Z pamiętnika Zagłębia Lubin. Lekcja pierwsza: nauka gry z Mazkiem

2017-05-13 14:10:57; Aktualizacja: 7 lat temu
Z pamiętnika Zagłębia Lubin. Lekcja pierwsza: nauka gry z Mazkiem Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

- Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Nie obeszło się bez momentów grozy, nie wszystko układało się po naszej myśli, ale przecież liczy się wynik, tak? I reakcja. Kamil był naszym motorem napędowym – ogniwem, którego tak brakowało.

Trener Stokowiec od dłuższego czasu szuka lekarstwa na niemoc swojej drużyny i wydaje się, że w końcu udało mu się je znaleźć. Bo chociaż Kamil Mazek debiut w pierwszym składzie „Miedziowych” zaliczył w meczu ze Śląskiem, to od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Zagłębie nadal rozgrywało bezbarwne spotkania, rzadko kiedy będąc w stanie zdobyć się na jakikolwiek zryw (jak w końcówce starcia z Cracovią). Trzeba jednak przyznać, że młody pomocnik wyróżniał się na tle swoich kolegów – nie brakowało mu zaangażowania, starał się dać sygnał do ataku, czy zmusić do działania. Zwykle, bezskutecznie albo owocując połowicznym sukcesem.

Aż do wczoraj.  

Wulkan energii

Utrzymuje się nisko na nogach, bierze rywala na plecy i potrafi wyczuć odpowiedni moment na zagranie. Ten sam, w którym przeciwnik straci kontrolę, a on będzie mógł otrzymać podanie zwrotne. Ot, bardzo charakterystyczny, powtarzalny, a przede wszystkim sprytny ruch, w którym znajduje się klucz do powodzenia akcji Mazka. Przede wszystkim jednak, 22-latek jest swego rodzaju łącznikiem formacji.

Ciężka praca oraz niespożyte pokłady mocy. Bardzo dobrze wyglądała jego współpraca z Dziwnielem zarówno na własnej połowie, jak i w trakcie zawiązywania ataku.

Mazek schodził niżej, żeby upłynnić akcje „Miedziowych”. Tego zdecydowanie brakowało na przeciwległej flance, gdzie owszem, wsparcie zapewniali Starzyński oraz Jagiełło, ale rzadko kiedy udawało się wypuścić któregokolwiek z nich albo Woźniaka na czystą pozycję (zwłaszcza w pierwszej części spotkania). Pomocnik potrafił z łatwością wypracować sobie wolną przestrzeń, pokazać się do gry, przejąć futbolówkę i natychmiast pomknąć z nią do przodu. Nie brakowało go także w defensywie, do której bardzo chętnie wracał wspomagając kolegów w pacyfikowaniu akcji przeciwnika (najczęściej od 15. do 25. minuty).

Tu pojawiał się pierwszy problem. Chociaż 22-latek nie miał najmniejszych kłopotów, żeby utrzymać się przy piłce z rywalem na plecach, to brakowało wsparcia kolegów – znacznie lepsze efekty dałoby się osiągnąć, gdyby Jagiełło, Starzyński czy nawet Kubicki ściągnęliby na siebie uwagę przeciwnika. Ten ostatni schodził do boku, ale zanim na boisku zameldował się Łukasz Piątek, groziło to dziurą w środku pola i potężnym zagrożeniem w razie kontrataku.

Wystarczyło wykonać stosowny ruch do piłki. Jeszcze przed przerwą Piastowi udawało się zachowywać odpowiednie odległości w obrębie formacji, ściskać rywala w bocznych sektorach, przez co Mazek miał pewne kłopoty z wrzuceniem najwyższego biegu. Druga sprawa, że goście często balansowali na granicy przepisów, a gwizdek sędziego milczał – pomocnik kilkakrotnie był ewidentnie wytrącany z rytmu lub ściskany w kleszcze, gdy wychodził na niemalże czystą pozycję.

Brak wsparcia zemścił się na podopiecznych Stokowca już w 13. minucie, gdy Mazek stracił piłkę na rzecz Badii, a przed Hiszpanem otworzyła się autostrada do bramki Polacka.

Zdecydowanie zawiódł tutaj środek pola. Jagiełło, któremu przypadły również obowiązki w defensywie, został w wysokich sektorach boiska, Kubicki trzymał się znacznie bliżej przeciwległej flanki, przez co nie było nikogo, kto mógłby powstrzymać przeciwnika. Trener Stokowiec szybko odpowiedział na problemy swoich podopiecznych i na drugą połowę wpuścił Łukasza Piątka. Jeszcze szybciej zareagowali oni sami.

Zawsze w gotowości

Zagłębie po raz pierwszy od dłuższego czasu wiedziało jak musi zagrać po stracie bramki. Ogromną rolę w tej całej układance odegrał właśnie Kamil Mazek, który aktywował swoje skrzydło, był w stanie ściąć do środka i wskazać kierunek gry swoim kolegom. Takiego zawodnika zdecydowanie brakowało „Miedziowym”.

Podopieczni Stokowca od dłuższego czasu nie potrafili złapać rytmu w bocznych sektorach boiska. Zawodziła dokładność, równie często brakowało zrozumienia i tempa. W spotkaniu z Piastem świetnie prezentowała się współpraca Dziwniela z Mazkiem – obaj piłkarze dostosowali się prędkością i wymiennością pozycji.

To właśnie ta flanka była odpowiedzialna za jedne z najbardziej udanych akcji oskrzydlających w całym spotkaniu. Spadki jakościowe były naprawdę minimalne. 22-latek po wypuszczeniu obrońcy pod linię końcową, ścinał do środka i wypracowywał sobie miejsce do oddania ewentualnego strzału. Bardzo istotną rolę odgrywali Starzyński i Jagiełło, którzy jednocześnie ściągali uwagę przeciwnika.

W tej sytuacji Mazek znacznie wcześniej zszedł do środka i zamiast od razu zagrywać do wychodzącego na dogodną pozycję Dziwniela, zdecydował się na indywidualną akcję. U przeciwnika zawiodło krycie (zarówno obrońca, jak i Jagiełło mieli otwartą drogę do bramki). Ostatecznie „wyszło na jego”, bo Pietrowski przekroczył przepisy, sędzia podyktował rzut wolny, po którym padł gol na 1:1.

22-latek z reguły podejmował dobre decyzje na boisku. Udało mu się zachować zimną krew przy akcji bramkowej (piłka wędrowała jak po sznurku), gdy nie do końca czysto przyjął podanie od Woźniaka, ale nie przeszkodziło mu to w wyprowadzeniu swojej drużyny na prowadzenie. Przede wszystkim zawsze starał się uwolnić spod czujnego oka przeciwnika, żeby kolega bez ryzyka mógł do niego zagrać. Sprawdzało się to zwłaszcza w prostopadłych podaniach z głębi pola. Nie zawsze jednak miał na kogo liczyć – pozostali miedziowi jeszcze nie do końca przyzwyczaili się do szybkiego skrzydłowego. Najbardziej widoczne było to w 9. i 33. minucie, gdy Mazek wydawał się być najlepszym wyborem do zagrania, a i tak piłka wędrowała do kogoś innego, a akcja traciła tempo.

Tempo. Słowo-klucz opisujące rolę pomocnika w ekipie lubińskiego Zagłębia. 22-latek dodaje „Miedziowym” animuszu, można na niego liczyć w defensywie, a akcje ofensywne w końcu zyskują dawno utraconą płynność. Po raz pierwszy od dłuższego czasu można było powiedzieć, że Zagłębie nie tylko zwyciężyło, ale zagrało niezły mecz. Oba skrzydła były aktywne, środek pola po raz pierwszy od dawna był mobilny (Kubicki i Piątek na zmianę schodzili do boku), Starzyński nieśmiało wydawał „polecenia” ze swojego sektora. Być może ogromną rolę odegrała dyspozycja dnia, bardzo możliwe, że przeciwnik po prostu przypadł im do gustu. Na tym etapie rozgrywek jest to nieistotne. W końcu można było mówić o swego rodzaju „optymalnym składzie”. Najważniejsze dla zawodników jest, że chociaż na chwilę złapali trochę oddechu i mogą zająć się przygotowaniami do derbów Dolnego Śląska. A przyszłość? Roszady są nieuniknione, ale wydaje się, że Kamil Mazek może stać się jednym z ważniejszych elementów układanki Stokowca na przyszły sezon.