Legendy Premier League: Roy Keane
2012-10-14 21:13:09; Aktualizacja: 12 lat temu- Mówi się, że Al Capone zrobił coś dobrego w życiu. Problem był w tym, że on wychodził na ulice i zabijał ludzi. Keane staje się takim Al Capone w United - Brian Clough
Jordan Ayew powiedział niedawno, że Joey Barton, największy psychol spośród czynnych piłkarzy, prywatnie jest miłym gościem. Znany z nienormalnych boiskowych zachowań Anglik, to jednak zaledwie namiastka agresji, pasji oraz brutalności Roya Keane'a. I w tym wypadku mamy także do czynienia z niezwykłą dychotomią. Krnąbrny Irlandczyk, postrach boisk na całej planecie, po ściągnięciu koszulki, wzięciu prysznica i powrocie do domu, stanowił uosobienie spokoju. Cichy gość, który największą radość czerpie z długich spacerów ze swoim psem, nie pasuje do człowieka, który zdolny jest do umyślnego złamania nogi drugiej osobie.
Uliczny bokser z Cork
Brazylijskie dzieci podstaw techniki uczą się na ulicy, grając wszystkim tym, co można kopnąć. Nawet pomarańczą, tak jak Rivaldo. W Mayfield, robotniczej dzielnicy Cork, częściej niż nogi przydawały się pięści, a kończyny dolne służyły raczej do ucieczki przed napastnikami. Keane, pomiędzy treningami w bokserskich oraz piłkarskich klubach, umiejętność zadawania ciosów doskonalił na ulicach trzeciego co do wielkości miasta w Irlandii. Rozbijanie gard i kolejne wygrane pojedynki szybko zeszły jednak na dalszy plan w obliczu coraz bardziej ujawniającego się talentu do futbolu. Młody Roy, nim został legendą wyspiarskiej piłki, miał wielkie problemy z załapaniem się do jakiegokolwiek zespołu. W wieku 14-stu lat nie został przyjęty do dublińskiej szkoły sportowej, podobnie jak do żadnej angielskiej placówki. Według byłego irlandzkiego łowcy talentów, Ronana Scully'ego, przyszły kapitan Manchesteru United za młodu był po prostu za drobny, a ówcześni magowie trenerki z Zielonej Wyspy uznawali poglądy zbliżone do Libora Pali, w których wyżej niż umiejętności, ceniono metrykę kandydata na piłkarza. Keane'a dokoptowano w końcu do półprofesjonalnej drużyny Cobh Ramblers. W młodzieżowej ekipie „The Rams” pomocnik wydoroślał, nabrał męskiej sylwetki i zaliczył pierwsze boiskowe starcia. Nic nie stało już na przeszkodzie w drodze ku seniorskiej piłce. Profesjonalny kontrakt Roy Keane podpisał już jako dorosły mężczyzna, w wieku 19-stu lat. Po latach niepowodzeń, odrzuceń i niespełnionych pragnień, „Keano” w końcu złapał szansę od losu. A jak wiadomo, patrząc na późniejsze dzieje Irlandczyka, gdy na coś się uprze, prędzej umrze, niż z tego zrezygnuje. Mimo zadomowienia się w pierwszym składzie Ramblersów, mierzącego 178 cm gracza wykorzystywano ciągle w meczach jego młodszych kolegów. Nieraz zdarzało się, że Keane rozgrywał dwa spotkania w ciągu weekendu. Najpierw z rezerwami, a potem już ze starszymi kolegami w Irish First Division. Na jednym z takich spotkań, obfitujących częściej w złamane nogi niż udane zagrania, na pewnego młodego pomocnika uwagę zwrócił Noel McCabe, skaut Nottingham Forest. Po krótkiej telefonicznej konwersacji ze swoim szefem, postanowił on zaprosić Keane'a na testy do miasta Robin Hooda. 20-letni wówczas emerytowany bokser pokonał około 500 kilometrów, by stawić się na treningu legendarnego Briana Clougha, dwukrotnego zdobywcy Pucharu Europy z ekipą Forest.
Pod batutą Clougha
W momencie przybycia zawodnika z Zielonej Wyspy ekipa z City Ground ciągle była liczącą się drużyną w lidze angielskiej, lecz ciężko znaleźć wspólny mianownik ze wspaniałym zespołem z pierwszego okresu pracy Clougha. Ostatnie trofeum Anglik wywalczył tuż przed transferem Keane'a. O ironio, Irlandczyk piął się w górę, kiedy równocześnie postrach europejskich boisk z przełomu lat 70' i 80' ostro pikował w dół. Brian Clough nie był już tym samym menedżerem, który kilkanaście lat temu wprowadził Forest na salony, dwukrotnie udowadniając swoją dominację na kontynencie. Szkoleniowiec, o ego zawstydzającym nawet takiego pyszałka jak Mourinho, coraz bardziej staczał się w otchłań alkoholizmu. Nie miał już obok siebie zaufanego specjalisty od talentów, Petera Taylora, jednak nie stracił całkowicie nosa do młodych graczy, biorąc pod swoje skrzydła pomocnika z nieliczącej się nigdzie ligi irlandzkiej. Od początku 55-letni wówczas szkoleniowiec otoczył Keane'a niemal ojcowską ręką. Czasem jednak i ta ręka potrafiła srogo karać. W trzeciej rundzie Pucharu Anglii, podczas premierowego sezonu Keano na City Ground, defensywny pomocnik zaliczył gafę, co spowodowało ostatecznie remis, a nie wygraną z Queens Park Rangers. Po ostatnim gwizdku arbitra, Clough dopadł Irlandczyka, a ten zaliczył efektywny knockdown. Pomimo nielicznych incydentów, wychowanek Ramblersów bardzo szanował utytułowanego trenera. Rysy na obrazie relacji pomiędzy tymi dwoma silnymi charakterami powiększył Keane, który w miarę swoich postępów zaczął coraz wyżej cenić swoje usługi. Przegrany finał Puchar Anglii w 1991 roku oraz Puchar Ligi dwanaście miesięcy później nie wpłynął negatywnie na ocenę Irlandczyka. Gracz drugiej linii wyrósł na jednego z najzdolniejszych zawodników Premier League. Niemal równo 20 lat temu Clough nazwał młodego wówczas reprezentanta Irlandii „chciwym dzieckiem”, w odniesieniu do jego żądań odnośnie nowej umowy. Keanowi udało się jednak wywalczyć jedną bardzo ważną klauzulę. W razie spadku Forest do niższej ligi, kadrowicz Jacka Charltona mógł bez problemu zmienić klub. Nie wiadomo, czy to przewidywalność pomocnika, czy też zwykły przypadek, ale po sezonie 1992/1993 krajanie Robin Hooda spadli z Premier League. Z pracy zrezygnował coraz bardziej niszczony alkoholem Clough. Nic już nie trzymało Keane'a na City Ground. Pomocną dłoń wystawił Kenny Dalglish, od roku prowadzący wtedy Blackburn Rovers. Szybko dogadano się z krewkim Irlandczykiem. Ustalono nawet kwotę odstępnego – cztery miliony funtów, co jak na defensywnego pomocnika było w tamtych czasach sumą niebagatelną. I kto wie, może Keane ramię w ramię z Alanem Shearerem kilkadziesiąt miesięcy później cieszyłby się z mistrzowskiej patery, lecz dzień przed parafowaniem umowy z Rovers, w mieszkaniu braci Keanów rozległ się telefon. Po drugiej stronie słuchawki odezwał się znajomy szkocki akcent. Nie był to jednak Kenny Dalglish.Popularne
U boku Cantony
Po drugiej stronie słuchawki odezwał się Alex Ferguson, będący świeżo po zdobyciu pierwszego mistrzostwa Anglii dla Manchesteru United. Przyszły kapitan „Czerwonych Diabłów” myślami był już na Ewood Park, jednak w trakcie rozmowy z „Fergiem” żaden dokument nie wiązał go z Blackburn, jedynie dżentelmeńskie porozumienie. Szkot nie chciał słyszeć o odmowie i już następnego dnia odbyło się spotkanie obu panów. Wtedy też Keane przeprowadził prawdopodobnie najtrudniejszą telefoniczną rozmowę w życiu – musiał powiedzieć o swojej decyzji znanemu z wybuchowego charakteru Dalglishowi. „King Kenny” naturalnie był wściekły, ale już nic nie mógł zrobić. Jego obiekt zainteresowań wybrał inną, czerwoną ofertę z Manchesteru.
Czas pokazał, że intuicja tym razem nie zawiodła Irlandczyka. Blackburn co prawda dwa lata później został najlepszą drużyną Premier League, niedługo potemekipa z Ewood Park spadła do Championship, by w następnych latach rzadko wznosić się ponad przeciętność. Za to na północy Anglii Roy Keane na początku swojej drogi na szczyt osobiście poznał gracza, którego niegdyś stawiał sobie za wzór. Bryan Robson, w 1993 roku dobiwszy 35 wiosen, nie stanowił już tak silnego punktu, jakim był niewątpliwie przez wcześniejszych 12 lat. Wiek i częste problemy ze zdrowiem spowodowały, że 22-letni przybysz z Zielonej Wyspy najczęściej wybiegał w podstawowym składzie u boku Paula Ince'a. Robson odszedł w końcu z Old Trafford po sezonie 1993/1994, postanawiając kopać jeszcze na koniec kariery w Middlesbrough. Od tamtego czasu zmienił się charakter Keane'a. Do momentu, gdy mentorem w „Czerwonych Diabłach” był doświadczony Anglik, środkowy pomocnik był dalej cichym, spokojnym dzieciakiem z Cork. Gdy nastał czas pożegnania z Robsonem, bliskim kumplem Irlandczyka stał się Eric Cantona. U boku charyzmatycznego Francuza Keane nabierał pewności siebie i niejako stał się naturalnym zastępcą, delfinem „Kinga Erica”, gdy ten później dostał opaskę kapitana drużyny Fergusona, chociaż w zespole znajdowali się jeszcze starsi i bardziej doświadczeni od Keane'a gracze. Bliska znajomość z wybuchowym napastnikiem znad Sekwany miała także drugą, negatywną stronę. Krewki reprezentant Irlandii od Cantony przejął również najgorsze cechy, takie jak niepohamowana agresja. Preludium stanowiło agresywne wejście w nogi Neila Pointona, za które wychowanek Cobh Ramblers otrzymał na swoje szczęście tylko żółty kartonik.
Niekontrolowana wściekłość w czystej postaci po raz pierwszy unaoczniła się w 1995 roku, w trakcie półfinałowego spotkania FA CUP z Crystal Palace. Za bolesne, a co najważniejsze, umyślne nadepnięcie na leżącego Garetha Southgate'a, Keano dostał trzy mecze zawieszenia oraz pięć tysięcy funtów kary.
Niedługo po tym incydencie w Manchesterze United doszło do zmiany pokoleniowej. Mark Hughes oraz Andriej Kanczelskis przeszli odpowiednio do Birmingham i Evertonu, natomiast Paul Ince postanowił spróbować swoich sił we Włoszech. Do głosu coraz śmielej dochodziło pokolenie wychowanków z Carrington, na czele z Ryanem Giggsem, Paulem Scholesem, czy Davidem Beckhamem. Cantona wytrzymał tylko do 1997 roku, gdy nieoczekiwanie zakończył karierę. Opaskę kapitana przywdział jego kompan od kieliszka. Irlandczyk o stalowej głowie nie tylko do piłki, Roy Keane.
Kapitan z wyboru
Keano, w momencie objęcia największego zaszczytu na Old Trafford, zdobył pod banderą Fergusona cztery mistrzostwa i dwa puchary Anglii. Kapitan Manchesteru United niezbyt długo cieszył się jednak z pełnienia tej funkcji na boisku. Radość z gry Irlandczykowi szybko wybił pewien Norweg z Manchesteru City. Na początku sezonu 1997/1998 Alf-Inge Haaland popełnił największy błąd w swojej piłkarskiej karierze. Brutalnie zaatakował pewnego gracza „Czerwonych Diabłów”, wykrzykując przy okazji, do będącego w konwulsjach pomocnika, oskarżenia o symulowanie. To zdarzenie na zawsze wpłynęło na Roya Keane'a i jego sposób gry. Coś w nim pękło. Jak sam przyznaje w swojej autobiografii, wydanej w 2002 roku, po tym wydarzeniu przestał mieć jakąkolwiek tolerancję dla swoich przeciwników. Zemsta na brutalnym Skandynawie miała zaczekać parę lat, aż do początku XXI wieku.
Kontuzja nowo mianowanego kapitana i czołowego piłkarza United miała brzemienny wpływ na postawę zespołu Alexa Fergusona w sezonie 1997/1998. Ekipa z północy Anglii przegrała wyścig o pierwszą lokatę w tabeli z Arsenalem, który przerwał czteroletnią dominację „Czerwonych Diabłów” w Premier League. Z nowymi siłami, po bolesnej rekonwalescencji w przerwie pomiędzy wieloma kieliszkami irlandzkiej whiskey, rozgrywki 1998/1999 miały rozpocząć najlepszy etap w karierze Irlandczyka, i, przy okazji, jeden z najlepszych sezonów w historii klubu. Legendarne już dla kibiców lata, które przyniosły United potrójną koronę, zostały szeroko opisane w rozmaitych publikacjach i umieszczone na niezliczonych ilościach fanowskich filmików. Dla Keane'a tamten okres to również prawdopodobnie najlepszy mecz w karierze. Wynik 3-2 w starciu z Juventusem, w półfinale Ligi Mistrzów, nie tylko otworzył drużynie z Old Trafford drzwi do Barcelony, ale także utorowały drogę Irlandczykowi do grona legend United. W rewanżowym spotkaniu u siebie „Czerwone Diabły”przegrywały już dwoma golami i wydawało się, że to Włosi zmierzą się w finale z Bayernem Monachium. Sygnał do odrabiania strat podłamanym kolegom dał właśnie Keane.
Nie tylko zdobył kontaktowego gola, lecz swoją szaloną ambicją poderwał zespół do walki. Sir Alex Ferguson powiedział wtedy, że wielkim honorem jest dla niego możliwość pracy z takim zawodnikiem. Po raz kolejny jednak okazało się, że agresywna gra reprezentanta Irlandii to broń obusieczna. Co prawda wprowadził swoją drużynę do finału, lecz jemu samemu nie dane było wystąpić na Camp Nou z powodu żółtej kartki za faul na Zinedinie Zidanie. Do dziś Irlandczyk wspomina, że jego brak w pamiętnym finale przeciwko Bayernowi stanowi największą traumę w jego karierze.
Niewiele brakowało, a Keane powróciłby do Turynu, ale w roli gracza „Starej Damy”. Tuż przed Euro 2000 gruchnęła wieść o fiasku negocjacji w sprawie nowego kontraktu filaru „Czerwonych Diabłów”. Wykorzystać tę sytuację chciało Juve, które zanotowało wówczas katastrofalny sezon, lądując na szóstym miejscu w tabeli Serie A. Fani ze stolicy Piemontu oczami wyobraźni widzieli już Keane'a współpracującego z „Zizou”, jednak ostatecznie 28-latek parafował nową umowę z ekipą Fergusona. Kolejny sezon przyniósł Irlandczykowi wiele indywidualnych sukcesów, w opozycji do zdobyczy klubowych. United nie udało się obronić tytułu najlepszego zespołu Europy, lecz Keane otrzymał nagrodę dla najlepszego zawodnika występującego w Anglii. Był to szczyt kariery nieokiełznanego Irlandczyka. Potem już, niestety, głośniej było o skandalach, które wywołał, aniżeli o genialnych występach na miarę spotkania z drużyną Marcello Lippiego.
Po odnowieniu kontraktu, defensywny pomocnik ani trochę nie zamierzał trzymać języka za zębami. Gdy United pokonało w Lidze Mistrzów Dynamo Kijów, więcej niż o triumfie, dyskutowano o słowach Roya Keane'a. Kapitan drużyny z Old Trafford skrytykował fanów za doping u siebie, oskarżając kibiców o zbyt piknikową atmosferę na trybunach. Według niego, prawdziwi ultrasi dają o sobie znać tylko wtedy, gdy „Czerwone Diabły” grały na wyjeździe.
W 2001 roku powrócił temat Halanda. Keane cztery lata czekał na zemstę za brutalny faul i oskarżenia o nurkowanie. Według niego, o cztery lata za długo. Idealna okazja do vendetty nadarzyła się w derbowym spotkaniu z City, gdyż defensor „Obywateli” przeszedł rok wcześniej do lokalnego rywala United. Na pięć minut przed końcem spotkania Irlandczyk agresywnym, umyślnym wejściem pogruchotał kolano reprezentanta Norwegii. W swojej biografii gracz Manchesteru United wyjawił, ze nie czuł jakiejkolwiek skruchy. „Nie trzeba było posądzać mnie o symulowanie, pizdo”, miał powiedzieć Keane do przeżywającego katusze na murawie Halanda.
Autobiografia, wydana w 2002 roku, była jednym z pośrednich powodów następnego incydentu z udziałem przybysza z Zielonej Wyspy. Sezon 2002/2003 przyniósł kolejny mistrzowski tytuł, ale znacznie uszczuplił portfel pomocnika United. Podczas spotkania z Sunderlandem doszło do starcia pomiędzy Keane'm a Jasonem McAteerem. Anglik o aparycji Steve'a Stiflera sprowokował potem Irlandczyka, sugerując, by swoją frustrację wyładował, przelewając emocję na papier. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź świeżo mianowanego autora bestsellera. Pogromca Halanda potraktował z łokcia dowcipnego Anglika, co kosztowało Keane'a 150 tysięcy funtów oraz zawieszenie na pięć spotkań.
W tamtych latach Keane wyjątkowo nie lubił się z Patrickiem Vierą. Do generalnej konfrontacji nie doszło jednak, o dziwo, na boisku, lecz w tunelu przed meczem United z Arsenalem. Rosły piłkarz ekipy Arsene'a Wengera wdał się w dyskusję z Garym Nevillem odnośnie jego faulu na Jose Antonio Reyesie w poprzednim spotkaniu obu zespołów. Irlandczyk, jak na kapitana przystało, stanął w obronie prawego defensora z Old Trafford. A że obrona w przypadku Keane'a oznacza frontalny atak, to już inna sprawa. Nie doszło co prawda do rękoczynów, lecz kłótnię nagrała stacja Sky Sports, a filmik w internecie szybko zrobił furorę. Później dyskusja między oboma panami miała niestety chamską kontynuację w mediach. Gracz Fergusona zarzucił swojemu vis a' vis z Highbury, że ten powinien występować w kadrze Senegalu, nie Francji, natomiast Viera w odwecie nie pozostawił suchej nitki na piłkarzu United z powodu jego odejścia z reprezentacji "Eire" tuż przed finałami Mistrzostw Świata w Korei i Japonii. Przypomnijmy, że podczas azjatyckiego czempionatu doszło do scysji pomiędzy Keanem, a sztabem szkoleniowym, w wyniku którego gracz Manchesteru United opuścił zgrupowanie i powrócił do Anglii. Jak na Keano przystało, obrzucił wyzwiskami trenera Micka McCarthy'ego, nazywając go kłamcą oraz „pierdolonym koniobijcą”. Tamto wydarzenie na zawsze podzieliło Irlandczyków jeśli chodzi o osobę charyzmatycznego pomocnika. Część środowiska uznała jego wyjazd za dezercję, osłabienie składu i skrajny egoizm. Są jednak grupy fanów, którzy zachowanie Keane'a utożsamiają z brakiem zrozumienia dla szeroko komentowanego braku profesjonalizmu w zielonej kadrze. Incydent z Sajpaj, bo tam odbywało się feralne zgrupowanie, to nie jedyny numer jaki urodzony w 1971 roku zawodnik wywinął w kadrze narodowej. Blisko 21 lat temu, za kadencji Jacka Charltona, Roy Keane był niczym więcej, jak nieźle zapowiadającym się młodzieńcem. Ówczesny selekcjoner reprezentacji Irlandii postanowił dać szansę podopiecznemu Briana Clougha w starciu przeciwko USA. Po zremisowanym spotkaniu, Charlton dał piłkarzom przyzwolenie na nocną balangę z zastrzeżeniem, że następnego dnia wszyscy mają stawić się o 7:30 na autobus jadący w kierunku lotniska w Bostonie. Na umówioną godzinę stawili się wszyscy, nawet tak znani imprezowicze jak Paul McGrath czy Tony Cascarino, jednak pewien młodzian z Nottingham Forest łaskawie pojawił się dopiero o 8:00. „Big Jack”, mistrz świata z 1966 roku, wytknął 19-latkowi jego młody wiek i w krótkich, żołnierskich słowach wyjaśnił, że drużyna zdecydowanie za długo go wyczekiwała. Keane tylko prychnął: „Przecież nie kazałem Ci czekać, prawda?”.
Ostatni akord długiej symfonii Roya Keane'a na Old Trafford zaczął się w 2005 roku. Na lipcowym obozie przygotowawczym w Portugalii, 7-krotny mistrz Anglii skrytykował organizację całego wyjazdu, zwracając uwagę przede wszystkim na pobyt żon, które miały dekoncentrować i odciągać piłkarzy od ciężkich treningów. Ferguson, znany trenerski autokrata, jakoś przebolał tę zniewagę wygłoszoną od zawodnika do którego bądź co bądź miał słabość. Czara goryczy przelała się w listopadzie. Manchester United w kompromitującym stylu uległ Middlesbrough. Wściekły Irlandczyk udzielił klubowej telewizji wywiadu, w którym bezlitośnie dostało się takim graczom jak John O'Shea, Kieran Richardson, Alan Smith i Darren Fletcher. Oberwał nawet kluczowy piłkarz „Czerwonych Diabłów”, Rio Ferdinand. Keane powiedział, że nie wystarczy zarabiać 120 tysięcy funtów tygodniowo i zagrać udanych 20 minut, by stać się gwiazdą.
Na reakcję czerwonego z gniewu Fergusona nie trzeba było długo czekać. Szybko, wraz z Davidem Gillem, dyrektorem sportowym United, doprowadzili oni do rozwiązania, za porozumieniem stron, kontraktu z Irlandczykiem. Trwająca 12 lat przygoda Roya Keane'a z Old Trafford dobiegła końca. Pomocnik przez chwilę grał jeszcze w ukochanym przez siebie Celticu, by w 2006 roku oficjalnie zakończyć karierę. 41-letni obecnie były piłkarz cały czas próbuje swoich sił jako trener. Po prowadzeniu, z mniejszym lub większym powodzeniem Sunderlandu oraz Ipswich Town, charyzmatyczny Keano szykuje się do objęcia posady w tureckiej Kasimpasie. W wolnych chwilach jeden z najlepszych kapitanów w historii 'Czerwonych Diabłów” zajmuje się krytyką Fergusona i reprezentacji Irlandii.
Z Manchesterem United zdobył niemal wszystko. Wygrał siedem tytułów Mistrza Anglii, cztery Puchary tegoż kraju, Ligę Mistrzów, Puchar Interkontynentalny. Zdobył szereg wyróżnień indywidualnych. Przede wszystkim jednak, przez osiem sezonów z dumą nosił opaskę kapitana ekipy z Old Trafford i większość fanów drużyny z Manchesteru utożsamia słowo kapitan z imieniem i nazwiskiem Irlandczyka. Nie było również w krótkiej historii Premier League piłkarza, który wzbudzałby aż takie kontrowersje. Dla jednych wybitny pomocnik o niezwykłej ambicji, prowadzący United do zwycięstw w najlepszych okresach tego klubu. Postronni widzowie zazwyczaj jednak mają Keane'a za synonim boiskowego psychola, drwala polującego na kości przeciwników. Dla żony natomiast to cichy, spokojny gość, uwielbiający spacery ze swoimi labradorami. Taki już jest ten niesforny Keano. Pełen sprzeczności. Kapitan. Wariat. Domator.