Klątwa wróciła. Apogeum kryzysu „Królewskich”

2019-03-07 20:16:52; Aktualizacja: 5 lat temu
Klątwa wróciła. Apogeum kryzysu „Królewskich” Fot. Transfery.info
Karol Brandt
Karol Brandt Źródło: Transfery.info

Real Madryt rozpoczynał sezon jako obrońca Pucharu Europy i główny faworyt do ponownego zwycięstwa w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Priorytetem było wzniesienie trofeum do góry, lecz ostatecznie nic z tego nie wyszło.

„Los Blancos” zostali obdarci ze skóry przez Ajax, którym dowodził Dušan Tadić. Serb wcielił się w rolę Messiego, lidera katalońskiej Barcelony, tej samej, która w ciągu kilku dni odebrała Realowi Madryt szanse na zdobycie podwójnej korony. Teraz dzieła zniszczenia dopełnili „Synowie Bogów”, nie okazując łaski królom Ligi Mistrzów. Ale czy na pewno problemy zespołu z Santiago Bernabéu rozpoczęły się kilka dni temu?

W sezonie 2017/2018 Real Madryt przeżywał wzloty i upadki. Na krajowym podwórku szło mu co najwyżej przeciętnie jak na tak mocny skład, którym dysponował „Zizou”. Francuz w kluczowych momentach potrafił jednak trafić do głów swoich piłkarzy. Gdy brakowało im już sił czy pomysłów, mistrz świata z 1998 roku podłączał swoim podopiecznym tlen. W Lidze Mistrzów aplikował im coś więcej niż zwykłe powietrze. Zawierało ono w sobie bowiem domieszkę elitarności. Coś, co pozwalało graczom uwierzyć we własne umiejętności i tak jak w 2016 roku, gdy potrafili oni wygrać praktycznie przegrany mecz i pokonali w dwumeczu Wolfsburg 3:2, tak i w ubiegłej kampanii rozprawić się z Paris Saint-Germain, Juventusem, Bayernem czy Liverpoolem. 

Alarm bombowy w Kijowie

26 maja 2018 roku „Królewscy” wygrali z „The Reds” 3:1, a ozdobą starcia było fenomenalne trafienie Garetha Bale’a. Jednak to nie Walijczyk trafił na afisz. Wieczór skradł mu nie kto inny jak Cristiano Ronaldo, który po zakończeniu meczu finałowego Ligi Mistrzów rzucił do zgromadzonych dziennikarzy: – Napisaliśmy historię. To było niesamowite grać w Realu Madryt i „było” jest tu słowem kluczem. W najbliższych dniach kibiców bliskich mojemu sercu poinformuję o swojej przyszłości.

Od tego się zaczęło. Pięć dni później do dymisji podał się Zinédine Zidane, który tłumaczył swoją decyzję trudnością trafienia do spełnionych piłkarzy. Chciał, by jego projekt kontynuował ktoś inny. 

W międzyczasie rozpędu nabierała karuzela transferowa z Cristiano Ronaldo w roli głównej. Wówczas w grę wchodził transfer do trzech klubów: Manchesteru United, Paris Saint-Germain oraz Juventusu, i „Juventus” jest tutaj słowem kluczem parafrazując portugalskiego gwiazdora. Pewnym było jednak to, że ze względu na mundial w Rosji na ogłoszenie decyzji króla strzelców minionej edycji Ligi Mistrzów musimy jeszcze trochę poczekać.

Ten dzień nastąpił 10 lipca. „Los Blancos” poinformowali, że najlepszy goleador w dziejach klubu z Santiago Bernabéu postanowił odejść do Juventusu. Wielu wciąż nie dowierzało, lecz rozpad na linii Real Madryt-Cristiano Ronaldo stał się faktem. 9 lat i 450 goli (lub 451 - ta kwestia nigdy nie zostanie wyjaśniona). Liczby nieprawdopodobne. Kolosalne. Godne mistrza. 

45 dni - tyle potrzeba było, aby Real Madryt stracił dwa trzonowe zęby. 

Ruchy transferowe godne szaleńca

Pięć dni od ogłoszenia sprzedaży Cristiano Ronaldo, Real Madryt zaprezentował Viníciusa Júniora. Początkowo planowano go wypożyczyć do innego klubu LaLiga, lecz ostatecznie pozostał on na Santiago Bernabéu. Nikt wtedy nie przypuszczał, że już pół roku później na stałe zagości on w podstawowym składzie „Królewskich” i zmierzy się z zadaniem zastąpienia najlepszego strzelca w historii madryckiego giganta. 

18-letni młokos miał wejść w buty Cristiano Ronaldo, który zjadł zęby na futbolu, i już w swoim pierwszym sezonie na Starym Kontynencie wypełnić powstałą po Portugalczyku lukę. Czy to nie brzmi irracjonalnie? 

Taki plan na Brazylijczyka miał pewien Argentyńczyk z bujną czupryną, ale o nim nieco później. 

Latem poza wspomnianym Cristiano Ronaldo z Realu Madryt nie odeszła żadna pierwszoplanowa postać. Wystarczyło zatem sprowadzić godnego następcę portugalskiego gwiazdora. Hiszpańscy dziennikarze wykonali nawet lwią część pracy i wytypowali wydawało się idealnego kandydata. Był nim nie kto inny jak Eden Hazard. 

Tymczasem Florentino Pérez postanowił wzmocnić pozycję, która była już doskonale obsadzona, kosztem wydania większej gotówki na angaż skrzydłowego. Tym sposobem do stolicy Hiszpanii zawitał Thibaut Courtois. Belg przybył na Santiago Bernabéu poniekąd w zastępstwie Davida de Gei, który był blisko odejścia z Manchesteru United w 2015 roku. Zatem postawiono na innego zawodnika Chelsea, choć kapitan reprezentacji „Czerwonych Diabłów” aż palił się do zmiany klubu i przywdziania śnieżnobiałej koszulki Realu Madryt. 

Sternik „Los Blancos” uznał jednak, że Marco Asensio w pojedynkę udźwignie pokrycie lewego skrzydła, a w razie czego w odwodzie nowy trener będzie miał pełnego werwy Viníciusa Júniora. To nie był plan doskonały.

Fachowcy bez doświadczenia potrzebni od zaraz

Gdy „Zizou” ogłosił światu, że nie będzie dłużej trenerem Realu Madryt, stan euforii po zwycięstwie Ligi Mistrzów wśród kibiców hiszpańskiego klubu zamienił się w szloch. Ojciec trzech ostatnich triumfów w walce o Puchar Europy nagle ogłosił, że nie jest w stanie dłużej kontynuować tego, co zaczął w styczniu 2016 roku. Florentino Pérez podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej wyglądał jak zbity pies. 

Prezes „Królewskich” zdecydował się na ruch, którego chyba żałuje do dzisiaj. Postawił na trenera, którego największym doświadczeniem w karierze trenerskiej, biorąc pod uwagę pracę w klubie, było prowadzenie FC Porto. Julen Lopetegui zasłynął z tego, że nie boi się stawiać na młodzież. Z drugiej jednak strony „Smoki” pod jego wodzą nie zdobyły ani jednak trofeum. Mało tego, 52-latek w połowie sezonu 2015/2016 został wyrzucony z portugalskiego klubu. Choć oddajmy cesarzowi to, co cesarskie. W jego premierowym sezonie na Estádio do Dragão, FC Porto dotarło do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Tylko, czy takie osiągnięcia pozwala, by móc być głównym kandydatem do objęcia posady trenera w Realu Madryt?

W końcu praca z reprezentacją, gdzie zgrupowania odbywają się co kilka miesięcy, a prowadzenie klubu, gdzie walczy się o punkty niemal co trzy dni, pomijając już kwestię codziennego zmagania się z problemami zespołu, to dwie odmienne kwestie. To tak jakby porównywać pracę zdalną z pracą fizyczną pod czujnym okiem szefa, który cały czas patrzy nam na ręce. 

Jak widać doświadczenie nie ma tu nic do rzeczy. Kierując się tą ideą Florentino Pérez postawił na Julena Lopeteguiego, który już drugiego października pokazał, że to zupełnie inna para kaloszy co „Zizou”. Real Madryt przegrał wtedy w swojej ulubionej Lidze Mistrzów z… CSKA Moskwa. 

Ktoś pomyśli: hola, hola, Zinédine Zidane również nie miał bogatego doświadczenia. Racja, z tą różnicą, że Francuz przez ostatnie lata był przygotowywany do tej roli przez prezesa Realu Madryt. Najpierw był jego doradcą, później pełnił rolę dyrektora sportowego. I to wszystko w czasach, gdy po korytarzach siedziby klubu panoszył się José Mourinho, do którego, jak wiemy, do dzisiaj słabość ma Florentino Pérez. Z tego względu Portugalczyk robił, co chciał, i kiedy chciał. Ostatecznie jednak i na niego przyszła kolei, a jego miejsce zajął Carlo Ancelotti. Asystentem Włocha w sezonie Décimy (10. Pucharu Europy) był nie kto inny jak „Zizou”. Tym samym sternik Realu Madryt tylko czekał na to, by legendarny Francuz zasiadł na ławce trenerskiej jego klubu w roli pierwszego szkoleniowca. Julen Lopetegui został rzucony na szeroką wodę… i utonął. Ten dzień nastąpił 29 października, tuż po porażce z Barceloną 1:5. 

I tak oto nastały czasy Santiago Solariego, wspomnianego już wcześniej Argentyńczyka z bujną czupryną. Miał być tymczasowym szkoleniowcem, a wywalczył kontrakt do 30 czerwca 2021 roku. Zaczęło się znakomicie. 

Jednak już po nieco ponad czterech miesiącach Real Madryt wykluczył się z walki o mistrzostwo Hiszpanii, opadł z Pucharu Króla oraz Ligi Mistrzów. To właśnie wygrana w tych ostatnich rozgrywkach była priorytetem na ten sezon. No cóż. Jak nie idzie, to nie idzie. 

Przez ten czas 42-latek stracił poparcie prezesa oraz kibiców. I trudno się w tym momencie dziwić. Choć Santiago Solari był w strukturach „Los Blancos” od lipca 2015 roku, to w żadnym momencie nie był rozpatrywany jako kandydat na trenera pierwszego zespołu. Jak to mówią - tonący brzytwy się chwyta. Jeszcze gorzej jak ta brzytwa trafi w niepowołane ręce i ugodzi w kluczowy organ klubu piłkarskiego: szatnie.

Brak autorytetu i… rozsądku

Już sam deficyt w posiadaniu estymy potrafi zaburzyć rytm pracy nawet najsprawniej działającej korporacji. Co, gdy do tego dojdzie brak umiejętności trzeźwego osądu sytuacji? Wówczas statek idzie na samo dno. 

I tak jest z Realem Madryt Santiago Solariego, który przeobraził Isco z dwunastego zawodnika do piłkarza wręcz niepotrzebnego. Argentyńczyk uznał po prostu, że ktoś taki jak do niedawna lider reprezentacji Hiszpanii mu się nie przyda. To był pierwszy błąd, ale nie ostatni. 

42-latek obdarzył Viníciusa Júniora bezgranicznym zaufaniem. Wręcz nowym liderem zespołu. 18-latka. LIDEREM. Gdy nie wykorzystywał stuprocentowych okazji (do momentu rozpoczęcia meczu ligowego z Barceloną: 76 sytuacji do zdobycia bramki w LaLiga, 3 gole), Santiago Solari zrzucał wszystko na jego młodość. Nie dostrzegł jednak, że nastoletni zawodnik, który notuje premierowy sezon na europejskim kontynencie, nagle gra w każdym meczu i to niemal od deski do deski. Carlo Ancelotti zawsze powtarzał, że w przypadku młodego piłkarza, należy umiejętnie zarządzać jego siłami. Argentyńczykowi tego zabrakło. To również mógł być powód nieskuteczności nastoletniego skrzydłowego. W najbliższym czasie się jednak tego nie dowiemy, bowiem Vinícius Júnior doznał kontuzji. To już drugi mankament. 

Kluczem do osiągnięcia sukcesu przez firmę złożoną z 20-30 pracowników jest doskonała znajomość potencjału ludzkiego, którym się dysponuje. Tymczasem 42-letni trener Realu Madryt nie był zupełnie gotowy, na to z czym przyjdzie mu się mierzyć. Problemy z utrzymaniem odpowiedniej wagi Marcelo? Nic nowego. Wahania formy i problemy komunikacyjne Garetha Bale’a? Również. To jednak pikuś przy tym, że Santiago Solari, mając do dyspozycji Nacho, Marcelo, Álvaro Odriozolę, Daniego Ceballosa, Isco, Garetha Bale’a czy Mariano, nie wie, jak ma wykorzystać tych zawodników. 

Dla przykładu: u Carlo Ancelottiego Carvajal dosyć często był wystawiany na prawym skrzydle, José Mourinho nie bał się wystawić Marcelo i Benzemy na obu flankach. W zawodzie trenera trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność i posiadać przysłowiowego asa w rękawie. Tymczasem z rękawa Argentyńczyka co rusz wypadały karty, jednak zwykle były one pokroju jopka. Jak wystawienie w pierwszym składzie ciągle kontuzjowanego Jesúsa Vallejo. Kijem Wisły nie zawrócisz. Trzeci, kluczowy błąd.

Odpadasz z gry?

Wszystko wskazuje na to, że wyniki osiągane przez Real Madryt w ostatnich tygodniach były przysłowiowym gwoździem do trumny Santiago Solariego. Hiszpańskie media wieszczą Argentyńczykowi rychły koniec przygody z „Królewskimi”. Jego następcą może zostać „The Special One”, któremu doświadczenia z pewnością odmówić nie można. Czy Portugalczyk byłby zdolny do uratowania honoru 13-krotnych zdobywców Pucharu Europy na krajowym podwórku, w hiszpańskiej LaLiga? Być może już niedługo się tego dowiemy. Na razie projekt o nazwie „Real Madryt 2018/2019” leży i kwiczy.