TOP 5 nieudanych transakcji Barcelony
2014-02-08 19:47:19; Aktualizacja: 10 lat temuBył Real, musi więc być Barcelona. Zobaczmy jak wygląda ten aspekt polityki transferowej Blaugrany, którym jej włodarze raczej nie mają ochoty się chwalić. Zapraszamy na zapoznanie się z czołówką zakupowych bubli ekipy z Camp Nou.
Mogłoby się wydawać, że FC Barcelona to najbardziej utytułowany klub XXI wieku. Patrząc na ten temat tylko i wyłącznie pod kątem matematycznym – okazuje się zajmuje drugie miejsce. Co ciekawe, tuż za plecami… FC Porto. Nikt jednak nie zaprzeczy, że Barcelona - zwłaszcza ta z lat 2008-2012, prowadzona przez Pepa Guardiolę – siała postrach nie tylko w Hiszpanii, ale i w całej Europie. Sześć tytułów krajowych i trzy Puchary Ligi Mistrzów – któż jeszcze może pochwalić się takim dorobkiem w bieżącym stuleciu. Można odnieść jednak wrażenie, że z tamtej Barcy niewiele już pozostało…
W poprzednim sezonie Katalończyków poskromił Bayern Monachium, serwując tęgie lanie w półfinale Ligi Mistrzów. To pokazało wyraźnie, że Blaugrana przestała grać w innej lidze i jedyną receptą na powstrzymanie tiki taki nie jest już słynny "antyfutbol". Piłkarze Juppa Heynckesa zademonstrowali, że można na Camp Nou zdemolować gospodarzy. I dobrze, futbol ma zaskakiwać i szokować. Zaś widok bezradnych wirtuozów pokroju Xaviego czy Iniesty, schodzących z placu gry ze spuszczonymi głowami nosił w sobie pewną symbolikę. Koniec epoki dominacji Barcelony.
Oczywiście, nawet w tych swoiście lukrowanych czasach, FC Barcelona popełniała na rynku transferowym spektakularne gafy. Jak każdy nieprzyzwoicie bogaty klub, kupowała piłkarzy nie do końca potrzebnych, a niekiedy po prostu nazwiska. W przypadku Barcelony, każdy nowy zawodnik musi mieć predyspozycje do stylu gry, jaki prezentuje ten zespół. W związku z tym transfer musi być bardzo przemyślany. Czasami nawet największa piłkarska szycha może pewnej filozofii nie pojąć. Czas na TOP 5.
Sezon 2009/2010, Zlatan Ibrahimović, 69,5 miliona euro
Co do kwoty transferu Szweda do Barcelony istnieją pewne nieścisłości. Otóż, oficjalna całkowita suma transferu to 69,5 miliona euro. Jednak do Interu oprócz pieniędzy – dokładnie 45 milionów euro – odszedł również Samuel Eto’o, w ramach rozliczenia. Wiadomo, że piłkarz jest wart tyle, ile za niego zapłacą, ale w tym wypadku warto przyjrzeć się wartości rynkowej Eto’o w momencie transferu. Otóż, pod koniec lipca 2009 roku Czarna Perła wyceniana była na 35 milionów euro (zgodnie z danymi z Transfermarkt.de). Biorąc pod uwagę, że kończył mu się kontrakt (za rok), potencjalna cena mogłaby być nieco niższa. Jakby jednak nie patrzeć, za doświadczonego napastnika, strzelającego 30 goli w sezonie trzeba by zapłacić krocie. Widzimy więc, że realna kwota transferu Ibry może być wyższa, niż ta deklarowana oficjalnie.
Wracając do meritum, obecność Zlatana w tym rankingu może dziwić. Przecież to zawodnik robiący show, piłkarski geniusz, sportowiec kompletny, nieprzewidywalny. Po prostu, wybitna jednostka piłkarskiego świata. Za każdym razem, gdy wybiega na boisko, oczy zwrócone są ku niemu. Pośród piłkarskich wyrobników, on tworzy dzieła ponadczasowe, zagrania, którymi można zachwycać się bez końca.
A jednak mu w Barcelonie nie wyszło. Najdroższy zakup w historii klubu okazał się fiaskiem. Nie będziemy zagłębiać się w statystyki, bo te, jak zawsze w przypadku Zlatana, były co najmniej przyzwoite (16 goli w lidze, cztery w Lidze Mistrzów). Zarzucano mu boiskowy egoizm, na co on odpowiedział 13 asystami na wszystkich frontach. Szwed miał jednak w Katalonii jeden, poważny problem. Ta bolączka nazywała się Josep Guardiola.
Krnąbrny Zlatan nie lubił być ustawiany w szeregu. Guardiola wymagał od niego podporządkowania i respektowania poleceń, za przykładem największych gwiazd FCB – Messiego, Xaviego, czy Iniesty. Ibra sam przyznał: Piłkarsko ich podziwiam, jednak całkowicie podporządkowywali się Guardioli. Sprawiali wrażenie uczniaków, przytakujących na każde wezwanie trenera. Ja tak nie potrafiłem. Był w pełni świadomy swoich ponadprzeciętnych boiskowych umiejętności i otwarcie manifestował niezadowolenie z braku specjalnego traktowania. Eskalacja konfliktu na linii trener – zawodnik nastąpiła podczas meczu z Interem Mediolan w półfinale Ligi Mistrzów, podczas którego Zlatanowi zarzucono celowe sabotowanie i grę na niekorzyść Blaugrany. Jasne stało się, że dni Szweda na Camp Nou są już policzone.
W swojej biografii Ibrahimović nie pozostawia na Guardioli suchej nitki. Krytykuje, oskarża, drwi. Zawsze lubił demonstrować swoją wielkość. Jest piłkarzem genialnym i chełpi się tym na każdym kroku. Jednym się to podoba, innych doprowadza do szału. Jest to typ zawodnika, któremu trzeba pozwolić na wszystko, wówczas odwdzięczy się na boisku (spójrzcie na sposób jego traktowania w PSG i poziom jaki prezentuje). W Barcelonie dowodzonej przez Pepa Guardiolę nie było miejsca na silne indywidualności. Nie było miejsca dla Zlatana Ibrahiovicia. Po latach odpowiedzialny za jego transfer Joan Laporta, otwarcie przyznał, że kupno Szweda było błędem.
Sezon 2009/2010, Dmytro Chygrynsky, 25 milionów euro
Ukraiński defensor przyszedł do FC Barcelony tylko po to, żeby po 10 miesiącach wrócić do macierzystego zespołu na Ukrainie. Ta transakcja w wykonaniu Blaugrany może służyć jako instruktaż do tego, jak w niespełna rok stracić 10 milionów euro.
Trzeba przyznać, że Ukrainiec miał zadatki na klasowego stopera. 190 centymetrów wzrostu, 85 kilogramów wagi – mówiąc krótko - kawał chłopa. Silny, przy tym niesprawiający wrażenia powolnego, prawdziwy przecinak. Wielu obserwatorów jednak dziwiło się, widząc jak bardzo oczarowany obrońcą zdobywcy Pucharu UEFA z roku 2009 jest Pep Guardiola. Jak się okazało, sceptycyzm był w pełni uzasadniony. Chygrynsky bowiem nie poszedł w ślady Szewczenki i Europy Zachodniej nie zawojował.
Nieco ponad 850 minut w trykocie Barcelony, z czego 10 spotkań w podstawowym składzie. Chwalony za ofensywne zacięcie, na Camp Nou jednak nie dał po sobie poznać zdolności do gry w ataku. Cóż, Chygrynsky odbył niezwykłą podróż, może pochwalić się swoją przygodą w Barcelonie, grą u boku największych. A że skutek jego pobytu w Hiszpanii był taki a nie inny? Szachtar Donieck przyjął go z otwartymi ramionami (a miał on wówczas niespełna 24 lata, jak na stopera – wiek dojrzewania).
Dziś, to niezbędne ogniwo do grzania ławki ma już 27 lat, grywa sporadycznie i wyceniane jest na 2,5 miliona euro. Wątpliwe jednak by ktoś o zdrowych zmysłach tyle za niego zapłacił. Za gościa, za którego Barcelona swego czasu dała 25 milionów euro!Popularne
Sezon 2008/2009, Aleksandr Hleb, 17 milionów euro
Pozostajemy przy klimatach wschodnich. Pierwszym z wątpliwej jakości nabytków pochodzących ze wschodnich rubieży Europy był okrzyknięty niegdyś „prawdziwym diamentem” Aleksandr Hleb. Swoją karierę postanowił on spędzić na sukcesywnym obniżaniu lotów.
O ile angaż Chygro był zastanawiający i nie do końca zrozumiały, o tyle Hleb, przechodząc na Camp Nou miał za sobą trzy lata niezłej gry na Wyspach Brytyjskich. Parafował czteroletnią umowę, jednak przy ustalaniu klauzuli odstępnego zawartej w kontrakcie, ktoś uderzył się w głowę. Aleksandr Hleb, na mocy umowy był bowiem „do wyjęcia” za kwotę 90 milionów euro. Działacze Barcelony bardzo szybko zorientowali się jak groteskowo wygląda cała sytuacja, gdy Białorusin zaczął pojawiać się na boisku (autor celowo unika sformułowania „grać w piłkę”). W kuluarach mówiło się, że to nie Hleb podpisał kontrakt z Barceloną, a jakiś nędzny substytut, mający z piłką tyle wspólnego, co Ku Klux Klan z tolerancją. Wychowanek Dynama Mińsk po opuszczeniu Londynu przestał być światowej klasy pomocnikiem, stając się futbolowym figurantem.
Hleb może nie tyle miał kreować grę Blaugrany, ile miał być solidną częścią monolitu, jakim niewątpliwie był ówczesny środek pola FC Barcelony. Gdy nie spędzał meczów na ławce, przerzucano go z lewej flanki na prawą, lecz ewidentnie było widać, że Hiszpania Białorusinowi nie służy. Przewrotność losu ukazała się w pełni, gdy w debiucie przed własną publicznością już po pół godzinie musiał opuścić plac gry, z powodu urazu. 19 spotkań, z czego osiem w pierwszym składzie i trzy asysty – to dorobek Aleksandra Hleba w barwach Barcy. Jako przykładny pracownik, wypełnił kontrakt do końca, po drodze zaliczając epizody w Stuttgarcie, Birmingham i Wolfsburgu, by wreszcie na zasadzie wolnego transferu odejść do Krylii Sowietów. Dzisiaj ma już 33 lata, wart jest grosze (1,2 miliona euro) i gra w tureckim Konyasporze. I pomyśleć jak bardzo kiedyś zazdrościliśmy Białorusinom takiej gwiazdy jak Aleksandr Hleb.
Sezon 2007/2008, Gabriel Milito, 20 milionów euro
Gabriel Milito zawsze był typem solidnego defensora. Zdyscyplinowany taktycznie, skuteczny, opanowany, przewidujący. Nic dziwnego, że w wieku 23 lat interesowali się nim działacze madryckiego Realu. Aby podpisać kontrakt z Królewskimi musiał jedynie dopełnić formalności, jakimi wydawały się być testy medyczne. Ku niedowierzaniu wszystkich zainteresowanych, nie przeszedł ich pomyślnie. Real nie chciał więc ryzykować i nie skorzystał z usług obrońcy z niedoleczoną kontuzją (uraz więzadeł doznany w 2001 roku wyłączył go wówczas z czynnego futbolu na okres dziewięciu miesięcy).
Jakie zdziwienie musiało zapanować w Madrycie, gdy przez cztery lata gry w Realu Saragossa (w latach 2003 – 2007), Milito wykreował się na jednego z najlepszych obrońców Primiera Division. Podatność na urazy? Kłopoty z kolanem? 140 meczów bez kontuzji udowodniło, że służby medyczne Realu Madryt się pomyliły. Jak się później okazało, tylko pozornie…
Na 27-letniego stopera parol zagięła Barcelona. Katalończycy wyłożyli na stół 20 milionów euro i pozyskali Argentyńczyka. Nie wyciągnęli żadnych wniosków z fiaska transferowego z 2003 roku, za co słono zapłacili. Pochopne działanie przyniosło za sobą opłakane konsekwencje. Z drugiej jednak strony, ku usprawiedliwieniu tej transakcji, trzeba zaznaczyć, że Milito przez pięć lat zapomniał jak to jest być kontuzjowanym.
No właśnie. Pierwszy sezon na Camp Nou miał naprawdę dobry. Grał regularnie i bezkompromisowo (siedem żółtych kartek w lidze). Niestety, w kwietniu 2008 roku, zerwał więzadła krzyżowe w „niedoleczonym” prawym kolanie. Sezon 2008/2009 spędził „w szpitalu”, a pauzował w sumie 580 dni!!! Mimo operacji i żmudnej rehabilitacji, nie było mowy o odzyskaniu całkowitej mobilności stawu kolanowego Argentyńczyka. Na boisko wrócił na początku stycznia 2010 roku, jednak brak możliwości pełnej rekonwalescencji powodował, że częściej oglądał on mecze z trybun lub ławki rezerwowych. W sierpniu 2011 roku odszedł za darmo, „na emeryturę” do ojczyzny. Karierę skończył w Indepediente Buenos Aires, w wieku 32 lat. Problemy zdrowotne uniemożliwiły mu kontynuowanie rzemiosła piłkarskiego na przyzwoitym poziomie. Szkoda, bo Gabi Milito był dobrym obrońcą. Pech chciał, że nie zdołał pokazać pełni swoich umiejętności podczas pobytu w Katalonii.
Sezon 2008/2009, Martin Caceres, 16,5 miliona euro
Urugwajczyk to kolejny „jednoroczniak” w historii Barcelony. W momencie parafowania umowy z Blaugraną, Caceres miał za sobą bardzo udany sezon w Recreativo Huelva, do którego został wypożyczony z Villarealu. 34 mecze i aż 10 żółtych kartek – zapowiadał się na piłkarza, który nie odstawia nogi, a na boisku zostawia krew pot i łzy. Urodzony w 1987 roku obrońca miał być przyszłym filarem defensywy ekipy z Camp Nou. Coś jednak nie zadziałało…
Caceres, mimo potencjału i solidnych umiejętności, nie miał szans na rywalizację o miejsce w składzie Barcelony. Na bokach rządzili Dani Alves z Abidalem, batalie w środku obrony toczyli Gerard Pique, Carles Puyol i Rafael Marquez. Spójrzmy prawdzie w oczy, jak w takim towarzystwie miał zaistnieć młody Urugwajczyk? Po co wydawano więc na niego aż 16 milionów euro? Transfer był to niezrozumiały, bo nawet, jeżeli miał być „melodią przyszłości”, to dlaczego wypożyczając go do Sevilli, przyznano klubowi z Andaluzji prawo pierwokupu? W lipcu 2011 roku, za sprawą tylko trzech milionów euro Martin Caceres przestał być piłkarzem Barcelony.
Dzisiaj ma 26 lat, jest rezerwowym w Juventusie i wycenia się go na dziewięć milionów euro. Historia Caceresa pokazuje, że jeden świetny sezon to zdecydowanie za mało, by uchodzić za klasowego piłkarza. Włodarze Barcelony musieli przekonać się o tym osobiście.
TOP 5 BONUS – przypadek Keirrisona
Historia Keirrisona jest dosyć osobliwa. Gdy miał 21 lat, FC Barcelona wyłożyła za niego 14 milionów euro. Kontrakt podpisał w lipcu 2009. Dzisiaj mamy luty roku 2014, a uznawany niegdyś za wielki talent, Keirrison de Souza Carneiro nie doczekał się debiutu w barwach klubu z Camp Nou. I prawdopodobnie nie dostąpi już tego zaszczytu, gdyż jego pięcioletni (!) kontrakt wygasa w lipcu Anno Domini 2014.
Nie dane mu było nawet grzać ławy w Katalonii. Przez ostatnie 4,5 roku, formalnie będąc piłkarzem Barcy, Keirrison grał w pięciu różnych klubach. Kolejno, w okresie od lipca do grudnia 2009 roku w Benfice (do której wypożyczono go już sześć dni po parafowaniu umowy z FCB!!), od stycznia 2010 do czerwca – reprezentował barwy włoskiej Fiorentiny. W lipcu 2010 opuścił Europę i przez rok grał dla Santosu. Potem, wypożyczono go do Cruzeiro, gdzie na skutek zerwania więzadeł krzyżowych jego „kariera” została wstrzymana całkowicie (rozbrat z piłką trwał 21 miesięcy). Obecnie, napastnik z Kraju Kawy praktykuje piłkę kopaną w brazylijskiej Coritibie, gdzie, jakkolwiek to zabrzmi, zostanie do końca jego kontraktu z Barceloną.
Można zaryzykować stwierdzenie, że Keirrison był jednym z najlepiej zapowiadających się napastników młodego pokolenia rodem z Ameryki Południowej. W wieku 20 lat został przecież królem strzelców brazylijskiej Serie A! Niestety, włodarze Barcelony popisali się ignorancją i kompletnym brakiem wyczucia, marnując potencjał młodego Brazylijczyka. A najbardziej na tak rażącym braku niekompetencji stracił sam piłkarz. Aż tak słaby, by nie dostać szansy debiutu?