byłoby dla nich bardzo ryzykowne. Z jednej strony kibice są bardzo wyczuleni na takie bezpośrednie mieszanie polityki ze sportem, a z drugiej trzeba żyć dobrze z każdą władzą, więc lepiej nie popierać nikogo konkretnego, by po wyborach nie żałować. Natomiast przed nadchodzącymi wyborami kandydaci z pewnością też będą walczyć o głosy kibiców, obiecując wsparcie klubów czy rozbudowę infrastruktury.
JAKUB SKORUPKA