Z La Masii do Kazachstanu: Sito Riera
2016-08-26 15:16:20; Aktualizacja: 8 lat temuMówiło się, że będzie wielki. Grał u boku Messiego i Fabregasa, spełniał marzenia, by za chwilę wylądować w kraju, którego stolica nosi miano drugiej najzimniejszej na świecie.
Lorenzo z Manacor
Baleary. Archipelag, który jest najbardziej rozpoznawalny nie ze względu na swoje położenie, a luksusowe hotele i turystyczny raj. Praktycznie nie znajdziesz zaułka bez sklepu z pamiątkami, w sezonie letnim nie wyjdziesz z domu nie natykając się na wszędobylskich, głośnych i szukających łatwej rozrywki turystów. Im życie płynie inaczej. Chcą się zresetować, chcą zasmakować egzystencji wolnej od korporacyjnego stresu i nawet nie zdają sobie sprawy, że gdzieś tam, niemalże w samym centrum wyspy, zaledwie 80 kilometrów od Magaluf, o którym krążą już legendy, jest miasto noszące ślad „dawnej Majorki”. Manacor.
„…Lorensito, Lorensito!” – wykrzyknął postawny trener starając się przebić przez gwar panujący na boisku. Zwracał się do jednego ze swoich podopiecznych. Tego najniższego, który właściwie nie wyróżniał się z tłumu. Ale słowa do niego nie docierały. „Sito!” – spróbował raz jeszcze, wszak Lorensito brzmiało tak dostojnie, było za długie i bardzo nieporęczne. W tej jednej chwili narodził się Sito Riera – chłopak, któremu prawie udało się podbić La Masię.Popularne
Swoją przygodę z piłką rozpoczął w Manacor, gdzie sztuczne perły można znaleźć niemalże wszędzie, a samo miasto znacznie różni się od tych typowych dla Majorki. To nie tylko „turkusowe niebo i lazurowe morze”, ale i centrum przemysłu, Eden dla entuzjastów muzeów. Od 7. do 11. roku życia trenował z lokalną drużyną, ale młodzieżowe mistrzostwa świata z 1998 r. otworzyły mu wrota do wielkiego, piłkarskiego świata. Za ich progiem malowała się szkoła, o której niektórzy bali się nawet pomarzyć. La Masia.
Sito wraz z kilkoma kolegami dostali życiową szansę: zgłosiła się po nich wielka Barcelona i chciała, żeby z dumą nosili koszulki z jej herbem. „Mamo, proszę, zgódź się… pozwól mi tam jechać” – raz za razem wybąkiwał 12-letni chłopiec. To było jak spełnienie marzeń. Rodzice z ciężkim sercem wyrazili zgodę na tak daleki wyjazd syna. „Chyba przekonało ich to, że w La Masii oprócz treningów miałem mieć normalne zajęcia. Bez tego na pewno nie wypuściliby mnie z domu przed ukończeniem szkoły” –opowiadał Sito w rozmowie z thekievtimes.ua. Rano się uczył, by popołudniu trenować, a wieczorem zająć się kwestiami teoretycznymi. Jego dni były szczelnie wypełnione, ale wiedział, że tylko ciężką pracą jest w stanie coś osiągnąć. „To, co odróżnia ją od innych szkółek piłkarskich nazywa się psychologią zwycięzcy: nawet jak masz słabe wyniki, starają ci się ją wszczepić. I rzeczywiście, na efekty nie trzeba długo czeka. To zrozumiałe, że jeśli grasz z herbem Barcelony to zawsze musisz wygrywać.” – mówił Riera wspominając słowa Xaviego. Miesiące mijały, a 12-latek coraz bardziej się rozwijał. Miał do tego świetne możliwości, wszak nie każdy dostaje szansę gry w jednym z najlepszych zespołów La Masii.
(fckairat.kz)
„Kiedy byłem młodszy trener wystawiał mnie na prawym skrzydle, a dopiero potem zostałem przesunięty na szpicę. Chodziło o to, żeby być w stanie grać na 3 pozycjach, żeby wymienność wychodziła bez żadnych strat jakościowych” - wspominał Sito w rozmowie z ukraińskim portalem. Zresztą, miał „trochę” łatwiej mając na przeciwległej flance Messiego, Fabregasa w środku pomocy, a na dodatek gdzieś tam w obronie jeszcze poruszał się Pique. Wszyscy im mówili, że są najlepsi.
(infobalear.com)
Do tej pory w przeróżnych archiwach można odnaleźć nazwisko Sito w towarzystwie najlepszych z tamtego rocznika. Pisali, że trzeba będzie zwrócić na niego uwagę, wymieniali go w towarzystwie nie tylko kolegów ze szkółki, ale m.in. Higuaina, podkreślali, że jest w stanie coś osiągnąć. Na debiut w pierwszym zespole również nie musiał zbyt długo czekać, bo już mając 17 lat trener Rijkaard wystawił go na ostatnie 15 minut w sparingu z Ajaksem. Pojawiły się nawet głosy, że to będzie początek jego wielkiej przygody, a zainteresowanie angielskich klubów pojawiło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Sito nie chciał wyjeżdżać. Liczył na to, że jakimś cudem uda mu się przebić do pierwszej drużyny. „Nigdy się to nie wydarzyło. Kiedy zauważyłem, że moje szanse na wyjściową jedenastkę są niewielkie… szybko wziąłem sprawy w swoje ręce” – wspominał piłkarz. Zresztą, trudno się dziwić: za rywali miał takich zawodników jak Ronaldinho czy Eto’o i pomimo, że mógł się pochwalić całkiem niezłymi statystykami w drugim zespole Barcelony, a już w wieku 16 lat regularnie występował w młodzieżowej ekipie (co było uznawane za spory wyczyn) okazało się to niewystarczające. Szczytem jego osiągnieć były mecze towarzyskie i Copa del Rey, a przecież chciał grać.
Dlatego wybrał Espanyol. Jeszcze nie dopuszczał do swojej myśli, że opuści rodzinny kraj, a kibice wcale nie mieli mu za złe, że zdecydował się na grę w barwach lokalnego rywala. Przez rok występował w drugiej ekpie, a przebicie się do pierwszego składu w wieku 20 lat można było umieścić w rubryce opatrzonej napisem „prawie-niemożliwe”. I co z tego, że mógł z nimi trenować, jak powtórzyła się historia sprzed kilkunastu miesięcy: nie miał najmniejszych szans, żeby mierzyć się ze stałymi bywalcami wyjściowej „jedenastki”.
Zostać albo grać
Jego serce nadal było bordowo-granatowe. I miało takie pozostać. Nawet w chwili, gdy żegnał się z Półwyspem Iberyjskim. Wtedy jeszcze nie wiedział, że na dobre. „Miałem możliwość, żeby zostać w Espanyolu i grzać ławę, ale tak mocno chciałem grać, że przyjąłem ofertę z Grecji”. Jego nowym domem stało się skromne Komotini, gdzie swoją siedzibę ma Panthrakikos. Po latach Sito zupełnie inaczej patrzy na wyjazd z rodzinnego kraju zwracając uwagę, że był to krok trudny, ale niezbędny. Taki, który pozwolił mu się rozwinąć. Musiał przestawić się na futbol fizyczny, w którym na taktykę kładzie się znacznie mniejszy nacisk. W tym momencie chodziło jednak o regularność. Z drugiej strony, fascynowało go wielkie wsparcie ze strony kibiców, którzy zawsze licznie gromadzili się na stadionie i nie szczędzili gardeł. Wciąż był młody, świat na niego czekał. Był jeszcze Panionios, było zainteresowanie ze strony Olympiakosu, ale… uległ kuszącej Odessie, która wyciągnęła do niego pomocną dłoń, gdy kryzys zaczął zbierać żniwo w Grecji.
Ma w sobie niesamowity urok. Przyciąga i pragnie, żebyś został na dłużej. Kusi kolorytem i historią. A na twarzy zawsze czuć bryzę znad Morza Czarnego…
To tu zderzają się dwie kultury. Nowoczesne budynki przeplatają się z przerażającymi swoją starością domami, które ledwo utrzymują się na fundamentach, a w powietrzu i tak unosi się przedziwna atmosfera. Trudna do sprecyzowania i ubrania w słowa. Ale zaraz, tego miasto tak na dobrą sprawę mogłoby w ogóle nie być. I nie mam tu na myśli zamierzchłych czasów, gdy Grecy postawili tam swoją stopę, a czasy bliższe wieku dziewiętnastemu. W jednej chwili byli tu Turcy Osmańscy, by za chwilę powstał tu jeden z najważniejszych portów całej carskiej Rosji. Sito również odczuł ten urok i nawet pokusił się o porównanie Odessy do swojego Manacor. Szybko zabrał się za naukę rosyjskiego, żeby jak najlepiej wpasować się w nowe otoczenie i znacznie przyspieszyć proces aklimatyzacji. Pomocna okazała się być żona jego brata, która pochodzi z Omska.
Zresztą, młody Riera zawsze miał świetny kontakt z Albertem. „Jest dla mnie jak trener. Ogląda moje mecze i wypunktowuje to, co mogę poprawić, radzi jak inaczej mógłbym się zachować, żeby osiągnąć lepsze efekty. Nawet jak strzelę bramkę, to najpierw wypowiada się na temat tego, co zrobiłem źle, a dopiero potem przechodzi do gratulacji.” – często podkreśla Sito, na którego w Odessie czekał przeskok nie tylko kulturowy. Ludzie wcale nie byli tacy zdystansowani jak to sobie wyobrażał. Wręcz przeciwnie „gdy klimat staje się chłodniejszy, ludzie wcale nie biorą z niego przykładu” – opowiadał w rozmowie dla thekievtimes.ua.
To nie była największa niespodzianka. Sito powrócił do taktycznego futbolu, do którego był przyzwyczajony jeszcze w czasach juniorskich. Na zajęcia z trenerem Hryhorczukiem zawsze zabierał zeszyt i długopis, żeby jak najlepiej wchłonąć wszelkie niuanse, które szkoleniowiec starał się przekazać swoim podopiecznym. Był niesamowicie wymagający i Riera bez cienia zawahania przyznał, że „był pierwszym trenerem w jego karierze, który przykładał aż taką wagę do taktyki”. Sama teoria wymagała od niego masy energii, a drugie tyle trzeba było włożyć w mecze. Nic dziwnego, że pewnego dnia… wybuchowy charakter Sito dał o sobie znać.
Hiszpan nie wytrzymał ciśnienia w meczu LE z PSV i w 87. minucie zobaczył czerwoną kartkę za uderzenie Ariasa i jeszcze splunięcie w jego kierunku. Konsekwencje też nie były byle jakie, bo zawodnik został zawieszony aż na 5 kolejnych spotkań. I znów: jak nie kwestie finansowe, tak teraz niestabilna sytuacja w kraju zmusiły go do przeprowadzki. Po raz kolejny wybrał miejsce, o którym wcześniej nawet by nie pomyślał.
Prawie jak Ułan Bator
Powietrze jest tu ciężkie, a zimy nieprzyjazne. Nic więc dziwnego, że większość boisk musi mieć sztuczne nawierzchnie. No bo przecież która trawa wytrzymałaby -40 stopni Celsjusza? Temperatura jest tutaj największym mankamentem, a jeszcze gdzieniegdzie czają się widma-pozostałości z czasów komunistycznych. Często to „gdzieniegdzie” staje się wszechobecne. Kazachstan jest krajem tajemniczym, pełnym kontrastów. Z jednej strony pojawiają się demony przeszłości, by z drugiej azjatycki step w kilkanaście lat zamienił się w „Dubaj zimy”. Gdy w wyszukiwarkę wrzucimy nazwę stolicy zaraz wyskoczy nam kilkanaście rezultatów poświęconych teoriom spiskowym. Chociaż nasz bohater nie miał przyjemności mieszkać w Astanie, drugiej najzimniejszej stolicy na świecie, a w Ałmatach, to gra w krajowej lidze zmuszała go do dalekich wyjazdów. Sam nie odczuł zim mrożących krew w żyłach, ale zawsze podkreślał, że życie w Kazachstanie nie należało do najprostszych: „Moja żona miała spore problemy, żeby odnaleźć się w tych zupełnie innych realiach. Zdecydowaliśmy, że będzie uczyć hiszpańskiego. Oczywiście, nie chodziło tylko o kwestie finansowe, bo przeciętna pensja oscyluje w okolicach 350 euro miesięcznie, a kawa kosztuje tyle co w Hiszpanii, a bardziej o to, żeby jakoś udało jej się wejść w nowe środowisko”, mówił dla futbol.as.com i prosport.kz.
Sito Riera opowiedział w rozmowie z oficjalnym portalem swojej kazachskiej ekipy, że swoją żonę znał od dziecka, ale wywalczenie jej względów zajęło mu prawie ćwierć wieku. „Mieszkała jakieś 10 kilometrów od mojego rodzinnego miasta, ale gdy udało mi się zdobyć jej numer telefonu okazało się, że już kogoś ma… nie ustałem w staraniach, próbowałem zaprosić ją na kawę, jakoś się zbliżyć, jednak pozostawała nieugięta. Zawsze mówiła, że ma swoje życie, a ja mam swoje. Momentem przełomowym okazało się być nasze spotkanie na lotnisku w Barcelonie. Porozmawialiśmy dłużej, zaczęliśmy się spotkać i… mam nadzieję, że już nic nas nie rozdzieli” – wspominał z rozrzewnieniem.
Pomimo ogromnych przeciwności losu, Sito w tej samej rozmowie przyznał, że „Kajrat jest w stanie wypuścić kilku graczy, którzy poradzą sobie w europejskich ligach”. Wszystko dzięki osobie szkoleniowca. Wszak to właśnie Vladimir Weiss był tym, który przekonał Rierę do przygody na kazachskiej ziemi. To dla niego Hiszpan zdecydował się na taką przeprowadzkę i po raz kolejny wznowił naukę rosyjskiego. Nie spodziewał się, że w klubie czeka go aż tak miłe przyjęcie.
„W Hiszpanii jeszcze do niedawna uważało się, że w Kazachstanie piłka nie istnieje. To była dla mnie ogromna niespodzianka, że Kajrat ma tylu kibiców i aż tak licznie gromadzą się na stadionie. Już pomijam mecze u siebie, ale przejechali ponad 1000 kilometrów, żeby zameldować się w nieprzystępnej stolicy!” (fckairat.kz, foto: prosport.kz.ru)
Kozak zaporoski i człowiek wielu talentów
Przeprowadzka w tak odległe rejony była opatrzona sporym ryzykiem, ale Sito nie miał zamiaru się poddawać. Miał ze sobą swoich najbliższych, a w wolnych chwilach nie zapominał o ciągłym rozwoju. To dlatego uczył się rosyjskiego i grał w golfa. Było mu trudno znaleźć partnera, ale jeśli już to się udało, mógł nieco odpocząć od piłki, wyciszyć się, skupić myśli na czymś zupełnie innym. Oczywiście, zajmowały go także całkiem przyziemne kwestie jak… jego włosy, na których punkcie ma swoistego „hopla”.
„Od wielu lat lubię bawić się swoim stylem aż do takiego stopnia, że zyskałem miano Irokeza z Majorki. W Czernomorcu zastanawiali się nawet czy nie mam jakichś koneksji z Kozakami zaporoskimi."(pobeda.od.ua)
Zresztą, trzeba przyznać, że Sito zyskał sporą sławę na lokalną skalę, gdy występował w ukraińskiej ekipie. Popularny stał się filmik, w którym… robił hiszpańską sałatkę z pomarańczami i opowiadał o swojej karierze.
Trener Rumak pewnie liczy na to, że Hiszpan zajmie się nie tyle co gotowaniem dla jego podopiecznych, a wniesie choć trochę jakości do ataku. Na chwilę obecną trudno jednak o optymizm, bo chociaż jego kariera juniorska zapowiadała się fenomenalnie, to ostatnie 5 miesięcy spędził na bezrobociu. A jeśli nie będzie wychodziło mu strzelanie to kto wie, może stanie w szranki z Pawełkiem…
ŹRÓDŁA: infobalear.com, sentragoal.gr, thekievtimes.ua, pobeda.ud.ua, novasports.gr, football.ua, chernomorets.odessa.ua, fckairat.kz.