Milion retweetów w Teatrze Marzeń. Bajka o Cristiano Ronaldo nie ma słabych punktów

2021-08-30 19:38:50; Aktualizacja: 3 lata temu
Milion retweetów w Teatrze Marzeń. Bajka o Cristiano Ronaldo nie ma słabych punktów Fot. sbonsi / Shutterstock.com
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Rynek transferowy zawsze był operą mydlaną, ale jeszcze nigdy nie relacjonowano go z takim rozmachem. Nic tylko czekać, jak za rok weźmie się za to jakiś Netflix albo Amazon. Wielkie kluby poza wygrywaniem muszą też generować treści. Bajka o Cristiano Ronaldo i Manchesterze United przebiła wszystko.

Nie mam wątpliwości, że to najbardziej szalony transfer w historii. Leo Messi do PSG wydawał się kosmosem, ale tam sprawy szły jak po nitce. Nie było nagłych wstrząsów. Poza tym żaden newsowy influencer nie został wywieziony w szczere pole. Przy Ronaldo pomylili się wszyscy, co pokazuje, że nie ma w tej branży panów nieomylnych. Jorge Mendes musiał mieć niezły ubaw, patrząc jak miliony przebierają już Portugalczyka w koszulkę Manchesteru City. Wiedział, jak to rozegrać. Sam stworzył rynek, wykorzystując ludzi z Etihad, by obudzić Old Trafford.

Jest w tym coś niesamowitego. Jak dziś pamiętam debiut Cristiano Ronaldo w meczu z Boltonem w 2003 roku. Nie było jeszcze wtedy Facebooka, było Gadu-Gadu. Zamiast smartfona mieliśmy szare Motorole z klapką. No i oglądaliśmy tego wzrastającego geniusza, który po 18 latach zmienił sposób grania, ale pod względem głodu wygrywania dalej wygląda jak nastolatek. Kibice często wbijają sobie do głów głupie przekonanie, że piłkarz po trzydziestce to musi być odcinacz kuponów. Przekroczy 35 lat - oho, czerwony alarm. Ronaldo, nawet jeśli w jakimkolwiek atrybucie stracił pięć procent, to ciągle przykład gościa, stanowiącego przekleństwo dla obrońców.

Ten transfer jest doskonały pod każdym względem. Mamy emocjonalną bombę, gwarantowany sukces komercyjny i mocne fundamenty sportowe. To nie tak, że Manchester bierze kota w worku. Statystyki CR7 w Juventusie wciąż były imponujące. On po prostu potrzebuje lepszego otoczenia. Musi mieć ten impuls, że uczestniczy w czymś inspirującym, zamiast wściekać się, że tkwi w drużynie w składzie rozkładu. Niektórzy zarzucają Manchesterowi, że zamiast budować drużynę przyszłości, kąpie się w nostalgii. I dobrze - niech się kąpie, przy okazji zarażając drużynę aurą zwycięstwa, bo taki jest CR7. Głód trofeów napędza go do tego stopnia, że gdyby do gry nie włączył się United, pewnie teraz analizowalibyśmy jego przejście do City.

Napisałem wyżej, że to najbardziej szalony transfer w historii, bo rzadko kiedy na takim poziomie dochodzi do ruchów tak spontanicznych. Newsowi guru przyzwyczaili nas, że gdy coś się dzieje, prowadzą nas przez ten zgiełk niemal za rękę. Każdy krok piłkarza i agenta znamy z wyprzedzeniem. Tutaj też niby wiedzieliśmy, ale wystarczyło w piątek na kilka godzin odłożyć smartfona, by potem zbierać szczękę z podłogi. Paru kibiców zdążyło już spalić koszulki Portugalczyka. Inni wylali żale i bluzgi o zdradzie. A Ronaldo już wtedy wiedział.

Zabawnie wygląda dziś tekst „The Athletic”, w którym autorzy piszą, jak CR7 dopasuje się do systemu Guardioli. To pokazuje, że to okienko nie jest normalne. Spodziewaj się niespodziewanego - chyba tylko tak można je w skrócie ująć.

Manchester United poruszył niebo i ziemię, by dobić tego targu. Telefony wykonali Rio Ferdinand i Alex Ferguson. Joel Glazer nagle wymyślił sobie, że Ronaldo w United może być jak Tom Brady, dający Tampa Bay Buccaneers pierwszy od 18 lat Super Bowl. Po fiasku Superligi nie mógł sobie wymarzyć lepszego ocieplenia wizerunku. Poza tym nie zapominajmy, że United to globalny moloch. Stworzyć taki teatr z transferem, dać kibicom takiego bożyszcza, to z powrotem skierować uwagę świata na Old Trafford.

Tweet z informacją, że CR7 wraca do domu wykręcił prawie milion retweetów. Giełda w Nowym Jorku też eksplodowała. Wielkie kluby poza tym, że walczą o wynik sportowy, są dziś globalnymi producentami treści, muszą być trochę Disneylandem. Nie ma jednak na rynku wielu tak potężnych nazwisk, które tym Disneylandem zawładną.

Ronaldo to ma. Ciągle jest na marketingowym szczycie w świecie, gdzie transfery stały się oddzielną dyscypliną sportu i żeby w niej funkcjonować musisz co chwilę dorzucać coś do pieca. Zmiany barw zawsze fascynowały ludzi. Ale dopiero, gdy doszły media społecznościowe, wkroczyliśmy w nowy wymiar tej zabawy. Okna transferowe realnie trwają trzy miesiące, ale to tylko ułuda, bo kołowrotek kręci się cały rok. Każda plotka to rozbudzanie fantazji i skoki dopaminy. Transfer przyklepany to dopamina razy sto.

Wyrosło całe pokolenie, dla którego podpisanie kontraktu z wielką gwiazdą jest równoznaczne z wygraniem trofeum. To trochę jak drugie rozgrywki toczące się gdzieś obok. Pod tym względem Manchester United już teraz jest mistrzem Anglii.

W tym bardziej przyziemnym świecie na tytuł czeka osiem lat. Ronaldo jest łącznikiem z epoką Fergusona, co mogłoby brzmieć jak tani sentymentalizm, gdyby nie to, że obok kryje się naprawdę duża wartość piłkarska. Facet uzależniony od wygrywania już dziś ma przed oczami jeden cel: znowu chce być samcem alfa Premier League, strzelać jak w Juventusie, ale kolekcjonować trofea jak w Realu.

Już bez niego ten sezon w Anglii zapowiadał się kosmicznie. Mamy przecież Manchester City z Jackiem Grealishem za 100 baniek, jest Lukaku w Chelsea i postpandemiczny Liverpool, którego znowu niesie 61 tysięcy gardeł na Anfield.

Od czasu ostatniego debiutu Ronaldo zmarniał jedynie Arsenal - w 2003 roku był „The Invincibles” i miał Henry’ego. Dzisiaj szoruje po dnie tabeli z Chambersem i Holdingiem.

Tym bardziej należy docenić Ronaldo, który w wieku 36 lat zachowuje się, jakby dopiero wchodził do wielkiej piłki. „Teatr marzeń” potrzebuje tego zastrzyku energii. Potrzebuje gamechangera.

PAWEŁ GRABOWSKI
NEWONCE.SPORT, CANAL+