Gdy wszystkie drogi prowadzą donikąd, czyli pożegnanie Maurizio Sarriego

2024-03-16 20:41:46; Aktualizacja: 8 miesięcy temu
Gdy wszystkie drogi prowadzą donikąd, czyli pożegnanie Maurizio Sarriego Fot. Raffaele Conti 88 / Shutterstock.com
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Biorąc pod uwagę, że niecały rok temu Lazio, skutecznie wykorzystując potknięcia rywali, kończyło sezon jedynie za fenomenalnym Napoli, a jeszcze przed miesiącem zwyciężało w Rzymie z Bayernem, rezygnacja Maurizio Sarriego zdaje się spotykać z zaskakująco dużym zrozumieniem opinii publicznej.

Kiedy i jak ten w teorii pasujący do siebie związek się wypalił?

Świętujący na początku roku sześćdziesiąte piąte urodziny neapolitańczyk zostawił Lazio na dziewiątym miejscu w tabeli Serie A, po serii trzech ligowych porażek i zawstydzająco słabym, przegranym trzema bramkami rewanżu w Monachium. Kolejny etap jego pracy miał przecież wyglądać inaczej.

Po tym, jak udowodnił, że potrafi stworzyć w Lacjum nie tylko zespół efektowny i widowiskowy, ale także odpowiedzialny w defensywie oraz odpowiednio zaryglowany, przyszła kolej na wypłynięcie na spokojne wody i osiągnięcie równowagi. Tymczasem, podczas gdy Atalanta długimi fragmentami sezonu wydawała się najgroźniejszą z drużyn, które mogłyby realnie zagrozić Juventusowi i Milanowi, Roma po zamianie Jose Mourinho na Daniele De Rossiego zaczęła piąć się w górę tabeli, a Bologna Thiago Motty raz po raz rozwiewała wątpliwości, czy miejsca w czołówce nie zawdzięcza aby przypadkowi, Lazio pozostawało w tych zawodach konsekwentnie nierówne, bezzębne i grające poniżej swoich możliwości. 

Zostawieni przez SMS-a

Falstart, który zaliczyło latem, można było jeszcze tłumaczyć nową rzeczywistością i osieroceniem przez Sergeja Milinkovicia-Savicia – fakt, że po dwóch bolesnych sierpniowych porażkach (z ligowymi przeciętniakami – Lecce i Genoą), Lazio w samym wrześniu przyszło mierzyć się z Napoli, Juventusem i Milanem, nie sprzyjał szybkiemu wyjściu z dołka. Tylko pierwsze z tych spotkań podopieczni Sarriego zdołali wygrać.

Pomimo obiecującego, jak na standardy Lazio, letniego mercato (poza Milinkoviciem-Saviciem nie odszedł nikt szczególnie ważny), Serba, który do wicemistrzostwa przyczynił się dziewięcioma golami i ośmioma asystami, nie udało się zastąpić kimś, kto jeden do jednego wypełniałby na boisku te same funkcje, co on. Nic nie wskazuje na to, by nowi pomocnicy, czyli Matteo Guendouzi, Daichi Kamada i Nicolo Rovella, razem wzięci zakończyli rozgrywki z takimi statystykami.

Nie zrobią tego nawet ściągnięci latem bardziej ofensywni gracze, którzy raczej mieli odciążyć gasnących powoli Ciro Immobile czy Pedro, nie zaś wchodzić w buty „SMS-a” – Taty Castellanos i Gustav Isaksen. Pierwszy może jak dotąd pochwalić się tylko dwoma bramkami i trzema asystami, z kolei drugi jednym ostatnim podaniem mniej. Choć nieuczciwe byłoby nazwanie ich transferowymi pomyłkami w sytuacji, w której cały zespół cierpi pod bramką rywala – zaledwie 33 gole strzelone w dotychczasowym 28 meczach (ponad dwa razy mniej niż liderujący Inter i tyle samo, co przedostatnie Sassuolo)! – oczekiwania wobec tego duetu na pewno były większe. Zwłaszcza że to na nich prezes Claudio Lotito wydał najwięcej, bo odpowiednio 15 i 12 milionów euro.

Strata serbskiego playmakera, który w środku pola oferował pełen pakiet – kreatywność, agresję, siłę i skuteczność - wisiała w powietrzu od lat, ale start sezonu pokazał, że to coś, na co nie dało się w pełni przygotować.

Europejskie puchary skutkiem ubocznym

Kolejne potknięcia, m.in. listopadową kompromitację ze zdecydowanie najsłabszą w lidze Salernitaną, i ogólnie wrażenie minimalistycznej, nieprzekonującej gry, najłatwiej byłoby uznać za negatywne skutki godzenia Serie A z Ligą Mistrzów. 

Co prawda ostatnie lata również wiązały się dla „Biancocelestich” z rywalizacją na kilku frontach, ale mniej prestiżowe Liga Europy i Liga Konferencji Europy zdawały się im jedynie przeszkadzać w walce o wysokie miejsce w krajowych rozgrywkach. Brak awansu do kolejnych rund, odpadnięcie z następnym przeciętniakiem, przyjmowane były raczej wzruszeniem ramion, aniżeli złością czy rozczarowaniem. Mimo że na papierze Lazio przynajmniej w Lidze Konferencji powinno włączyć się do walki o zwycięstwo (tak, jak swego czasu zrobiła to AS Roma), nigdy nie zdradzało takich aspiracji. Niezła, ale wąska kadra miała straszyć rywali głównie we Włoszech. Wówczas ta taktyka przynosiła efekty.

W poprzednim sezonie Lazio w wyjątkowych okolicznościach zajęło zaledwie trzecie miejsce w przeciętnej grupie Ligi Europy (wszystkie zespoły zakończyły tę fazę z ośmioma punktami, o awansie Feyenoordu i Midtjylland zadecydował lepszy bilans bramkowy) i spadło do Ligi Konferencji, gdzie w play-offach ograło Cluj, by potem odpaść z AZ Alkmaar. Po porażce z przedstawicielem Eredivisie Sarri otwarcie mówił dla stacji Sky Sport Italia o ograniczeniach swojej drużyny: – Nie mamy warunków ku temu, by walczyć na kilku frontach jednocześnie. Zarówno pod względem głębokości składu, mentalnym czy fizycznym. To dość oczywiste, że zawsze, gdy musimy dokonać pięciu czy sześciu zmian, płacimy za to karę. […] Wiedziałem, że Europa będzie dla nas problemem.

Liga Mistrzów to jednak inna para korków. Poprzednio rzymianie uczestniczyli w niej w sezonie 2020/2021, czyli ostatnim pod wodzą Simone Inzaghiego. Wyszli z grupy, ale w 1/8 finału polegli - tak, jak i w tym roku - z Bayernem. Podstawowym bramkarzem był wówczas Pepe Reina, defensywą zarządzał Francesco Acerbi, a wskutek dużej liczby zakażeń koronawirusem w zespole, debiutu w tamtych rozgrywkach doczekał się nawet 19-letni Polak, Szymon Czyż (dziś zawodnik Górnika Zabrze).

Lazio nie jest klubem, który może liczyć na regularne występy w elicie. Żeby doszukać się jeszcze wcześniejszych wzmianek o Biancocelestich w Lidze Mistrzów, należy cofnąć się aż do jesieni 2007 roku, kiedy to ekipa z Delio Rossim na ławce trenerskiej, 43-letnim Marco Ballottą w bramce i duetem napastników Pandev-Rocchi musiała uznać w grupie wyższość Werderu Brema, Olympiakosu Pireus i Realu Madryt, między innymi z Raulem i Ruudem van Nistelrooyem w składzie.

Od początku istnienia rozgrywek Lazio zakwalifikowało się w sumie tylko do siedmiu edycji Champions League, z czego aż cztery razy przed 2004 rokiem.

Na własnym podwórku wiodło sobie tymczasem niekiedy lepiej niż przyzwoicie. Od czternastu lat zawsze kończy sezon w pierwszej dziesiątce tabeli Serie A, dwukrotnie załapało się na podium (trzecie miejsce w sezonie 2014/2015 i drugie w zeszłym). Dodajmy do tego po dwa, zdobyte w tym czasie, trofea Coppa Italia i Supercoppa, oraz to, że ostatni raz dało się wyprzedzić Romie w 2019 roku, a jasnym stanie się, że rozgościło się w ścisłym włoskim topie. Wydawać by się mogło, że nadeszła pora na kolejny krok – może nie tyle od razu zawojowanie Europy, ile po prostu legitymizację marki na kontynencie, odegranie w niej roli innej niż wyłącznie epizodycznej.

Runął już ostatni mur

O tym, że dla Sarriego różnica między Ligą Mistrzów a choćby Ligą Europy jest ogromna, świadczyła listopadowa wypowiedź po zwycięstwie z Feyenoordem w Champions League, a przed derbami Rzymu, którą zaczepił lokalnego przeciwnika: - Roma może sobie pozwolić na mecz towarzyski w czwartek. My dzisiaj stoczyliśmy wojnę. To fundamentalna różnica.

Tym mało istotnym sparingiem, który miała rozegrać drużyna Jose Mourinho, było... spotkanie ze Slavią Praga, rozgrywane właśnie w ramach Ligi Europy. Również Lotito podchodził do tematu podobnie.

- Zbudowaliśmy zespół, który pod względem jakości i liczebności ma wszystko, aby rywalizować na dwóch frontach - powiedział we wrześniu w Radio Serie A.

- Po przeanalizowaniu poprzedniego sezonu doszliśmy do wniosku, że Liga Konferencji nie interesuje Lazio. Liga Mistrzów to, co innego. Zapewnia niezwykłe zasoby i doskonałą widoczność.

Już wcześniej nie ukrywał zresztą, że wiąże z Champions League pewne nadzieje. Na cztery kolejki przed końcem zeszłego sezonu, gdy „Biancocelesti” zajmowali trzecią lokatę, udzielił komentarza dla Lazio Style Channel, w którym zdradził, że potencjalny awans oznaczałby dla niego powrót na piłkarski Olimp oraz kolejne świadectwo tego, że Lazio dzierży miano najlepszej drużyny w stolicy.

Sprzedaż Milinkovicia-Savicia nie wpłynęła zatem na ambicjonalne plany i oczekiwania kontrowersyjnego Lotito. Wajcha została przestawiona. Klub miał jak najlepiej wykorzystać swoje pięć minut w Pucharze Mistrzów i dlatego brzydka porażka ze zmagającym się z kryzysem Bayernem oraz wypuszczenie z rąk ćwierćfinału przelały czarę goryczy i skłoniły Sarriego do ustąpienia ze stanowiska. Ostatni argument, którym mógł się bronić, stracił ważność. Szanse na szybką rehabilitację nikłe. Do piątego miejsca brakuje bowiem ośmiu punktów.

Lazio pod wodzą Sarriego popadało ze skrajności w skrajność. Dzięki siedemdziesięciu siedmiu bramkom, w jego pierwszym sezonie załapało się do top 10 najskuteczniejszych drużyn, grających w pięciu najmocniejszych ligach w Europie.

W następnym traciło już natomiast tak niewiele goli, że ustępowało w nich tylko Barcelonie, Napoli i Lens, a Ivan Provedel wyrównywał rekord czystych kont w jednej edycji Serie A. Jakby tego było mało, Lazio Sarriego miało dar do pakowania się w absurdalne, niecodzienne sytuacje. Czasem z pozytywnym skutkiem, jak wtedy, gdy wspomniany bramkarz w ostatniej minucie doliczonego czasu gry ratował cenny remis z Atletico nie kolejną udaną interwencją, a… swoim trafieniem, stając się jednocześnie dopiero czwartym golkiperem w historii Ligi Mistrzów, który mógłby pochwalić się takim wyczynem. Częściej jednak ta specyficzna umiejętność kończyła się dla „Biancocelestich” źle, np. trzema czerwonymi kartkami w przegranym spotkaniu z Milanem czy napomkniętym przeze mnie pechowym, niespotykanym zrównaniem się punktami z wszystkimi rywalami w grupie Ligi Europy i odpadnięciem w ten sposób z rozgrywek.

Ta nieprzewidywalność, niestabilność i brak ciągłości nie przystawały takiemu zespołowi. Sarri nie będzie wspominany w Rzymie negatywnie, w końcu wicemistrzostwo i awans do 1/8 finału Ligi Mistrzów zdaniem wielu komentatorów i tak były wynikami ponad stan, ale nie da się oprzeć wrażeniu, że zostawia po sobie drużynę rozbitą i znacznie gorszą niż ta, którą obejmował po Simone Inzaghim.

Ktoś powie, że zabrano mu Sergeja i że trafił na gorszy okres Immobile, ale z drugiej strony nie wdrożył żadnego planu naprawczego. Poza Provedelem, który nieco przypadkiem wskoczył do pierwszego składu kosztem szykowanego na jedynkę, ale ukaranego w debiucie czerwoną kartką Luisa Maximiano (znów te niezwykłe okoliczności!), Sarri nikogo nie rozwinął. Wręcz przeciwnie, zawodnicy, na których mógł liczyć w poprzednich latach, będący w najlepszym wieku dla piłkarza - Romagnoli, Zaccagni, Casale - zsunęli się z czasem w przeciętność. Próby zmiany boiskowych ról, a w pewnym momencie nawet odstawienie na boczny tor Luisa Alberto i Manuela Lazzariego także nie wyszło Lazio na dobre.

Ile w tym winy Sarriego, a ile kiepskiego zarządzania klubem przez Claudio Lotito? To może wyjaśnić się już niedługo. Wszystko zależy od tego, czy następca na ławce trenerskiej wywalczy dla Lazio miejsce premiujące do europejskich pucharów. Jeśli tak, byłemu menedżerowi Napoli i Chelsea ciężko będzie się wybronić, bo on sam nie dawał w ostatnich tygodniach argumentów za tym, że zdołałby to osiągnąć.

MAURYCY JANOTA