Chelsea - Atlético, czyli bokserskie starcie na Stamford Bridge

2014-04-30 13:51:16; Aktualizacja: 10 lat temu
Chelsea - Atlético, czyli bokserskie starcie na Stamford Bridge Fot. Transfery.info
Źródło: Transfery.info

Gwiezdne wojny? Święto futbolu? Zdecydowanie nie. Starcie tytanów? Już prędzej. Pojedynek ten można śmiało porównać do bokserskiego starcia wagi ciężkiej, gdzie naprzeciw siebie wychodzi dwóch Nikołajów Wałujewów.

Innymi słowy, to potyczka wzbudzających spory respekt wśród rywali kolosów, ale też niechcących rzucić w walce od razu wszystkiego co najlepsze, aby w przypadku opadnięcia z sił w dalszej fazie pojedynku,  nie nadziać się na decydujące, nokautujące trafienie rywala.
 
Zapowiedzieć w ten sposób można tylko jeden mecz – rewanżowe spotkanie półfinału Ligi Mistrzów pomiędzy Chelsea „The Special One” a Atlético charyzmatycznego Diego Simeone. To już nie żadna rywalizacja między tiki-taką a najszybszymi kontrami świata. To raczej prawdziwa walka o wyniszczenie, istna próba cierpliwości – nie tylko dla kibiców, którzy są skazani na 90 minut trudnego dla oka futbolu, ale także dla piłkarzy, a co chyba najbardziej istotne – dla samych trenerów.
 
Z racji doświadczenia większe szanse w pojedynku tego rodzaju powinno się dawać niezwykle pewnemu siebie Portugalczykowi. Simeone pokazał jednak nie raz, nie dwa w tym sezonie, że nie należy drużynie prowadzonej przez niego przypinać łatki zmierzchłej potęgi lub, co gorsza, ubogiego hiszpańskiego krewnego Realu czy Barcelony. Argentyńczyk to szkoleniowiec, który jedną ważną cechę, jeszcze z czasów swojej kariery zawodniczej, przeniósł na kanwę trenerską – ambicję. To ona nie pozwala mu postawić się w pozycji uległej wobec przeciwnika, który w klubowej piłce osiągnął już prawie wszystko.
 
Mourinho i Simeone w przyjacielskim uścisku. Dziś wieczorem, jeden z nich będzie w zdecydowanie gorszym humorze. / fot. Real Madryt CF
 
W rewanżowym spotkaniu sposób gry obu zespołów zapewne wiele się nie zmieni. Wcale nie ryzykowałbym stwierdzeniem, że o losach tego dwumeczu może przesądzić jedna bramka. Świadomi tej sprawy wydają się być także obaj szkoleniowcy, czemu dali wyraz już w pierwszym spotkaniu.
 
Tydzień temu „The Blues” konsekwentnie wykonywali założenia taktyczne Portugalczyka. Najważniejszy cel, czyli czyste konto w meczu wyjazdowym, został osiągnięty. W jakim stylu? Cóż, wydaje się, że dla Mourinho to najmniej istotny aspekt. Jeśli Anglicy znajdą się w finale, wydaje się, że dla kibiców będzie to również bez znaczenia. Kto bowiem narzekał po triumfie ekipy Di Matteo dwa lata temu? Filozofia gry tamtego zespołu przecież wiele nie odbiegała od tego, co proponuje Mourinho na ten moment. Sądzę, że  „The Special One” jest tego świadom. Jestem pewien, że dopóki nie zostaną wprowadzone dodatkowe punkty za estetykę, to  zasady gry dla prawdziwego zwycięzcy, jakim niewątpliwie jest z charakteru „Mou”, nigdy się nie zmienią – gloria jest najważniejsza, nawet kosztem satysfakcji z piękna futbolu.
 
A „Atléti”? Cóż, wydawać się mogło, że w pierwszym meczu starało się jednak tę bramkę strzelić. Inną sprawą jest, że Hiszpanie, mimo świadomości tego, że ciężar spotkania na Stamford Bridge, po bezbramkowym remisie na Vicente Calderón, będzie zdecydowanie większy, wcale nie dążyli wszelkimi siłami do osiągnięcia zaliczki. Podopieczni „El Cholo”, przywołując znów niezawodną metaforę bokserską, wyglądali raczej na pięściarza wolącego wygrać walkę na punkty. Jeśli zdarzy się szansa na nokaut po błędzie rywala – świetnie. Jeśli jednak przeciwnik nie zamierza dać nam ku temu żadnej sposobności, to po co rozluźniać gardę? W niedzielę, na angielskich boiskach, przekonał się o tym dość boleśnie Liverpool Brendana Rodgersa.
 
My, kibice futbolu, musimy przygotować się raczej na ciężki mecz. Zgrzyt zębów, niecierpliwość, czy znużenie – może to być powtórka sprzed tygodniowej rozrywki. Najlepsze, z punktu widzenia widowiskowości, co może przydarzyć się tej rywalizacji, to szybko strzelona bramka. Jestem ciekaw, czy w przypadku spełnienia się tego scenariusza na korzyść Chelsea, Mourinho sprawdzał, czy aby w szesnastce przy Fulham Road nie znajdzie się miejsce i dla trzech autobusów.