Ćwierćfinały - faza wielkich emocji i niezapomnianej symboliki
2014-07-04 14:30:08; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Dziś zaczniemy, a jutro zakończymy zmagania w 1/4 finału mistrzostw świata. Grono zespołów walczących o puchar jest już bardzo wąskie, a przed nami faza, która uwielbia zapadać w pamięć.
Jako, że w całości oglądałem dopiero mistrzostwa w Korei i Japonii, to ramy czasowe na początku ustalmy sobie na XXI wiek. Jasne, płakałem, gdy Ronaldo, jeden z pierwszych moich piłkarskich idoli (którego po przejściu do Realu znienawidziłem i którego rosnąca waga była dla mnie obiektem ciągłych kpin), zagrał jak nie on w finale przeciwko Francji. Później było kolejne niepowodzenie, bo w finale Euro 2000 kibicowałem Włochom z niesamowitym Toldo, którego rozwalony nos oznaczał dla mnie, że Italia się sypie. Ale dopiero mundial w Korei i Japonii od pierwszego do ostatniego meczu śledziłem z zapartym tchem, notując wszystkich strzelców, kartkowiczów, wszystkie niewykorzystane karne w zeszytach, które poniewierają się teraz gdzieś na strychu u rodziców.
Pamiętam do teraz, co zawsze mówił mi mój dziadek. Że ćwierćfinały to zawsze są najciekawsze spotkania, bo z jednej strony gra się o wielką stawkę, a z drugiej - jest jeszcze ten luz, którego brakuje, gdy w świadomości jest już medal i brak koncentracji może oznaczać jego degradację do "gorszego" koloru krążka. Miał rację. Od wspomnianego 2002, zawsze ćwierćfinały pozostawiały po sobie niesamowite wspomnienia.
Cztery lata temu ich poziom był niesamowity. Niemcy zmiażdzyli Argentynę wielkiego Diego Maradony, który nie okazał się w połowie tak świetnym piłkarzem, jak trenerem. Hiszpanie męczyli się niemiłosiernie z Paragwajem, który był o kroczek od przerwania dominacji "La Roja", którą zakończyło dopiero Chile do spółki z Holandią. Cztery lata po niestrzelonym karnym Oscara Cardozo. Był też pojedynek Holandii z Brazylią, przedwczesny finał, w którym głową gola zdobył bodaj najniższy na boisku Sneijder. Ale przede wszystkim - był Suarez. Bramkarz turnieju. Gość, który poświęcił swoje występy w półfinale i kolejnym meczu (jak się okazało - tylko o brąz), by o medal powalczyli koledzy. Wiedział, co się stanie, jeśli powstrzyma ręką strzał niechybnie zmierzający do bramki. I zrobił to, Gyan przyładował w poprzeczkę, a Urugwaj awansował po karnych. Piękno i okrucieństwo futbolu w dziesięć minut.
Karne to był zresztą główny temat na dwóch poprzednich mundialach. 2002? Pamiętacie, jak perfidnie Hiszpanów za burtę wyrzucili sędziowie? Koreańczycy nie mieli prawa pokonać drużyny jeszcze wtedy "przegrywającej jak zawsze", a jednak to zrobili. A 2006? Jens Lehmann i jego karteczka z rozpisanymi strzelcami jedenastek w zespole Argentyny. Sytuacja bez precedensu, wielokrotnie przypominana przy okazji konkursów jedenastek na całym świecie.
A przecież były jeszcze klasyki. Anglia - Portugalia, także zakończony karnymi, gdzie pomylili sie Lampard i Gerrard. Brazylia - Francja, mający być rewanżem za finał z 1998 roku, a faktycznie rozpędzający "Tricolores" zmierzaących do finału. Brazylia, której symbolem był snujący się po boisku Ronaldinho, uważany wtedy za najlepszego piłkarza na świecie. Złoty gol Ilhana Mansiza, gwiazdy jednego turnieju, zawodnika, który skończył karierę w wieku 31 lat, bo zapominał, jak się strzela. No i ten niesamowity lob Ronaldinho...
Tak, ćwierćfinały zawsze były znakomite. A przynajmniej - zawsze, od kiedy pamiętam. I takie też chcę pamiętać z 2014 roku, z mistrzostw nad mistrzostwami, copa das copas. Czy znów zachwyci James Rodriguez, Neymar, czy Messi, wszystko jedno. Ważne, by było to dwa niezapomniane dni.