Obecna sytuacja reprezentacji Polski to odpowiedzialność zbiorowa
2023-09-18 23:25:05; Aktualizacja: 1 rok temuZa aktualne problemy reprezentacji Polski odpowiadają trzy grupy osób. Pierwszą są piłkarze, drugą - sztab szkoleniowy z Fernando Santosem na czele, a trzecią - ludzie zarządzający Polskim Związkiem Piłki Nożnej.
Zacznijmy od zawodników, ponieważ na końcu to oni są w tym wszystkim najważniejsi i od ich postawy na boisku zależy najwięcej. Trzeba powiedzieć sobie jasno, że pod względem umiejętności oraz sumy indywidualności, powinniśmy naszą grupę eliminacyjną wygrać naprawdę spokojnie, tak się jednak nie dzieje, ponieważ polscy gracze, gdy zakładają koszulkę drużyny narodowej, stają się nie do poznania.
W tym przypadku nie jest to komplement. O ile w futbolu funkcjonują piłkarze, którzy właśnie w reprezentacji kraju potrafią zaprezentować najlepszą wersję siebie, to często „Biało-czerwoni” są ambasadorami zupełnie odwrotnej postawy, bo w narodowych barwach tracą na wartości, a przecież nie zawsze tak było.
Dzisiaj nastroje w polskiej kadrze są fatalne, ale ich główna przyczyna to nie wyniki, lecz niezałatwione sprawy z przeszłości, a konkretnie z katarskiego mundialu, dotyczące afery premiowej. Te demony ciągle odżywają w opinii publicznej, a nawet jeśli by tak się nie działo, to one nadal funkcjonują w świadomości piłkarzy.Popularne
Panowie muszą wreszcie wyjaśnić sobie to zamieszanie, które rozpoczęło się od kurtuazyjnego spotkania z Premierem i nieodpowiedzialnych słów Mateusza Morawieckiego. Opinię publiczną nie powinno interesować, jak to zrobią, ale bez tego nie pójdą do przodu i wówczas dopiero zakończenie karier reprezentacyjnych przez kilku piłkarzy mogłoby okazać się skuteczną odtrutką. To jednak środek ostateczny, do którego lepiej się nie odwoływać.
Trzeba mieć nadzieję, że ci gracze, którzy stawią się na październikowym zgrupowaniu, wreszcie sobie z tym koszmarem poradzą i nie będą uciekać od bardzo trudnych rozmów, powiedzenia sobie prawdy, a już w ogóle od samego przybycia na mecze z Wyspami Owczymi i Mołdawią. W końcu takie spotkanie w zamkniętym gronie okaże się o wiele bardziej wartościowe, niż każdy trening. W innym przypadku żadna wyrafinowana taktyka szkoleniowca nie będzie w stanie pomóc.
Tego wreszcie należy od nich wymagać, ponieważ nieporozumienia spoza murawy przekładają się na ich postawę na boisku, gdzie nie są w stanie pokazać pełni swoich możliwości, a nawet dorównać rywalom zaangażowaniem. Ich problemy nie znajdują się bowiem na zielonym prostokącie, tylko poza nim.
Sytuacja Polaków wyraźnie pokazuje, jak ważnym elementem w sporcie jest psychika i porządek w głowie, bez tego w dzisiejszym futbolu nie da się wygrać praktycznie z nikim, nie mówiąc już o pojechaniu na wielki turniej.
Tym razem w odróżnieniu od starcia z Mołdawią po potyczce w Tiranie Polacy nie wyglądali w pomeczowych wypowiedziach na zszokowanych, ale zawstydzonych i jednocześnie świadomych tego, dlaczego na murawie ich postawa była taka, a nie inna. Piotr Zieliński mówił o braku walki, a Bartosz Bereszyński zwrócił uwagę, że te wszystkie problemy, które trapią kadrę i jej otoczenie musiały doprowadzić do takiej katastrofy.
Należy oczekiwać, że nowy selekcjoner będzie w stanie w razie potrzeby wręcz zmusić piłkarzy do oczyszczającej dyskusji i pomoże im wyjść z trudnej sytuacji, traktując ją śmiertelnie poważnie i priorytetowo. Takiego podejścia chyba zabrakło Fernando Santosowi, który był jednym z dwóch trenerów z najlepszym CV w historii reprezentacji Polski, lecz w swojej pracy nad Wisłą zachowywał się niekiedy, jak zwykły amator.
Ewidentnie miał on problem z rozeznaniem wśród polskich graczy, co przekładało się na błędy w selekcji, a także wystawianie podstawowej „jedenastki” czy nawet w dokonywanie zmian w trakcie spotkania.
Portugalczyk ujawnił się nam jako trener bez konkretnie sprecyzowanej koncepcji. Tak naprawdę przed każdym starciem można było się zastanawiać, w jakim ustawieniu taktycznym i składzie personalnym zaprezentują się Polacy. Teoretycznie można by powiedzieć, że 68-latek jako osoba nastawiona ściśle na wynik po prostu wykazywała się elastycznością, przygotowując dany plan na konkretnego rywala, ale to już byłaby zbyt bezpośrednia próba wybielenia jego osoby.
Gdy przyjrzy się pracy Santosa z kadrą Portugalii, to cały czas krążył on wokół jednego ustawienia i tej samej koncepcji futbolu, dla jego rodaków dość nudnej. My pewnie zastosowalibyśmy ją bardzo chętnie, gdyby miała okazać się skuteczna.
Nie dość, że 68-latek wykazywał się brakiem profesjonalizmu, nie przykładając się wielce do swoich obowiązków, to jeszcze wywoływał śmiech i politowanie swoją mową ciała, którą w ogóle nie przekazywał zawodnikom pozytywnej energii. Wydaje się też, że afera premiowa, a także inne zawirowania wokół jego drużyny zwyczajnie go przerosły, jakby doświadczony szkoleniowiec nie spodziewał się, że nad Wisłą spotkają go aż takie kłopoty.
Z pewnością nie był człowiekiem, jakiego potrzebowali „Biało-czerwoni” w obecnej sytuacji, ponieważ okazał się osobą rządzącą twardą ręką, ale jednocześnie dość niedostępną. Nie wydaje się, aby takiego podejścia od trenera oczekiwało współczesne pokolenie zawodników, a już zwłaszcza tak rozbita reprezentacja Polski. Symptomatyczne jest to, że żaden z kadrowiczów nie zdecydował się publicznie podziękować Santosowi, bo prawda jest taka, że nie ma za co.
Pora przejść do roli w tym całym bałaganie osób zarządzających Polskim Związkiem Piłki Nożnej, ponieważ jest ona znacząca. Po pierwsze warto zacząć od tego, że to federacja wybiera trenerów i przynajmniej za kadencji Cezarego Kuleszy robi to zupełnie bez ładu i składu.
Po nieprzedłużeniu umowy z Czesławem Michniewiczem prezes PZPN swoim wyborem szkoleniowca chciał z jednej strony zadowolić opinię publiczną, a z drugiej coś jej udowodnić. Po pierwsze, w przestrzeni medialnej wyrażano pragnienie wybrania zagranicznego fachowca i właśnie taki się pojawił, choć wiele osób obawiało się, że były prezes Jagiellonii Białystok na ten ruch się nie zdecyduje z uwagi na swoje ograniczone kompetencje lingwistyczne.
W dodatku szef federacji wymarzył sobie, że będzie to duże nazwisko z charakterem, aby wszystkich pozytywnie zaskoczyć. W związku z tym sięgnął po Fernando Santosa, który w swoim CV posiada Mistrzostwo Europy z 2016 roku, a także zaimponował całemu światu swoją stanowczością na ostatnim mundialu, sadzając w decydującym momencie Cristiano Ronaldo na ławce rezerwowych.
Problem był jednak taki, że Kulesza głębiej tego ruchu nie przemyślał. Nie wyczuł podejścia już wiekowego szkoleniowca do pracy w Polsce, a także jego totalnego braku wiedzy o naszej kadrze, co można by było zauważyć podczas zwykłej rozmowy kwalifikacyjnej. W końcu według medialnych doniesień myślał on, że obejmuje zespół podobny do tego, z którym jego podopieczni mieli ogromne kłopoty w ćwierćfinale czempionatu Starego Kontynentu w 2016 roku.
Problem był tylko taki, że Santos również umiejętnościami lingwistycznymi nie grzeszy, więc panowie musieli porozumiewać się przez tłumacza, co zawsze utrudnia komunikację, Poza tym ciekawe w ogóle, jak wyglądał dialog między 68-latkiem a przedstawicielami polskiej federacji przed zawarciem umowy.
Można do tego dodać jako kolejny wątek kwestię filozofii gry Santosa i jego historię wyników. Od zawsze uchodził on za pragmatyka, przez co w ojczyźnie mieli już dosyć jego pracy, bo uważali, że marnuje niesamowity potencjał ofensywny futbolu nad rzeką Tag. Poza tym niejednokrotnie wywalczał on awanse na wielkie turnieju czy do ich faz pucharowych dopiero w ostatniej chwili po emocjach do samego końca.
Dobrym przykładem w tym względzie jest wspominane już EURO 2016, gdy Portugalia uzyskała promocję do ⅛ finału z trzeciego miejsca po zaliczeniu trzech remisów. Zresztą w tamtym turnieju w regulaminowych 90 minutach pokonała tylko w półfinale Walię. Poza tym należało wziąć bardziej pod uwagę wskazane już wyżej cechy charakteru 68-latka.
Sam prezes w pewnym sensie także odpowiada za aferę premiową, choć oczywiście nie w tak dużym stopniu, jak piłkarze czy ówczesny sztab. Wszystko wskazuje na to, że Kulesza doskonale wiedział o obietnicy Premiera, lecz poczuł się przy jej ustalaniu pominięty, przez co pozostawił z tym kłopotem zawodników samych. Jest to kolejny dowód na to, że 61-latek w pierwszej kolejności myśli o sobie i własnym stołku, a nie dobru polskiej piłki. Gdyby było inaczej, to w takiej sytuacji powinien nie dopuścić do wybuchu afery i jakoś zareagować, a w całym zamieszaniu zewnętrznie wesprzeć piłkarzy, a wewnętrznie sprawę wyjaśnić. Wybrał jednak udawanie, że o niczym nie wiedział.
Ewidentnie działacz nie pomógł kadrze w trakcie afery premiowej, przy wyborze szkoleniowca, ale także negatywnie wpływa na nią, zaliczając kolejne wpadki i wywołując co rusz zamieszanie wokół swojej osoby. Wiadomo, że głównym problemem kadry jest to, co wydarzyło się w jej wnętrzu, ale ciągłe zawirowania wokół federacji również jej nie pomagają, a Robert Lewandowski ma prawo czuć zażenowanie, gdy dostaje pytania od zagranicznych dziennikarzy o korupcję w polskim futbolu czy ochroniarza „Gruchę”.
Teraz przed Kuleszą kolejna ważna decyzja, czyli powołanie już trzeciego selekcjonera za swojej kadencji (Paulo Sousę otrzymał w spadku po Zbigniewie Bońku). Z pewnością od momentu odejścia Adama Nawałki na stanowisku trenera „Biało-czerwonych” następuje zbyt duża rotacja. W pierwszej kolejności za taki stan rzeczy należy jednak obwinić nie piłkarzy, a prezesów, mających decydujący wpływ na to, kto ostatecznie obejmuje tę funkcję. W końcu nie powinni oni podejmować decyzji wbrew zawodnikom, ich oczekiwaniom, charakterystyce czy profilom psychologicznym, a tak często bywało.
Paradoksem jest fakt, że gracze najlepiej oceniali w erze postnawałkowej selekcjonera, który sam opuścił stanowisko, czyli Paulo Sousę. Tutaj jednak można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby na czele PZPN-u nadal mógł stać Zbigniew Boniek albo wybory wygrał Marek Koźmiński, to 53-latek by nie zdezerterował. On ewidentnie nie miał ochoty współpracować z kimś takim, jak Kulesza, który z nim prawie w ogóle nie rozmawiał, tylko co chwila wypuszczał do mediów informacje, że być może niedługo się z nim rozstanie.
Oderwane od rzeczywistości nie wydają się być także doniesienia portugalskiego portalu „Maisfutebol”, że Fernando Santos był zażenowany poziomie dezorganizacji, jaki panował w polskiej federacji.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że dopóki prezesem PZPN-u pozostaje Cezary Kulesza, to powinniśmy dać sobie spokój z zatrudnianiem trenerów z zagranicy, ponieważ oni zawsze będą rozczarowani poziomem funkcjonowania swojego szefa i zarządzanej przez niego organizacji. To zwyczajny wstyd zapraszać w aktualnych okolicznościach obcokrajowca, z którym prezes ponownie nie będzie w stanie się porozumieć, a wcześniej przeprowadzić właściwego researchu.