Malaga protestuje, tylko... jaki to ma sens?
2013-04-10 12:46:19; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
Jak donosi Marca, Malaga złożyła oficjalny protest do UEFA, w sprawie sędziowania w spotkaniu w Dortmundzie z Borussią. Szczerze? Zawsze urzekają mnie takie protesty, bo choć niejednokrotnie są słuszne, to... niczego nie wnoszą.
Oczywiście - może być tak, że sędzia Craig Thompson, podobnie jak Wolfgang Stark, nie poprowadzi już w tym sezonie meczu na takim poziomie. W porządku, sędziowanie Szkota wczoraj zasługiwało na odsunięcie go na jakiś czas od europejskich rozgrywek, jednak śmiem twierdzić, że i bez protestu Malagi do tego by doszło. Dwóch bramek ze spalonych - choć niewielkich - komisja sędziowska UEFA nie wybacza.
Ale co poza tym? Ano nic. Na szczęście, piłkarska centrala nie ma władzy (i miejmy nadzieję, że nigdy nie będzie jej miała), jeśli chodzi o weryfikowanie wyników spotkań. Oczywiście, zawsze ktoś będzie z tego względu pokrzywdzony, jednak wyobraźmy sobie sytuację, że w pierwszej minucie finału mistrzostw świata pada gol na 1:0 z ewidentnego, powiedzmy pięciometrowego spalonego i jakimś cudem umyka to arbitrowi. Do końca meczu obydwa zespoły nie oddają już żadnego strzału na bramkę i koniec. Kontrowersyjny zwycięzca unosi w górę puchar, by następnego dnia okazało się, że jednak ten puchar do nich nie należy i trzeba grać kolejne spotkanie, powtórkę.
Mniejsza z tym, że w wypadku dopuszczenia w ogóle możliwości weryfikacji wyników spotkań, piłka stałaby się groteskowa (czy w ogóle po jakimkolwiek spotkaniu któryś z zespołów nie wniósłby skargi i prośby o zmianę wyniku bądź powtórzenie pojedynku?), ale piłkarze fizycznie wyeksploatowani już do granic możliwości, musieliby wliczyć w swój sezon kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt takich powtórzonych spotkań.
Zresztą, czy nie na tym polega ten sport, by były w nim kontrowersje, nad którymi można później debatować godzinami w pracy, w szkole, na przystanku, dosłownie wszędzie? Jasne, po ręce Henry'ego Irlandczycy mieli pewne prawo czuć się potwornie skrzywdzeni, przecież nie pojechali na mundial. Jasne, Wisła Kraków, kiedy między innymi ze względu na nieuznaną bramkę Marka Penksy uległa po dogrywce Panathinaikosowi 1:4, mogła mieć pretensje - przecież awansując do Champions League mogła odskoczyć naszym ligowcom na lata świetlne, a tak teraz boryka się z wielkimi problemami finansowymi i sportowymi.
Jasne, Malaga ma prawo czuć się skrzywdzona, bo koło nosa przeszło jej co najmniej 5 milionów euro i niespotykany prestiż występu w półfinale Champions League jako debiutant. Tylko czy sama na błędach arbitrów nigdy nie korzystała? Daleko od bramki na 3:2 szukać nie trzeba. Wystarczy jakieś 10 minut wstecz.