MACHITKO: Jedyna słuszna decyzja Rubialesa
2018-06-13 17:33:59; Aktualizacja: 6 lat temu Fot. Transfery.info
Jeszcze nie rozpoczął się mundial, a już piłkarskim światem wstrząsnęła informacja o zwolnieniu selekcjonera reprezentacji Hiszpanii, Julena Lopeteguiego. To była trudna, ale słuszna decyzja prezesa hiszpańskiej federacji, Luisa Rubialesa.
Na wstępie trzeba zaznaczyć - tu obiektywnie nie można było podjąć dobrej dla wszystkich stron decyzji. Jedynym kryterium przy jej podejmowaniu mogła być słuszność.
Ale zacznijmy od kolejności wydarzeń. W maju tego roku Rubiales przejmuje stanowiska prezesa RFEF. Jedną z jego pierwszych decyzji jest przedłużenie umowy z Lopeteguim do 30 czerwca 2020 roku, bez warunków związanych z mundialem, na zasadzie obopólnego zaufania. Wpisana wówczas zostaje też relatywnie niska klauzula, umożliwiająca trenerowi odejście za dwa miliony euro. Wszystko układa się doskonale, pełen profesjonalizm. Przynajmniej tak się wydaje czołowemu działaczowi federacji. Aż tu nagle we wtorek 12 czerwca dowiaduje się, w zasadzie z oficjalnego komunikatu, że Lopetegeui po zakończeniu mundialu przejmuje Real Madryt.
Jeden z najlepszych i najbardziej doświadczonych piłkarskich działaczy, 71-letni Florentino Pérez, razem z 51-letnim Lopeteguim kompletnie ignorują młodego, bo 40-letniego Rubialesa. Negocjują kontrakt, zupełnie nie informując, co by nie było, wciąż aktualnego szefa szkoleniowca.
Trudno w tym momencie winić Péreza czy cały Real Madryt. Triumfator Ligi Mistrzów realizował swój interes. Zależało mu na jak najszybszym zatrudnieniu następcy Zinedine'a Zidane'a i przekazaniu decyzji bezpośrednio, nie za pośrednictwem prasowych przecieków. Dwa miliony euro nie stanowiły tu żadnego problemu i zostałyby wpłacone zaraz po zakończeniu mundialu, co jednocześnie kończyłoby umowę Hiszpana z federacją.
W tej sytuacji niewłaściwie zachowała się jedna osoba - sam Lopetegui. Jego obowiązkiem było uczciwe poinformowanie Rubialesa o toczących się rozmowach w newralgicznym momencie przygotowań do kluczowej imprezy czterolecia, a nie robienie z niego publicznie głupka (honor w Hiszpanii jest naprawdę ważny, to nie tylko słowo). Trudno przypuszczać, by działacz zabronił trenerowi skorzystania z, być może, okazji jego życia, tym bardziej że wcześniej wiązały ich dobre relacje. Przypuszczalnie problemu nie stanowiłoby nawet, gdyby Real pierwszy poinformował o decyzji, a za tym poszła np. konferencja prasowa z udziałem Rubialesa i Lopeteguiego. Można byłoby temat zamknąć i skoncentrować się na jednym, najważniejszym celu - jak najlepszym występie na mundialu. Tymczasem 40-latek nie mógł nie odczuć zachowania jako zdrady.
Oczywistym jest, że decyzja nie broni się sportowo. Lopetegui przez dwa lata spisywał się znakomicie w roli selekcjonera. Odświeżył kadrę, która wyglądała w kwalifikacjach na jednego z faworytów mundialu.
Trudno podejrzewać, że trener mógł nie spodziewać się wściekłości działacza. Musiał to brać pod uwagę, ale mimo tego zachował się tak, a nie inaczej, milcząc. Postawił Real Madryt ponad reprezentację Hiszpanii. Miał do tego oczywiście prawo, a Rubiales go zwolnić. Totalny brak zaufania kończy każdą współpracę.
Gdyby prezes jednak uległ namowom piłkarzy chcących pozostania Lopeteguiego, paradoksalnie wyszedłby na słabszego, straciłby ich szacunek. Tymczasem podjął słuszną decyzję. Nieco ryzykowną, ale słuszną. Decyzja ta nie oznacza rewolucji - funkcję selekcjonera przejmuje Fernando Hierro, dotychczas dyrektor sportowy kadry. Hierro, czyli osoba doskonale znana wszystkim piłkarzom, szanowana, z odpowiednim autorytetem i ogromnym bagażem piłkarskim. Jednocześnie bez poważnego doświadczenia trenerskiego (asystent u Carlo Ancelottiego w Realu i pierwszy trener Realu Oviedo), ale potrafiąca naturalnie dotrzeć do piłkarzy. A to będzie kluczowe, bo to silna drużyna z silnymi osobowościami o nieocenionym doświadczeniu.
Ramos, Iniesta i spółka jeszcze rano próbowali przekonać Rubialesa, teraz, jestem pewny, już w pełni popierają Hierro i razem z nim jednoczą się w walce o Puchar Świata. Lopetegui przy tym nie może się czuć poszkodowany, bo sam wypił piwo, które sobie uprzednio nawarzył.