Trafiło się ślepej kurze ziarno? Niekoniecznie

2014-08-06 23:46:07; Aktualizacja: 10 lat temu
Trafiło się ślepej kurze ziarno? Niekoniecznie Fot. Transfery.info
Marcin Żelechowski
Marcin Żelechowski Źródło: Transfery.info

Stało się. Legia przejechała się po Celtiku w stylu, w jakim miała odprawić ogórków z St. Patrick's, a co najważniejsze, udokumentowała to wynikiem dwumeczu, który na stałe wpisze się w gorszą część historii szkockiego klubu.

Po raz kolejny uparcie będę wystrzegał się oceniania, czy to progres polskiej piłki, a przynajmniej mistrza kraju, czy jednak upadek drużyny z Glasgow. Tak, wiem, popadłem w euforię i przestałem trzeźwo patrzeć na sytuację. Trafiło się ślepej kurze ziarno - znana marka w najgorszej formie od X lat, targana wieloma problemami. W końcu pomniejszanie sukcesów w Polsce, zwłaszcza tych piłkarskich, tkwi w narodowej mentalności naszym narodowym zakompleksieniu.

Mimo wielu niedoskonałości i mankamentów, Legia wygrała w tym meczu więcej niż awans do kolejnej rundy eliminacji. Oprócz zapewnienia sobie gry w Lidze Europejskiej, za którą idą przede wszystkim pieniądze, oprócz cennych punktów do rankingu, zagwarantowała sobie coś, bez czego ciężko walczyć o marzenia. Mentalność zwycięzców.

Piłkarze Legii nie będą słuchać zdań ekspertów, dziennikarzy czy kibiców. Choć pewnie większa część z nich sięgnie jutro po gazety, przewertuje dokładnie internet, to zdania nie zmieni. Zawodnicy, tak skazywani przez wszystkich na pożarcie, przez ponad 180 minut dwumeczu nabrali takiej wiary we własne umiejętności, jakiej nie dałyby żadne transfery czy wygrywanie wszystkiego na własnym podwórku przez dekadę. I tak, marka - wyblakła lub nie - ma tutaj przeogromne znaczenie.

To nie tak, że polska piłka jest słaba, jak pokazują to wyniki. Naszą narodową przypadłością jest beznadziejna psychika. O ile w sportach indywidualnych trafi się ktoś niezniszczalny, o tyle przy dyscyplinie w której kadrę meczową stanowi 18 zawodników - nawet połowa z nich potrafi w ważnym meczu, z teoretycznie silniejszym rywalem, wyjść na boisko z pełnymi gaciami. To nieco zabawne, że w meczach z ogórkami udziela nam się gwiazdorzenie, a w starciach z Goliatami, wcielamy się w rolę Dawida, pozbawionego procy. I tyczy się to zarówno kadry narodowej, jak i drużyn klubowych.

Patrząc na triumf legionistów przypomniał mi się mecz Polska - Portugalia. Tak, ten jeden z nielicznych epizodów, z których XXI-wieczna polska piłka kopana może być dumna. I od razu nasunęło się kilka analogii.

Poprzedzające mecze w obu przypadkach wyglądały co najmniej marnie (mecze z Celtikiem liczę jako jedno) i nikt nie spodziewał się niczego dobrego. Po drugie, w obu przypadkach za sukcesem stoi tzw. zagraniczna myśl szkoleniowa - co jak się okazuje, wcale nie jest bez znaczenia. Po trzecie, w przypadku polskiej kadry rozegraliśmy potem eliminacje życia i nie zdziwię się, jeśli Legia powtórzy ten wyczyn.

Ktoś na Twitterze słusznie napisał dziś, że ostatni raz tak grającą polską drużynę widział za czasów kasperczakowej Wisły, czemu nie sposób zaprzeczyć. Nie chodzi o to jednak, czy Legia jest lepsza od tamtego zespołu, lecz o to, że wówczas wszystko zaczęło się od Parmy i Schalke, firm posiadających w tamtym czasie podobną renomę do dzisiejszego Celtiku.

Potem było prawo serii, skoro daliśmy radę wielkim faworytom, to niczego się nie zlękniemy. Z trzęsidup zrobili się prawdziwi piłkarze, których przestało paraliżować na widok piłki przy nodze. Boiskowe myślenie "podam do najbliższego, byle nie stracić - niech on się martwi", zrodziło się w "ty do mnie - ja do ciebie, a rywale niech ganiają". Tak, mentalność, zwłaszcza w przypadku naszego futbolu, to klucz do sukcesu. 

Na uwagę zasługuje jeszcze jedna rzecz. Wiecie co różni Berga od wszystkich polskich szkoleniowców, którzy prowadzili Legię w ostatnim czasie? Nie to, że ograł Celtic i drużyna która rok temu męczyła się z New Saints czy Molde, po ośmiu miesiącach pracy z nowym trenerem zaprezentowała poziom nadający się na wtorkowe i środowe wieczory z Ligą Mistrzów, lecz pewien niuans, przez który łatwo się wyłożyć.

Gdyby w rewanżu na ławce trenerskiej siedział Maciek Skorża czy Jan Urban, Legia od pierwszej do ostatniej minuty walczyłaby dziś o przetrwanie. W składzie doszłoby do przetasowań, a przypominając sobie sytuację z przed roku, pod wodzą nowego menago Osasuny za Żyro grałby dziś Bereszyński, a za Kucharczyka w pomocy hasałby Brzyski. Chyba wiecie, jaki byłby tego finał?

A co do tytułowego pytania, nie wiem ile w tym sukcesie zasługi legionistów, ale jednego jestem pewny - z tego ziarna mogą wyrosnąć wielkie rzeczy.

Autor na Twitterze: @m_zelek