4 grudnia 1996 roku. To wtedy polski
klub rozegrał ostatni mecz w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Widzew,
bo o nim mowa, przegrał na Vicente Calderón z Atlético Madryt 0:1.
Gola na wagę trzech punktów dla „Rojiblancos” strzelił Serb
Milinko Pantić. Nikt nie robił z tej porażki wielkiej katastrofy,
bo łodzianie już wcześniej stracili szanse na awans do
ćwierćfinału. Grupowi rywale byli po prostu mocniejsi, każdy to
widział. Nikt z kolei nie przypuszczał, że rozbrat polskich drużyn
z najbardziej prestiżowymi europejskimi rozgrywkami będzie tak
długi.
Wyliczamy. Parma, Manchester United, Fiorentina,
Panathinaikos Ateny, Barcelona, znowu Barcelona, Anderlecht, Real
Madryt, ponownie Panathinaikos, Szachtar Donieck, Steaua Bukareszt,
znowu Barca, Levadia Tallin, Sparta Praga, APOEL Nikozja,
Helsingborgs, jeszcze raz Steaua, Celtic Glasgow, FC Basel... To
wszystkie zespoły, które na różnych etapach eliminacji LM były
lepsze od mistrza Polski. Jedne prezentowały wyższy poziom, inne
niższy. Bez względu na to, zawsze czegoś brakowało.
Dundalk przy każdym z nich wypadała blado. Nawet przy Levadii.
Nie będziemy jednak po raz setny pisać, że Legia Warszawa miała w
losowaniu furę szczęścia. To fakt, ale szczęściu zawsze trzeba
dopomóc. Besnik Hasi i spółka znaleźli los, na którym jest
naprawdę gruba, bo sięgająca niemal 13 milionów euro kasa, ale
cały czas nie odebrali nagrody. Są blisko, ale trzeba zrobić
ostatni krok.
Wielokrotnie narzekaliśmy na grę Legii w tym
sezonie, ale teraz na chwilę zapominamy o tym, co złe:
- o
tym, że legioniści dość szczęśliwie prześlizgnęli się przez
dwumecze ze Zrinjskim Mostar i Trenczynem.
- o tym, że gdyby nie
dwóch zawodników - Arkadiusz Malarz i Nemanja Nikolić - nie byłoby
to możliwe.
- o wygranym w bardzo słabym stylu pierwszym meczu
z Dundalk.
- o fatalnej postawie w lidze - tylko jednej wygranej
i porażkach z Górnikiem Łęczna oraz Arką Gdynia.
- o
kabarecie w wykonaniu Jakuba Rzeźniczaka i jeszcze kilku innych
parodystów.
- o ich podejściu, indywidualnych błędach i po
prostu słabych umiejętnościach, które nie kwalifikują ich do gry
w najlepszym polskim klubie.
- o słabej grze nowych zawodników,
którzy przecież z miejsca mieli zwiększyć siłę ognia Legii.
-
o wątpliwościach dotyczących szkoleniowych umiejętności i
filozofii samego Hasiego.
- o beznadziejnej atmosferze wokół drużyny.
O tym wszystkim i jeszcze kilku
innych rzeczach na chwilę zapomnimy, bo w tym momencie liczy się
tylko to, żeby polski zespół w końcu wrócił do Champions
League. Żebyśmy znowu mogli ściskać za niego kciuki we wtorkowe
lub środowe wieczory. Reszta schodzi na dalszy plan. Przynajmniej do
końca meczu z Dundalk.
Czy awans do fazy grupowej Ligi
Mistrzów może Legii zaszkodzić? W pierwszych miesiącach na pewno.
Oczywiście tylko i wyłącznie pod względem sportowym. Bez
znacznych wzmocnień ciężko będzie pogodzić grę przeciwko
najlepszym na Starym Kontynencie, z rywalizacją na krajowym
podwórku. Ewentualne straty punktowe w lidze nijak będą się
jednak miały do wspomnianych już korzyści finansowych. Dzięki nim
szybko będzie można wszystko odrobić, a potem wskoczyć na
zdecydowanie wyższy, nieosiągalny dotąd dla polskich klubów
poziom.
Czy Legia na ten awans w ogóle zasłużyła? Warszawiacy
są w czwartej rundzie eliminacji. Przez poprzednie przeszli w
wątpliwym stylu, ale jeśli tylko wyeliminują Irlandczyków śmiało
będzie można stwierdzić, że tak - zasłużyli na to bardziej niż
rywale. Na razie tyle. Teraz mecz. Wszelkie żale i wątpliwości
będzie można wylewać już po nim.
Legioniści - zróbcie
to i przejdźcie to historii. Tak blisko i łatwo nie będzie już nigdy.