Lechu, nie bój się za nim zatęsknić!

2015-09-25 21:00:13; Aktualizacja: 9 lat temu
Lechu, nie bój się za nim zatęsknić! Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Nie ma powodu chować się pod płaszczem dumy: Maciej Wilusz zyskuje status stabilnego defensora i odblokowuje kolejne osiągnięcia.

Na początku był chaos, a z chaosu wyłoniła się organizacja defensywna Korony, która w małej, złocisto-krwistej łapce dzierżyła scyzoryk z nadzianym nań zagubionym szczęściem. Jak się później okazało, wcale nie było takie zbłąkane i samotne, bo wydarte z samego serca „Białej Gwiazdy”. Nie róbmy jednak z koroniarzy jakichś bestii bez uczuć i skrupułów. Nie uczynili tego umyślnie. Zagrali swoje i po raz trzeci w tym sezonie udało im się zrealizować cel minimum(czyt. bezbramkowy remis). Chyba można już mówić o pewnej powtarzalności.

Kieleckie zasieki wobec nieskutecznej Wisły

Niech boi się każdy, kto nie widział meczu, a ujrzał statystyki – musi mieć teraz ogromny mętlik i błąkać się na rozdrożu dwóch możliwych scenariuszy. Czy to Wisła była tak nieskuteczna, czy Korona urodzona pod jasną, ale nie-białą gwiazdą? Dobrym pomysłem jest zlepienie opcji i wejrzenie w mieszankę wybuchową, jaką zaserwował mecz otwierający 10. kolejkę Ekstraklasy.

Wiślacy w ciągu 90 minut uderzyli w kierunku bramki Korony aż 21 razy, co daje strzał średnio co 4,5 minuty, a to na naszych ligowych boiskach, na tym samym poziomie rozgrywkowym wcale tak często się nie zdarza. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że najgroźniej było w samej końcówce meczu, gdy serca kieleckich kibiców mogły na moment się zatrzymać (albo zatrząść. Jak twierdza koroniarzy). Choć tylko 5 uderzeń zmusiło Małkowskiego do szczególnych wygibasów, to sama statystyka może robić wrażenie. Zwłaszcza, że na dobrą sprawę podopieczni Moskala ciągle utrzymywali się przy piłce. Ich posiadanie zatrzymało się na poziomie 70%, ale z pewnością wraz z początkiem drugiej połowy, gdy złocisto-krwiści nie mogli wynurzyć się poza własną część boiska, było jeszcze wyższe. Brnijmy dalej, bo chyba ostatnia liczba może wmurować w grunt tak, jak wmurowani zostali lechiści w pucharowym starciu z Legią. Taka dygresja przez wzgląd na „sztamę”. 634 do niespełna 300. Ponad dwa razy więcej podań wymienili między sobą wiślacy w konfrontacji z Koroną. I aż 81% z nich było dokładnych. Warto też zauważyć, że niezły, 16-procentowy odsetek został wymieniony w ciągu ostatnich 10 minut. Piłkarze „Białej Gwiazdy” grali szybko, na jeden kontakt i właściwie dwoma dotykami futbolówki byli w stanie całkowicie rozmontować defensywę rywala. Czynili to oczywiście z powodzeniem. Wszystko było wręcz idealne do momentu ostatniego podania/strzału. Wyglądało to tak, jakby wiślacy chcieli sprowadzić wszystkich na ekstraklasowy grunt. Nie, nie, drodzy kibice, my tak tylko udajemy. Nam (celnie) strzelać nie kazano – zdawała się mówić gra krakowian.

No dobra, ale gdzie w tym wszystkim Wilusz?

Wisła męczyła zasieki Korony, starała się zmusić ją do błędu, wystawiała na największą możliwą próbę, a i tak nie była w stanie kompletnie rozmontować jej szeregów. Za każdym razem coś nie grało. A to Jankowski obił poprzeczkę, a to Brożek się poślizgnął, a to… no właśnie, Wilusz meldował się na posterunku. 30 sierpnia obrońca udał się na roczne wypożyczenie do kieleckiej Korony, by uzyskać szansę regularnej gry i wrócić do formy. Ok, „na papierze” to wszystko wygląda naprawdę fenomenalnie. Defensor we wrześniu ubiegłego roku zwichnął bark w starciu z warszawską Legią, następnie przeszedł operację i treningi wznowił dopiero w styczniu. Stracił masę czasu i oczywiście niezbędny do wskoczenia na dawny poziom był rytm meczowy. W okresie od końca marca do maja systematycznie występował w zespole rezerw poznaniaków (strzelił nawet bramkę przeciwko potędze futbolu jaką jest Unia Solec Kujawski), by dostać szansę zaprezentowania swoich starych/nowych umiejętności w meczu pucharowym przeciwko Olimpii Grudziądz. Na boisku przebywał 77 minut, a potem… został odstrzelony do kieleckiej Korony.

I tu zaczyna się meritum. Lech tak naprawdę mógł zachować Wilusza w swoich szeregach. Paulus Arajuuri do pierwszego składu lechitów wskoczył w 6. kolejce, gdyż dopiero wówczas uporał się z urazem i był w stanie zagrać. Wcześniej trener Skorża sprawdzał różne warianty, np. zestawiając Kamińskiego z Dudką, Kadarem. Trudno było to nazwać współpracą na najwyższym poziomie. W tym samym miejscu zabrakło pola dla Wilusza, który po rehabilitacji tak naprawdę nie dostał poważnej szansy na zaprezentowanie swoich umiejętności.

Ostoja kieleckiej defensywy

Maciej Wilusz pasuje do Korony Kielce. Do składu koroniarzy wskoczył równo z meczem z Lechią i już w tym spotkaniu prezentował naprawdę wysoki poziom skupienia. To jednak w dzisiejszej konfrontacji, z krakowską Wisłą pokazał, że potrafi zagrać (praktycznie) bezbłędnie. Stoper nie odpuszczał swojej strefy, zachowywał dobre odległości od rywali i odpowiednio w tempo wyskakiwał do główek. To właśnie on wyczyścił większość dośrodkowań zmierzających ku bramce Małkowskiego. Niejednokrotnie skłaniał się ku podwajaniu pozycji Sylwestrzaka widząc, że jego kolega z obrony nie zawsze radzi sobie z naporem wiślaków. Zresztą, kto byłby w stanie? Podopieczni Moskala rozegrali dzisiaj naprawdę dobry mecz. Przemieszczali się szybko w bocznych sektorach boiska, potrzebując zaledwie dwóch podań, by szybkim susem doskoczyć do pola karnego Korony. Jednak w tym wszystkim idealnie odnajdywał się właśnie Wilusz. Stoper nie tylko w stu procentach wypełniał swoje zadania obronne główkując piłki jakimi bombardowano jego pole karne, ale i dobrze zarządzał całą defensywą, nie gubił linii spalonego (w pułapkę ofsajdową złapał Brożka), ustawiał się zawsze w dobrym miejscu. Już-koroniarz (bo i pod względem kieleckiego „ethosu” pasuje do niego to określenie) wygrał 27 piłek i łącznie zaliczył 26 podań z czego aż 73% było udane. Procentowy wynik pozwala uwidocznić, iż środkowy obrońca wcale nie musi wybijać futbolówek „na alibi”.

188 centymetrów harmonii

Wilusz uzyskał tę stabilizację, którą z powodzeniem emanował jeszcze przed dołączeniem do szeregów poznańskiego Lecha. Ktoś mógłby powiedzieć, że w takim „średniaku” jak Korona, każdy byłby w stanie świecić przykładem. Być może tak. Jednak nie każdy byłby zdolny uporządkować defensywę i być jej jasnym punktem wobec takiego szturmu jaki zaprezentowała ekipa z Krakowa.

3 kolejki wystarczyły, by defensor zdołał wbić się do składu „Scyzorów” i pokazać, że zasługuje na występy z jej herbem na piersi. W grę wniósł niezbędny spokój i nie przestraszył się nawet, gdy normalnie komuś innemu powinęłaby się noga. Maksymalna koncentracja w tym potężnym chaosie, który zapanował w obrębie pola karnego Małkowskiego, pozwoliła Koronie wywieźć cenny punkt z nieprzyjaznego pod historycznymi i kibicowskimi względami stadionu. Lechu, kontroluj poczynania „wciąż-swojego” defensora, bo póki co bryluje formą!