Komunikacja gwoździem do trumny. Lodowaty prysznic, który był Polakom potrzebny

2017-09-02 14:07:26; Aktualizacja: 7 lat temu
Komunikacja gwoździem do trumny. Lodowaty prysznic, który był Polakom potrzebny Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Żaden kibic nigdy nie powie, że jego drużyna mogłaby przegrać, żeby z czegoś mogła wyciągnąć wnioski i stać się jeszcze lepszą. Zwłaszcza, gdy notuje sukces za sukcesem i pozornie wydaje się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Powtarzane wczoraj do znudzenia zdanie „ciemna seria w starciach z europejskimi ekipami trwa”, miałoby w sobie sporo sensu, gdyby nie towarzyszący mu lament. Nie wydaje mi się, żeby przed tym latem ktoś rzucił na polski sport jakąś klątwę i jedyną szansą na jej zdjęcie byłoby skorzystanie z usług wiedźmina. Porażka z Danią, choć brutalna, z perspektywy czasu może okazać się potrzebna, bo uwypukliła problemy, których inne zespoły nie były w stanie i wskazała na pewien wyraźnie zarysowany związek przyczynowo-skutkowy.

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj

Piłka zagrana daleko, w kierunku Corneliusa. Duńczycy chcą wykorzystać efekt początku meczu, szybko narzucić swoje warunki gry i zepchnąć przeciwnika jak najgłębiej w jego pole karne. Niepewne zgranie Mączyńskiego, Delaney dynamicznie wyskakuje przed Zielińskiego i bez namysłu uderza w stronę bramki.

Ktoś wówczas mógłby powiedzieć, że tak zaczyna gospodarz, który potrzebuje zwycięstwa do utrzymania się w grze: wysyła straszaka, sprawdza na ile sobie może pozwolić. I tak właściwie wiele by się nie pomylił, gdyby nie jeden, bardzo znaczący szczegół. Po tej akcji nie nastąpiło powszechne wycofanie i układanie strategii od tyłu, a jej kontynuacja na tym samym poziomie. Pierwsze ostrzeżenie powinno dać Polakom do myślenia. Wyczulić ich na zagrożenie i zmusić do jeszcze większego wysiłku. Tylko, że zanim się obejrzeli, już umożliwili przeciwnikowi narzucenie swoich warunków. Idealnie było to widoczne przy wprowadzaniu piłki z linii obrony. Momentalny pressing nie należał do tych z gatunku bierny, bo Duńczycy konsekwentnie odcinali możliwości zagrania. Dwójka doskakiwała bezpośrednio do obrońców, po czym kolejna linia zabezpieczała boczny sektor boiska (kierunek gry). Dość plastycznie można to zestawić z doskokiem w wykonaniu podopiecznych Nawałki: ok. 4 metry od rywala i niezdecydowanie w doskoku kontra 1-2 metry niskiego utrzymywania się na nogach i ciągłego wyczekiwania na idealny moment do odbioru. Już nie wspominając o tym, że gospodarze wyłączali jednocześnie 3 kierunki możliwego zagrania zamiast jednego i to też na pół ćwierć gwizdka.

Przez pierwsze kilkanaście minut można było jednak odnieść wrażenie, że Polacy prezentują kawał dojrzałego futbolu. Potrafili utrzymywać się przy piłce, wykorzystywali dokładność podań, a po zagraniu od razu pojawiało się wsparcie. Karol Linetty wydawał się być ciągle pod grą nawet w momencie wprowadzania piłki przez Schmeichela (przyp. red. 6. minuta, gdy wyczuł kierunek i przejął futbolówkę), a Zieliński zdawał się celowo szukać dokładnych, prostopadłych piłek zamiast grać z pierwszej, na hurra. W żaden sposób nie mogli z tego uczynić strategii długofalowej (niech najlepiej o tym świadczy pierwszy celny strzał oddany… w samej końcówce meczu) i nie był to największy problem: po prostu dali się zastraszyć.

Domino

Właściwie za materiał do analizy kłopotów Polaków wystarczyłoby samo zachowanie przy straconych bramkach. Notorycznie odpuszczane krycie, rosnąca panika i kompletny brak zrozumienia były na porządku dziennym. Delaney swobodnie odklejał się od Zielińskiego i Glika, Eriksen mógł oddać strzał od niechcenia, bo i tak w promieniu kilka metrów nie było żadnego zawodnika, który pokwapiłby się o doskok.  Źródeł tych problemów można upatrywać w wielu rejonach. Przede wszystkim, w linii obrony: wystarczy, że jeden element nie funkcjonuje tak, jak powinien, a wszystko leci na łeb na szyję.

Tymczasem w drużynie Nawałki nie było jednego winowajcy takiego stanu rzeczy. Problemem była ogólna komunikacja pomiędzy wszystkimi piłkarzami z defensywy, co było najlepiej widoczne przy drugim golu dla Duńczyków. Wszystko zaczęło się na lewej stronie, gdzie chaotyczna gra Pazdana i Glika umożliwiła Eriksenowi ostateczne przejęcie piłki. Stoperzy nie mieli pojęcia, kogo mają kryć w tej sytuacji (i w wielu innych), w którym momencie powinni zaatakować i przerwać atak. W efekcie, nie zrobili nic. Poziomem dostosowała się także prawa flanka, która pozwoliła Corneliusowi na wejście w pole karne. W promieniu kilku metrów z każdej strony nie było ani jednego piłkarza w białej koszulce (nie licząc swobodnie drepczącego Linettego). Taka swoboda w okolicach 16. metra i głębiej była czymś zupełnie naturalnym. Strzelec drugiej bramki wielokrotnie, bez większych problemów wklejał się między środkowych obrońców oczekując na podanie, a Dalsgaard nie upatrywał żadnego rywala w Jędrzejczyku. Zwłaszcza, że popełniał bardzo proste błędy nie tylko w samym kryciu (spóźniony/kilka metrów „na radar”), ale i oddalaniu zagrożenia. Robił to na dwa razy, bardzo niepewnie i często pod nogi przeciwnika. Przekonał się o tym Sisto w drugiej części spotkania, gdy opłaciło mu się wyczekać moment i zapolować na nieudaną poprawkę interwencji. Gwoździem do trumny było zachowaniu całej linii w drugiej części meczu, która zamiast jak najbardziej ograniczyć pole manewru Jørgensenowi… układała się w coś na kształt półkola i zostawiała mu kilka metrów na swobodne dotruchtanie pod pole karne i jeszcze podanie do lepiej ustawionego kolegi.

Najgorsze, że problemy nie zaczynały się na połowie Polaków, czy w momencie dynamicznego zagrania, a już wraz z chwilą wprowadzania piłki do gry przez Duńczykow. Kjær świetnie wypatrywał wychodzącego na pozycję Eriksena i posyłał na niego długie podania jeszcze sprzed linii dzielącej boisko na dwa. Gospodarze nie mieli najmniejszych trudności z dojrzeniem i wykorzystaniem błędów popełnianych przez przeciwnika. Uprawiali coś na kształt dynamicznych szachów – chociaż piłka balansowała w okolicach linii obrony, to ruch był także z przodu, pojawiała się symultaniczna  gotowość do zagrania. Podopieczni Nawałki postępowali na zasadzie kontrastu, bo z ich strony nie pojawiał się nawet zamiar wyjścia do pilki.

Szansa na impuls

Wystarczyło po przeciwnej stronie barykady ustawić drużynę, która za wszelką cenę chce narzucić swoje warunki gry, żeby doprowadzić do ogólnej paniki w szeregach Polaków. Problemy komunikacyjne rozciągały się przez całą formację. Z pewnością nie pomogła dyspozycja piłkarzy z Ekstraklasy, którzy nie tylko popełniali proste błędy, ale przede wszystkim byli niesamowicie niepewni swoich zagrań.

Trudno się więc dziwić, że Pazdan zaczynał panikować przy wprowadzaniu piłki, gdy automatycznie doskakiwało do niego przynajmniej dwóch Duńczyków zmuszając do takiego kierunku zagrania, jaki im odpowiadał by najlepiej. Próby uspokojenia gry także nie przynosiły należytych efektów. Chociaż Polakom na chwilę udało się utrzymać futbolówkę w obrębie swojej linii obrony, to zamiast dłużej nią pograć, poukładać szyki, Glik bez przygotowania posłał ją daleko do przodu. Nie trzeba być Nostradamusem, żeby przewidzieć, co się z nią stało kilka sekund później. Brakowało defensywnego pomocnika, który zapewni wsparcie w rozegraniu i wniesie choć trochę spokoju. Takie niezrozumienie było widoczne w niemalże każdym elemencie. Począwszy od niepewnych interwencji Fabiańskiego, przez rozegrania stałych fragmentów gry. Niech znamienny będzie rożny z pierwszej połowy, gdy skierowano piłkę przed własne pole karne, a tam nie zameldował się nikt, żeby uderzyć z dystansu (chociaż taki teoretycznie miał być plan).

Dynamiczna i skuteczna gra Duńczyków może paradoksalnie pomóc Polakom w wyeliminowaniu błędów. Oczywiście nie wszystko stanie się za pstryknięciem palcami, ale Nawałka i jego sztab szkoleniowy mają wielowymiarowy materiał poglądowy pt. Jak nie rozgrywać meczów w piłkę nożną. Potrzebne jest przede wszystkim wykształcenie reakcji na drużynę, która gra wysoko i nie zostawia kilka metrów do gry, a przez to np. Zieliński jest całkowicie wyłączony z meczu. Problemy były widoczne już od pierwszego gwizdka sędziego i oscylowały wokół jednego tematu: dynamiczna ocena sytuacji. Chociaż w polu karnym pojawiało się kilku ciasno ustawionych obrońców, to nie byli świadomi swoich zadań i wykonywania ich w odpowiednim tempie. Zagęszczenie było czymś całkowicie pozornym. Teraz najważniejsze, żeby nie dać się chorobie po tym lodowatym prysznicu oraz zimnym, skandynawskim wietrze i wszystko powoli zacznie wracać na właściwe tory.  

Więcej na ten temat: Polska Mistrzostwa Świata Dania MŚ 2018