TOP 5 nieudanych transakcji Manchesteru City

2013-11-19 22:08:33; Aktualizacja: 11 lat temu
TOP 5 nieudanych transakcji Manchesteru City Fot. Transfery.info
Źródło: Transfery.info

„The Citizens” to bardzo wdzięczny temat, jeżeli chodzi o transfery. Szejk Mansour na kryzys nie narzeka. Ma co trwonić i robi to, momentami w sposób aż niewiarygodny. Kupuje, przepłaca, irytuje. W sumie, kto bogatemu zabroni?

Trzeba przyznać, że polityka transferowa Manchesteru City w porównaniu do lat, gdy szejkowie dopiero zaczynali finansować zespół (na zasadzie, kupić co się da, a potem zobaczymy) zrobiła się rozważniejsza. Czas uczy. Sześć lat i 750 milionów euro wydanych na piłkarzy (w tym rekordowe 180 milionów w jednym oknie – 2010/11), to kosmiczne pieniądze. Wcześniej, działacze City oglądali każdego funta przez lupę, wydając jakiekolwiek sumy tylko w ostateczności. 12, 7,5 czy śmieszne półtora miliona w sezonie 2004/05 na „wzmocnienia” to nie były sumy godne Premier League. Toteż City oglądało plecy czołówki i nie miało prawa nawet marzyć o wielkiej piłce. Do czasu…

Do czasu, aż szejk Mansour bin Zayed Al Nahyan postanowił wyłożyć na stół 230 milionów funtów i przejąć ster w tonącej łajbie z Manchesteru. Ekonomii piłkarskiej uczyć się nie musiał (skoro ma pieniądze, to po co?) i wydawał bez stołka. Oto niekoniecznie pozytywne efekty, czyli najciekawsze transferowe niepowodzenia Manchesteru City, TOP 5!

Sezon 2008/2009, Robinho, 43 miliony euro
To jeden z pierwszych i najgłośniejszych transferów $nowego$ City. Brazylijski diament, który z roku na rok marniał, zanikał, bladł, by  się wreszcie niemal całkowicie ulotnić.

W sierpniu 2005 roku 24 miliony zapłacił za niego specjalizujący się w marnowaniu piłkarskich perełek madrycki Real. Niespełna 21-letni wówczas, filigranowy napastnik zbierał znakomite noty w Santosie, więc tliła się iskierka nadziei, że tego chłopaka „Królewscy” nie zmarnują. Może i nie zaprzepaścili jego potencjału, ale wydaje się, że mógł on dać tej drużynie zdecydowanie więcej. Robson de Souza przebojem wdarł się do pierwszego składu Realu, jednak najpierw Fabio Capello, a potem Bernd Schuster nie zawsze widzieli w nim kandydata do pierwszej „jedenastki”. Jego niepewna pozycja w Galacticos była kamieniem węgielnym niezgody, gdy przyszedł czas renegocjacji kontraktu. Fiasko rozmów i konkretne oferty z Wysp Brytyjskich skłoniły Robinho do zmiany otoczenia.

43 miliony euro zainkasował Real za kartę zawodniczą Brazylijczyka. A Manchester City za te pieniądze miał otrzymać nową jakość i piłkarza, który będzie podstawą (razem z rodakami – Elano i Jô) pod budowę przyszłej futbolowej potęgi.

Niestety, słynący z imprezowego stylu życia „zabójca o twarzy dziecka” długo na Wyspach nie zabawił. Premierowy sezon był jednak na miarę oczekiwań. 41 meczów i 15 goli na wszystkich frontach nie zapowiadało katastrofy. Wręcz przeciwnie. Pech chciał, że sezon 2009/2010 zaczął się dla Robinho fatalnie. Kontuzja wykluczyła go z gry za ponad trzy miesiące. Po rekonwalescencji nie mógł odnaleźć formy, więc działacze City zdecydowali się na jego wypożyczenie do Santosu w zimowym oknie transferowym. Pół roku w ojczyźnie, przed zbliżającym się mundialem (na którym w pięciu meczach dwukrotnie wpisał się na listę strzelców) podbudowały nieco morale reprezentanta Brazylii. Widząc, że jego pozycja w City, po transferach Dżeko, Balotellego i Davida Silvy jest wątpliwa, zaczął naciskać na transfer. We wrześniu 2010 roku podpisał kontrakt z AC Milan. Włosi zapłacili 18 milionów euro.

Dzisiaj, Robson De Souza ma 29 lat i wyceniany jest na 7,5 miliona euro. Mimo wciąż dziecięcej aparycji, niewiele pozostało mu błysku z młodości. Grywa dosyć nieregularnie, choć ostatnio pozytywnym zaskoczeniem okazał się fakt powołania mierzącego zaledwie 172 centymetry piłkarza do kadry, po dwuletniej absencji. Może ten bodziec pomoże mu wspiąć się na wyżyny umiejętności, a wtedy o Robinho znów będzie głośno. I to ze względów czysto piłkarskich.



Sezon 2010/2011, Mario Balotelli, 29,5 miliona euro
Mario może nie jest niewypałem „czystej krwi”, ale to przykład piłkarza, który miał możliwość zostania niekwestionowanym liderem zespołu i jej nie wykorzystał. Na pewno nie pomogła mu w tym głowa, pełna głupich pomysłów. Okazała się jednak silniejsza niż niesamowite „pokrętło w nodze” o którym Balo co jakiś czas przypominał.

Jednym z problemów Balotellego było lenistwo i widoczny brak zaangażowania na treningach. Pewnie, można sobie pozwolić na pewną nonszalancję, będąc np. Zlatanem Ibrahimoviciem. Takim wirtuozom wolno w klubie niemal wszystko. Balotellemu do Ibry sporo brakuje pod względem piłkarskim, dlatego takie krnąbrne zachowanie nie ułatwiło mu podboju Manchesteru. Głupie kartki, zawieszenia, konflikty z trenerami i piłkarzami frustrowały kibiców i sztab szkoleniowy. Krytykowany potrafił nagle jednym kapitalnym zagraniem potrafił uciszyć gwizdy, ale takie „jednorazówki” to zbyt mało. Angaż Włocha był sporym ryzykiem. Czy opłacalnym? Rzecz dyskusyjna.

Rosły napastnik podpisał kontrakt z City w sierpniu 2010 roku. Mimo bardzo dobrej gry  w Interze pod wodzą Jose Mourinho, 30 milionów euro za 19-latka wydawało się sumą z kosmosu, tak nieadekwatną do sytuacji, jak oglądanie meczu w kościele. W swoim debiucie z rumuńską Timisoarą doznał kontuzji kolana, wykluczającej go z treningów na dwa miesiące. W lidze udało mu się zadebiutować z Arsenalem pod koniec października (mając 20 lat i dwa miesiące), a już w następnym występie, przeciw West Bromwich strzelił dwa gole. Pierwszy sezon na wyspach Mario zakończył z 22 spotkaniami i ośmioma golami we wszystkich rozgrywkach, przeplatając okresy gry kłopotami z kolanem lub z głową, łapiąc czerwone kartoniki.

23 występy (14 w pierwszym składzie) w Premier League, 13 goli i asysta to dorobek Balotellego z sezonu 2011/2012, który również nie obył się bez kontuzji. Śmiało można jednak stwierdzić, że był to najlepszy sezon Włocha jak do tej pory, uwieńczony Mistrzostwem Anglii. Dobra gra na EURO i kapitalne spotkanie z Niemcami pozwoliło wierzyć, że czarnoskóry napastnik wreszcie rozwinie skrzydła.

Jak się okazało, były to płonne nadzieje. Przeciętna i nieregularna gra w City oraz konflikt z klubem nie wpłynęły pozytywnie na dyspozycję Włocha – rozegrał ledwie 500 minut i zdobył jednego gola w rundzie jesiennej. Pod koniec stycznia 2013 roku, za kwotę 20 milionów euro przeniósł się do Milanu, gdzie zbiera bardzo dobre opinie. Ma 23 lata i wart jest 30 milionów euro.



Sezon 2008/2009, Jô, 24 miliony euro
O ile co do pierwszej dwójki naszego rankingu, zdania mogą być różne, o tyle Jô jest prawdziwą transferową skazą. Fiasko transakcji, której bohaterem był młody Brazylijczyk nie podlega żadnym dyskusjom. A oto jak to wszystko wyglądało.

Na Starym Kontynencie Jo znalazł się dzięki pieniądzom Romana Abramowicza. Rosyjski krezus był głównym udziałowcem konsorcjum, które przez pewien czas sponsorowało CSKA Moskwa. Jô zasilił klub ze stolicy w styczniu 2006 roku, za kwotę pięciu milionów euro. 19-latek szybko wywalczył sobie miejsce w składzie i wraz z Wagnerem Love tworzyli naprawdę skuteczny duet snajperów, który nękał bramkarzy od Krasnodaru aż po Władywostok.

Znakomita dyspozycja młokosa z Kraju Kawy spowodowała, że parol na niego zagiął Mark Hughes do spółki z szejkiem Mansourem. Zaproponowali ofertę „nie do odrzucenia” i płacąc 24 miliony euro pozyskali kartę zawodniczą Jô. Tym sposobem City wzmocniło się młodym, utalentowanym i skutecznym napastnikiem. Wzmocniło, tylko pozornie…

Jô okazał się jednak uczciwym chłopakiem. Nie wodził swojego pracodawcy za nos, nie mamił nikogo, że jest wartościowym ogniwem na City of Manchester Stadium. Trochę ponad 500 minut na boisku, gol i dwie asysty zaowocowały przenosinami do Evertonu już w lutym 2009 roku, po zaledwie pół roku spędzonym w Manchesterze. Zawodnik za ćwierć bańki! Potem czekał go jeszcze mało owocny pobyt w Stambule (również wypożyczenie), by pod koniec lipca 2011 roku odejść ZA DARMO do Internacionalu Porto Alegre. W międzyczasie sezon 2010/2011 przesiedział grzecznie na ławce rezerwowych.

Dziś wyceniany jest na śmieszną sumkę 2,5 miliona euro, a piłkę kopie w ojczyźnie, w barwach Atletico Mineiro. Naprawdę szkoda chłopaka, bo to był jeden z tych, którzy wiedzieli jak się obchodzić z futbolówką. Niestety nie na poziomie Premier League.



Sezon 2009/2010, Roque Santa Cruz, 21 milionów euro
Kolejny, nieprzemyślany transfer. W maju 2009 roku wartość Paragwajczyka wynosiła 10 milionów euro. City, mimo sporych wahań formy byłego jokera z Bayernu Monachium, postanowiło zapłacić sumę, zawartą w kontrakcie zawodnika (18 milionów funtów). O miejsce w składzie miał walczyć z innymi nowymi nabytkami – Carlosem Tevezem i Emmanuelem Adebayorem. Wyszło mu to… nieszczególnie.

Roque Santa Cruz za czasów gry w Bayernie był wiecznym rezerwowym. W sierpniu 2007 roku, za 4,5 miliona euro przeniósł się do Premier League, a konkretnie do Blackburn Rovers. Pierwszy sezon na wyspach miał znakomity. 36 pełnych spotkań i 19 trafień. Włodarze Rovers postanowili, że nie puszczą swojego super strzelca tak łatwo i wpisali mu do kontraktu kwotę odstępnego powyżej 20 milionów euro. Udało się, Santa Cruz został w Blackburn na sezon 2008/2009. Niestety, przez kontuzje (najpierw ścięgno Achillesa, potem kolano) był cieniem samego siebie sprzed roku. Sezon zakończył definitywnie już na początku marca z czterema golami i 17 meczami w lidze. I gdy działacze ekipy z Blackburn pluli sobie w brodę, że nie pozbyli się Paragwajczyka za duże pieniądze przed sezonem, z nieba zstąpił na nich wybawiciel z Kataru. Na prośbę trenera Marka Hughesa, szejk zapłacił za kontuzjowanego napastnika aż 21 milionów euro. Niezrozumiałe.

21 meczów i cztery gole na wszystkich frontach oraz multum kontuzji, to statystyki rosłego napastnika. Jeden jego gol kosztował więc katarski Manchester ponad pięć milionów euro!! W styczniu 2011 roku, po rozegraniu przez pół roku ledwie 24 (!) minut na boisku, Roque wrócił do Blackburn, na zasadzie wypożyczenia. Nie potrafił się jednak ponownie odnaleźć na Wyspach, spróbował więc swoich sił w Hiszpanii. Przyzwoite występy w Betisie i Maladze zaowocowały definitywnymi przenosinami do tego drugiego zespołu pod koniec lipca 2013 roku. Manchester City nie dostał za 32-latka ani centa.



Sezon 2005/2006, Giorgos Samaras, 8,5 miliona euro
Last, but not least na naszej liście to piłkarz, który „zasilił” City w czasach, gdy o petrodolarach w Manchesterze mogli tylko pomarzyć. 8,5 miliona euro wydaje się fraszką w porównaniu do wyżej wymienionych sum, zważywszy jednak na fakt, jakimi kwotami operował niezwykle oszczędny wówczas klub, była to transakcja bardzo poważna. Przynajmniej na papierze.

Urodzony w Heraklionie snajper kariery na City of Manchester Stadium nie zrobił. W momencie transferu miał 20 lat i kilka sezonów gry w Eredivisie w barwach Heerenveen, w którym debiutował mając zaledwie 17 wiosen. 14-tu spotkań i czterech goli w rundzie rewanżowej Premier League nie można nazwać rezultatem oszałamiającym, lecz na pewno nie należało dyskwalifikować na już starcie młodego snajpera. W następnym sezonie znowu uzyskał cztery trafienia, grywał jednak zdecydowanie częściej. Powoli oczywistym stawał się fakt, że najlepsza liga świata to za wysokie progi dla Greka.

W styczniu 2008 roku został wypożyczony do Celtiku Glasgow i już pół roku później opuścił Manchester na zasadzie transferu definitywnego. Szkoci zapłacili za niego 2,5 miliona euro, dziś jego wartość rynkowa oscyluje wokół 4 milionów.