Legia ma swój Wielki Kanion, ale nie może się nim chwalić
2017-08-18 15:58:52; Aktualizacja: 7 lat temuOtoczenie środka pola policyjną taśmą nic by nie zmieniło. I tak nikomu nawet nie przeszłoby przez myśl, żeby zapuścić się chociaż na chwilę w tamte rejony.
Podopieczni Magiery nie wyciągnęli żadnych wniosków z dwumeczu z Astaną. Pierwsza taka myśl mogła zakiełkować w głowie już po zaledwie kilkunastu minutach wczorajszego meczu. Długie podanie uruchamiające Moulina - czerwona kontrolka, alert. Znowu coś jest nie tak i raczej niewiele wskazuje na to, że sytuacja ulegnie zmianie. Wówczas można było jeszcze pomyśleć, że chodzi o zbadanie gruntu, wyczucie ustawienia przeciwnika. Tylko, że wraz z upływem czasu zamiast sukcesywnego obalania tezy, pojawiło się jej bolesne ugruntowanie. Legioniści nie mieli po swojej stronie żadnych argumentów i co najgorsze, popełniali takie same błędy, jak jeszcze te dwa-trzy tygodnie temu (więcej o nich: TU).
Stos zaległości
Legia znalazła się w poważnych tarapatach. I można mówić, że co roku notuje słaby start, ciuła punkty, prześlizguje się od jednej kolejki do następnej. Tylko, że już na tym etapie rozgrywek legioniści taszczą za sobą bagaż niewykorzystanych okazji i ponapoczynanych prac domowych, do których ukończenia tak naprawdę wcale się nie kwapią. Wzorcowym przykładem jest tutaj środek pola, który sam w sobie oddziałuje na pozostałe części formacji i ma bezpośredni wpływ na obraz gry. Jaka ona jest, każdy widzi: pozbawiona tempa, impetu, pomysłu i przede wszystkim precyzji. Póki co sztab szkoleniowy jeszcze nie wymyślił (a mamy już połowę sierpnia), jak przeciwdziałać tej sprawnie postępującej korozji.Popularne
Centralny sektor boiska pozbawiony lidera zbiera potężne żniwo. W miejscu, gdzie powinno znajdować się centrum dowodzenia drużyną, spoziera wszechogarniająca pustka. Dosłownie.
Moulin zszedł między stoperów tylko po to, żeby z większej odległości posłać piłkę wprost na wysoko ustawionych skrzydłowych (niedokładnie, jak łatwo można się domyślić). Równie dobrze mógł to zrobić Dąbrowski i zrobi w 5. minucie meczu – wtedy Sadiku nie opanuje piłki wychodząc na czystą pozycję (sam zamysł, balans na linii spalonego – niezłe). Francuz nie pociąga za sobą Mączyńskiego, nie wymusza ruchu na środkowych pomocnikach. Strefa zamiera, przeciwnik bez problemu odczytuje zamiary.
Innym razem zejścia do środka były jeszcze bardziej niezrozumiałe, bowiem ich jedynym celem było… wycofanie piłki do linii obrony. Warto dodać, że Sheriff nie zabierał się do pressingu.
Takie obrazki należały do nadzwyczaj charakterystycznych. Zejście niżej było całkowicie bezzasadne, bo tak naprawdę nie pociągało za sobą żadnego rozegrania, większej aktywności drużyny, czy nawet zmniejszenia odległości między poszczególnymi zawodnikami. Ze strony Mączyńskiego nie pojawiał się nawet balans ciała, który dałby impuls do jakiejkolwiek współpracy. Co więcej, to co mógł zrobić Moulin poszerzeniem pola gry, zrobił właśnie Mączyński niezależnie od Francuza (i to zaledwie kilkadziesiąt sekund po tym, jak po raz kolejny niedokładnie zagrał do przodu).
12. minuta meczu. Rzadki moment, gdy akcja Legii rzeczywiście ma tempo i jakiś zalążek kreatywności. Mączyński ściągnął Guilherme i Szymańskiego do bocznego sektora tak, że ten drugi zdołał dośrodkować spod linii końcowej. Ostatecznie nic z tego nie wyszło (Mączyński nie trafił), ale można zwrócić uwagę na sam kontrast (miałby znacznie większe znaczenie, gdyby takie akcje były w jakikolwiek sposób powtarzalne – tylko, że z drugiej strony, skoro udało się raz, czemu później nawet nie podejmowano prób?)
Piłka-parzy była ulubioną grą legionistów w spotkaniu z Sheriffem. Chcieli jak najszybciej pozbyć się futbolówki i to bynajmniej nie dlatego, żeby w ten sposób rozmontować defensywę przeciwnika. Tylko, że było w tym coś niesamowicie niechlujnego. Piłka trafiała za plecy, za daleko, ewentualnie przy przenoszeniu ciężaru gry w ogóle nie znajdowała adresata. Tak właściwie trudno zrozumieć zamysł na ten mecz. Jeśli już trafiały się zagrania w pierwsze tempo, to nie towarzyszyła im komunikacja, natomiast przy czytelnych wyjściach na pozycję, również trudno było ją odnaleźć, bowiem nikt nie pokazywał się do gry. W ten sposób Guilherme strzelał z dystansu (7. minuta), mogąc wykorzystać Szymańskiego albo Sadiku, którzy aż prosili się o podanie, ale gdy rzeczywiście trzeba było pokusić się o klepkę, akcja paliła na panewce. Było to widoczne zwłaszcza w drugiej połowie na poziomie współpracy z Nagym. Legioniści mieli ogromny problem z wyczuciem, w którym momencie powinni zagrać.
Hamalainen w końcu nie doczekał się na wsparcie kolegów. Hlousek bardzo wolno zabierał się z wyjściem na obieg, a przecież wówczas ta akcja mogłaby być naprawdę dynamiczna – zwłaszcza biorąc pod uwagę możliwą liczebność w polu karnym przeciwnika.
Związek przyczynowo-skutkowy
Problemy związane ze środkiem pola oddziałują również na inne płaszczyzny. Nie chodzi bowiem tylko o ofensywę, ale odbiór i jeszcze obronę. Legioniści nie trzymają jakiejś żelaznej dyscypliny w swoim ustawieniu. Widać było jak na dłoni w czasie konstruowania ataku pozycyjnego przez gości, którzy co prawda nie za bardzo mieli czym postraszyć (brakowało im precyzji, trochę pomysłu), ale i tak jeśli chodzi o techniczne kwestie, momentami wyglądali lepiej od Legii.
Podopiecznym Magiery brakowało zdecydowanego doskoku do przeciwnika. Nie było czegoś takiego, że obierali sobie za punkt honoru odbiór w środkowej strefie i szybką kontrę. Wręcz przeciwnie – przyglądali się rozwojowi sytuacji.
A trzeba otwarcie przyznać, że jeśli chodzi o zadania poszczególnych zawodników, to zwykle są one wykonywane na pół gwizdka. Z tego powodu, Sheriffowi kilkakrotnie udało się pograć na jeden kontakt w bocznym sektorze.
Obrońcy Legii nie za bardzo wiedzieli jak się zachować w obliczu szybszego rozegrania, przeciwnik miał mnóstwo miejsca i czasu na ocenę szans na dośrodkowanie i precyzyjne przyłożenie nogi do piłki.
Tę kumulację przywar legionistów najdokładniej było widać właśnie w środkowej strefie boiska. Tam dochodziło do połączenia braku decyzyjności z niezdecydowaniem i nie do końca szczelnym ustawieniem. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na wieloetapowość akcji Sheriffa. Nie było tam zagrań z pierwszej piłki, nagłego przyspieszenia, czy zaskakującego wyjścia na pozycję. Całość prezentowała się dość statycznie.
Czytelne wprowadzanie piłki ze środkowego sektora. Legioniści już w pierwszym etapie mogli pokusić się o odbiór lub o ograniczenie pola gry (nawet z trzech stron), ale poczekali na rozwój sytuacji. Przeciwnik obraca się w kierunku, w którym będzie zagrywał, takim samym ruchem odpowiadają gospodarze. Warto zerknąć przy okazji na sposób krycia, który również pozostawia wiele do życzenia, bowiem większość zawodników Legii koncentruje się na piłkarzu akurat będącym przy piłce, podczas gdy pozostali swobodnie mogą wejść w wolne strefy.
I nie zmienia się nic. Podopieczni Magiery nadal czekają na konkrety. Akcja przenosi się do bocznego sektora, a tam futbolówka wędruje już nieco szybciej. Legia odcina strefę bezpośredniego dostępu do szesnastki, więc nie będzie szarży do linii końcowej, ale zapomina przy tym o bardzo blisko siebie ustawionych zawodnikach rywala. Sheriff nadal utrzymuje się przy piłce.
Żeby tego było mało, za dwie minuty akcja znowu jest przeprowadzana właśnie tamtym skrzydłem. Tym razem możliwości jest znacznie więcej – goście z powodzeniem mogą przenieść ciężar gry.
Legia w tym fragmencie meczu całkowicie oddała inicjatywę i jeszcze bardziej uwypukliła swoje problemy. Przede wszystkim na własnym terenie powinna zająć się pressingiem, nie pozwolić przeciwnikowi na tak swobodne rozgrywanie w okolicach 20.-30. metra. Zawężanie pola gry przez legionistów było tak samo pozbawione sensu, jak gra środkowych pomocników – rywal nadal miał kilka możliwości rozwoju sytuacji i potrafił utrzymać się przy piłce. Zachowywali bezpieczne odległości, pozornie ograniczali dostęp do pola karnego, a tak naprawdę wystarczyło zagrać nieco bardziej dynamicznie, żeby doprowadzić do popłochu w ich szeregach.
Trudno się dziwić, że legioniści po raz kolejny nie mogli przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść, skoro nie potrafili tego zrobić nawet z inicjatywą. Trudno wskazać moment w całym meczu, w czasie którego dłużej utrzymywaliby się przy piłce i faktycznie mieliby zamiar skonstruowania jakiegokolwiek ataku. Zamiast tego, ze środka pola spozierała druzgocąca pustka, a brak decyzyjności oddziaływał na wszelkie aspekty (wliczając straconą bramkę i nieumiejętne krycie). Sympatycy polskiej piłki klubowej mogą mieć jedynie nadzieję, że w rewanżu te dwie-trzy solidne akcje wystarczą, żeby spokojnie wywalczyć awans. Bo na poprawę stylu póki co nie można liczyć.