Problem rodzi się wtedy, gdy odmienne zdanie na temat transferu mają włodarze tegoż klubu. Sytuacja szybko robi się nieprzyjemna, a obie strony często są tylko o krok od naprawdę poważnego konfliktu. Jednym z ostatnich formalnych sposobów, dzięki któremu piłkarz może wpłynąć na decyzję klubu jest „transfer request”, a więc oficjalne pismo wyrażające prośbę o pozwolenie na opuszczenie dotychczasowego miejsca pracy.
Komunikat, który niesie za sobą
jest prosty - „Dajcie żyć, nie chcę już u was grać”. Od tego
momentu nikt nie ma żadnych wątpliwości. Szkoleniowiec, działacze,
kibice i cała opinia publiczna, inne kluby - wszyscy wiedzą, że
zawodnikowi zależy na zmianie barw. Ci pierwsi oczywiście zdają
sobie z tego sprawę dużo wcześniej, ale po prostu nie chcą się
na to zgodzić. Publiczne oświadczenie sporo jednak zmienia. Klub,
który najczęściej chce zatrzymać u siebie jednego ze swoich
najlepszych zawodników, znajduje się pod presją.
„Transfer request” nie ma mocy
prawnej i nie rozwiązuje jak za dotknięciem magicznej różdżki
umowy piłkarza z dotychczasowym klubem. W Premier League jest jednak
taka niepisana zasada, że jeśli zawodnik decyduje się ogłosić
wszem i wobec, że ma dość występów w dotychczasowym miejscu, z
reguły (z reguły!) się mu ustępuje. Żeby nie było - on również
na tym ruchu traci. Po pierwsze, zrzeka się wszelkich pieniędzy,
jakie klub jest mu winien choćby z tytułu przeróżnych premii. Po
drugie, istnieje ryzyko, że stanie się wrogiem numer jeden kibiców
dotychczasowej drużyny, którzy - łagodnie rzecz ujmując - będą
zarzucali mu nielojalność.
Tak czy siak, sporo zawodników decyduje się na ten ruch. Dla wielu to ostatnia deska ratunku.
***
Kiedyś piłkarze nie mieli
możliwości zbuntować się przeciwko swojemu pracodawcy. Pewnego
dnia, na samym początku lat osiemdziesiątych, do gabinetu
głównodowodzącego Chelsea, Kena Batesa, wszedł jeden z
zawodników. Działacz dowiedział się w czym rzecz, po chwili
wyciągnął jego kontrakt z szafki i poinformował: „Tu jest
napisane, że jesteś związany z klubem jeszcze dwuletnią umową.
Wynocha!”. BBC, które swego czasu przedstawiło tę historię, nie
zdradziło, o jakiego piłkarza chodziło. Wiadomo tylko, że był
angielskim kadrowiczem.
- Mówił później, że zwrócenie się
w tej sprawie do Batesa było jedną z najgorszych decyzji w jego
życiu - przyznał piłkarski agent, David Seligman. W klubie został
na kolejny rok.
Była też historia z Rohanem Rickettsem.
Jeszcze jako młodzieżowy reprezentant Anglii był on tak
zdesperowany, żeby odejść z Arsenalu do Tottenhamu, że przyznał
się do kradzieży telefonu jednego z kolegów z szatni. W klubie mu
nie uwierzyli, ale koniec końców dopiął swego i odszedł do
„Kogutów”.
***
Rzecz jasna najwięcej emocji
wzbudzają „prośby” najbardziej znanych zawodników. I tak, w
2009 roku o swój transfer z Liverpoolu do Realu Madryt postanowił
zawalczyć Xabi Alonso. Rafie Benítezowi i działaczom „The
Reds” bardzo zależało na tym, żeby zatrzymać go na Anfield. Nie
można było zresztą się temu dziwić, wszak reprezentant Hiszpanii
od wielu sezonów stanowił o sile drużyny. Benítez próbował
uderzać w poważne tony, twierdząc, że jego rodak wiele
Liverpoolowi zawdzięcza, ale na nic się to zdało.
Alonso postawił sprawę jasno, pokazując, że następnych kilka sezonów chce spędzić w Madrycie i „transfer request” zrobił swoje. Chociaż trzeba dodać, że „Królewscy” i tak zapłacili za niego więcej niż chcieli. Ostatecznie na stole pojawiło się bowiem 35 milionów euro.
Kilka lat po nim na podobny krok
zdecydował się inny zawodnik Liverpoolu, Luis Suárez.
W tym wypadku nie był on jednak ostatecznie dogadany z jednym
konkretnym klubem. Latem 2013 roku Urugwajczyk znajdował się
na celowniku większości europejskich gigantów. Najbardziej chciały
go Arsenal i Real. Ten pierwszy oferował legendarne 40 milionów i
jeden funt, które miało aktywować klauzulę odstępnego, ale
ostatecznie tak się nie stało.
Sam Suárez chciał opuścić
Liverpool z kilku powodów. - Rok temu miałem możliwość przenosin
do wielkiego europejskiego klubu, ale zostałem wierząc, że jeśli
nie zakwalifikujemy się do Ligi Mistrzów, to klub pozwoli mi
odejść. Dałem z siebie wszystko w poprzednim sezonie, ale to nie
wystarczyło, by Liverpool mógł znaleźć się w pierwszej czwórce.
Wszystko czego chcę, to żeby klub uszanował naszą umowę - mówił.
Do tego sporo mówiło się o tym, że Urugwajczyk czuje się na
Anfield coraz gorzej.
Koniec końców Suárez opuścił
Liverpool dopiero rok później. Barcelona zapłaciła za niego 82
miliony euro. Jego pismo bezpośrednio nic więc nie dało, ale
pośrednio mogło mocno wpłynąć na transfer, z którego wszystkie
strony były zadowolone. Choć on sam z dokumentu próbował się w
pewnym momencie wymigać.
W
2013 roku na wymuszenie odejścia z Aston Villi zdecydował się też
Christian Benteke. Wtedy
22-letni zawodnik sezon wcześniej przeniósł się do Premier League
z Genk. Premierowe rozgrywki miał znakomite, bo zakończył je z 19
ligowymi trafieniami i czterema asystami. Po ich zakończeniu do „The
Villans” zgłosiły się m.in. Arsenal, Chelsea oraz Tottenham.
Belg niemal od razu podjął decyzję o odejściu, czym rozczarował
bodaj wszystkich ludzi pracujących w Aston Villi. Skończyło się
na tym, że... podpisał ze swoim klubem nowy kontrakt.
Niektórzy
uważają, że „transfer request” służy części zawodnikom i
ich agentom właśnie po to, żeby wywalczyć lepszą umowę.
Benteke
ostatecznie odszedł z Aston Villi po dwóch kolejnych sezonach.
Liverpool zapłacił za niego ponad 46 milionów europejskiej
waluty.
Podobnie było w 2010 roku z Waynem
Rooneyem. Reprezentant Anglii
oficjalnie wyraził chęć opuszczenia Manchesteru United, po czym
związał się z nim nową umową. - Czasami zawodnicy podejmują
błędne decyzje. Myślę, że tak było właśnie wtedy. Czasami
widzisz siebie gdzieś indziej. To działa na twoją psychikę, przez
co mówisz rzeczy, których tak naprawdę nie powinieneś mówić -
stwierdził potem „Wazza”.
Trzy
lata później znowu pojawiły się doniesienia, że chce opuścić
United, ale tym razem napastnik podkreślił, że nie złożył w tej
sprawie żadnego pisma.
Oczywiście
jest więcej przypadków, które ostatecznie doprowadziły do
transferów. Bardzo możliwe, że bez dodatkowego
zaangażowania się w transferowe sprawy, Dwight
Yorke nie przeniósłby się pod koniec
zeszłego tysiąclecia do Manchesteru United. Do prośby o odejście
z Aston Villi dołączył również... noc spędzoną pod domem
prezesa, Douga Ellisa. Menedżer John Gregory miał wtedy
wypowiedzieć słynne: „Gdybym tylko miał broń, to bym go
zastrzelił”.
W 1999 roku Pierre Van Hooijdonk
kilkukrotnie próbował wpłynąć na działaczy Nottingham
Forest. W końcu się udało, chociaż transfer do Vitesse Arhem nie
był wtedy akurat szczytem jego marzeń.
Siedem lat później Pascal
Chimbonda wręczył „transfer
request” menedżerowi Paulowi Jewellowi chwilę po
przegranej jego Wigan z Arsenalem. Jakiś czas później trafił do
innego londyńskiego klubu, Tottenhamu.
Byli
też m.in. Robbie Savage,
który wywalczył swój transfer z Birmingham do Blackburn i Jermain
Defoe. Reprezentant Anglii
kilkanaście lat temu prosił o odejście z West Hamu. Jak później
mówił - było to zalecenie agenta i z czasem mocno tej decyzji
żałował. Żeby było śmieszniej, ostatnio angielskie media
zasugerowały, że 34-latek musiałby zrobić to samo, aby przenieść
się z powrotem do „Młotów” z Sunderlandu. Udało się też
Jamesowi Milnerowi (przenosiny
z Newcastle do Aston Villi) czy Fernando Torresowi
(Liverpool odrzucił wniosek,
ale ostatecznie doszło do jego transferu do Chelsea).
Nie
od razu, ale po jakimś czasie poskutkowały też prośby o odejście
Charliego Adama z
Blackpool, Petera Odemwingie z
West Brom i Morgana Schneiderlina
z Southampton, który trafił na Old Trafford rok później niż
chciał.
Poprzedniego lata na „transfer request”
zdecydowali się m.in. Saido Berahino oraz John Stones.
Pierwszy do dzisiaj jest w West
Brom, a drugi dopiero po 12 miesiącach przeniósł się z Evertonu
do Manchesteru City.
Kilka miesięcy temu media obiegła
też informacja, że swoje odejście na działaczach Chelsea chciał
wymusić Diego Costa. Szybko
została ona jednak zdementowana. Jedno jest pewne - gdyby się na to
zdecydował i osiągnął cel, miałby czego żałować.
***
Jak
na prośby o transfery reagują sami działacze? - Kiedy sprawy
zachodzą aż tak daleko, oznacza to, że przegrałeś. W twojej
pracy chodzi o to, żeby zawodnicy byli szczęśliwi. Tymczasem jeśli
składają na twoje biurko prośbę dotyczącą pozwolenia na
odejście, po prostu przegrałeś - stwierdził jakiś czas temu w
rozmowie z „Daily Mail” działacz jednego z klubów Premier
League. Nie chciał podać nazwiska.