Diego Godin - cichy antybohater meczu z Anglią

2014-06-20 12:28:35; Aktualizacja: 10 lat temu
Diego Godin - cichy antybohater meczu z Anglią Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

Jednym tchem wszyscy po wczorajszym meczu Anglii z Urugwajem wymieniają geniusz Suareza, pracę Cavaniego, błąd Gerrarda, kolejny raz, kiedy nie udźwignął presji Rooney... Dzięki wygranej Urugwaju o jego występie nie mówi się zbyt wiele.

Środkowi obrońcy raczej nie wchodzą na piedestał. Chlubnym wyjątkiem ostatnich lat był Fabio Cannavaro, gdy odebrał Złotą Piłkę za rok 2006. Tylko że wtedy wśród zawodników ofensywnych panowała straszna posucha. Drugie miejsce zajął Gianluigi Buffon, a dopiero trzecie - Thierry Henry, który z Arsenalem nie zdobył wtedy przecież żadnego trofeum, a będąc wielkim przegranym sezonu, zakończonego porażką w finale Ligi Mistrzów i w finale mistrzostw świata.
 
Godin to jednak nie Cannavaro. Nie elegancki dżentelmen na boisku, ostoja linii obrony. Jeszcze rok temu pewnie nie umieścilibyśmy go w pierwszej dziesiatce, czy nawet dwudziestce najlepszych defensorów świata. Ten rok zmienił w jego życiu wszystko. 
 
Z "Cholo" Simeone został członkiem hiszpańskiej "bandy świrów", która zdobyła mistrzostwo Hiszpanii i srebrne medale w Lidze Mistrzów. Wraz z Courtois, Mirandą, Felipe Luisem i Juanfranem stworzyli defensywę, której nie umiały sforsować kolejne zespoły. Najlepszą defensywę Europy. Siedemnaście czystych kont w 2014 roku, w tym z Chelsea, Barceloną, czy Milanem. Z Urugwajem miał powtórzyć wyczyn sprzed czterech lat, znów zagrozić najlepszym. Być profesorem.
 
Potknięcie nastąpiło z Kostaryką. Szybcy, ambitni piłkarze ze strefy CONCACAF obnażyli słabości defensywy Urugwaju. Wydawało się, że Anglia z dynamicznym Sterlingiem, błyskotliwym Sturridgem i nieprzewidywalnym Welbeckiem musi wjechać w nią jak w masło.
 
Było blisko, by już na samym początku, w pierwszym kwadransie, Anglikom się udało. Genialnie między dwóch obrońców zagrał Sturridge, a za ich plecami na piłkę czekał już partner. Godin jednak wyciągnął rękę, zatrzymał podanie i zgarnął w pełni zasłużoną żółtą kartkę. Uratował zespół, ale i naraził się na grę przez 80 minut ze świadomością, że jedno wejście nie w tempo, jeden głupi faul i nie ma go na boisku. I w meczu z Anglią i w kolejnym - z Włochami. Dla zawodnika, który w Primera Division był jednym z najczęściej kartkujących (11 żółtych), to potworne ograniczenie.
 
 
Ograniczenie wymuszające grę czystą jak łza, znacznie bezpieczniejszą, by nie zmuszać trenera do zmiany strategii, do gry w dziesiątkę. Urugwajczyk jednak nieszczególnie się tym przejął i już po 20 minutach mógł (i powinien) żegnać się z murawą boiska w Sao Paulo.
 
 
Nie był tym Godinem, którego pamiętamy z Atleti. Nie był profesorem. Z duetu stoperów to José María Giménez zagrał znakomite spotkanie. Młokos, który w Hiszpanii zagrał ledwie 90 minut w La Liga, nagle wyglądał jak stary wyjadacz. Wiedział, jak zatrzymać Anglików, wiedział, kiedy zagrać krótko, kiedy wejść wślizgiem, a kiedy zostać dłużej na nogach. To nie jego, a Godina jak dziecko ograł Glen Johnson przy golu na 1:1 dla Anglików. 
 
 
Statystyki zresztą mówią same za siebie. Godin dwa razy dał się ograć na skrzydle (raz faulował, raz skończyło się to golem). Do tego przegrał pojedynek główkowy z 15 centymetrów niższym Lallaną, podczas gdy w trakcie sezonu ligowego dominował w powietrzu. To przecież jego gol sprawił, że mistrzostwo Hiszpanii powędrowało do Madrytu.
 
Godin po spotkaniu - podobnie jak Suarez - miał łzy w oczach. Wiedział, że nie zagrał dobrego meczu. Wiedział, że gdyby cała drużyna dostosowała się do poziomu kapitana, po trzech meczach ich jedynym kapitanem byłby pilot samolotu do ojczyzny. Wiedział, że tak po prawdzie, to po 30 minutach nie powinno go być na boisku. 
 
Wdzięczność, radość, ulga. Urugwaj pozostaje w grze.