Festiwal zmarnowanych szans: STEEVEN LANGIL
2017-01-04 12:06:34; Aktualizacja: 7 lat temuBrak profesjonalizmu, wyłączone myślenie i tylko jeden możliwy finał. Wodzony na pokuszenie przez wielkomiejski świat, reprezentant Martyniki dostał (o)buchem w łeb i wylądował w piłkarskim czyśćcu.
Efekt motyla
Gdyby wyciągnąć z szeregu kilku entuzjastów Ekstraklasy i zadać im szybkie pytanie „Z czym kojarzy się Steeven Langil?”, możliwości byłyby dwie: pianino i imprezy. Mało kto byłby w stanie wskazać, co reprezentował sobą na boisku, czy wniósł jakąkolwiek jakość w szeregi „Wojskowych” i wreszcie, czy jego kariera mogła się potoczyć inaczej. Afery zawsze wybijają się na pierwszy plan. Pewnie dlatego czytelnicy portalu nie zawahali się nawet przez moment i uznali „wulkan z Martyniki” za jednocześnie najgorszy transfer i najgorszego piłkarza naszej ligi.
Popularne
Liczby nie kłamią. 28-latek regularnie dostawał szansę od trenera Hasiego, ale w żaden sposób nie potrafił jej wykorzystać. Tak naprawdę jego przygoda z warszawską Legią zakończyła się w momencie zmiany szkoleniowca. Magiera odsunął Langila od składu i ani myślał znaleźć mu miejsce w swojej strategii. Zagrał tylko 45 minut ze Sportingiem: zawalił bramkę, na swojej nominalnej pozycji był dość bierny, dlatego szybko znalazł się na ławce rezerwowych, a potem poza kadrą. Na boisko już nie wrócił.
Cofnijmy się jednak w czasie. Jest lipiec, Legia ma problem ze znalezieniem optymalnej formy. Brakuje spokoju, wyważenia, złotego środka. Albański trener stopniowo stara się wprowadzić do składu kolejnego zawodnika, którego kandydaturę silnie forsował. Steeven Langil w debiucie jest nieco zagubiony, ale już w spotkaniu z Piastem jest o krok od odwrócenia losów spotkania. I to natychmiast po wejściu na boisko. Dobra prędkość na flance, świetne czucie piłki i dośrodkowanie na nos Nikolicia. Snajper „Wojskowych” nie pakuje futbolówki do siatki, ale martynikański piłkarz daj o sobie znać. Po pierwsze, szybkość. Sytuacja powtarza się w następnej kolejce. Pomocnik bez przyjęcia dośrodkowuje w pole karne na szarżującego Hamalainena. Gola nie ma. Po drugie, technika użytkowa. Uaktywnia się także w starciu z Ruchem, gdy stale podąża za akcją, a przeciwko Zagłębiu pakuje piłkę do siatki notując premierowe trafienie. Po trzecie, zaangażowanie.
Legia zanotowała nieudany początek sezonu, ale wówczas trudno było powiedzieć, że to Langil jest jej najgorszym zawodnikiem. Dało się wytypować kilku znacznie gorszych (powyższy mecz zakończył się porażką 1:2).
Martynikański pomocnik nie był przywiązany do pozycji. Bardzo często schodził do środka pola, gdzie pomagał w rozegraniu: przenosił ciężar gry na przeciwległą flankę (w pierwszej połowie dwukrotnie celnie), rozporządzał piłkami i natychmiast wracał do swoich nominalnych obowiązków. Na flance pokazywał się do gry, wykorzystywał swoją szybkość i trudno było mu odebrać futbolówkę. Langil nie bał się powrotów do defensywy, ale tutaj prezentował bardzo nierówną formę: potrafił świetnie wyczuć, kiedy podwoić krycie i zrobić to skutecznie, by za moment bać się doskoczyć do przeciwnika celem odbioru. Technicznie wyglądał bardzo dobrze. Nie przetrzymywał piłki, szybko się jej pozbywał, najczęściej robiąc to bez przyjęcia. Kilkakrotnie zdarzyła się sytuacja, że był obstawiony przez 2-3 rywali i był w stanie wyrwać się z ich kleszczy, ewentualnie wykazywał się dobrą oceną sytuacji i wycofywał do najbliżej ustawionego kolegi. Owszem, później zdecydowanie za często korzystał z tego „przywileju”. Spadła mu pewność siebie, zmniejszyła się wiara w możliwości i zamiast pociągnąć akcję, puszczał kolegę z drużyny. Chyba to można uznać za jego największy boiskowy grzech. Miał spory problem, żeby złapać jakąś nić porozumienia z Nikoliciem – uparcie posyłał dośrodkowania na długi słupek, a Węgier równie uparcie domykał na krótkim. Tylko raz się dograli (w 25. minucie), ale wówczas snajper nie trafił z najbliższej odległości, chociaż bardziej nie dało się dopieścić tej centry. Zresztą, napastnik bardzo żywiołowo wyrażał swoje niezadowolenie, a potem sam zmarnował stuprocentową sytuację. Dla kontrastu, warto spojrzeć na jego poziom komunikacji z Moulin, która przebiegała niemalże bez zarzutów, widoczna była duża wymienność pozycji.
Doszło do zderzenia dwóch czynników: mentalnego i zewnętrznego. Langil wykazał się sporą słabością psychiki dając się wodzić wielkomiejskim pokusom i chwaląc się tym całemu światu na wszelkich portalach społecznościowych. Druga sprawa, że pewnie, gdyby te kilka piłek czy to Hamalainen, czy Nikolić wpakowali do bramki, odbiór pomocnika byłby zdecydowanie inny – pewnie nawet pomimo jego nocnych eskapad.
Strzał w kolano
500 tysięcy euro, które wyciągnięto z klubowej kasy, miało się już nigdy nie zwrócić. Langil wpadł w wir imprez i prawdopodobnie znalazło to spore odzwierciedlenie w jego sinusoidalnej formie. Fajka wodna, alkohol, zabawy do białego rana w środku tygodnia i relacje na Snapchacie.
Martynikański piłkarz nie tylko popisał się całkowitym brakiem profesjonalizmu, ale i czystą głupotą puszczając to wszystko do Internetu. Nic więc dziwnego, że trener Magiera szybko stracił do niego cierpliwość i z końcem listopada odsunął go od pierwszej drużyny. Zresztą, szkoleniowiec i tak był do niego dość sceptycznie nastawiony, więc nie było potrzeba wiele, żeby czara goryczy w końcu się przelała.
Wszelkie nadzieje prysły jak bańka mydlana, a oczekiwania, które potwierdzały liczby i opinie, można było wpakować do klubowej niszczarki. Langil zawiódł wszystkich w drużynie i w jej najbliższym otoczeniu, szybko stając się numerem jeden jeśli chodzi o piłkarskie afery na terenie Polski.
Strzelał, asystował, był pierwszym wyborem przy ustalaniu składu i wykazywał ogromne zaangażowanie. Pierwsze symptomy spadku formy można było zauważyć gdzieś tak w połowie sezonu, gdy zanotował pokaźną serię spotkań bez żadnego gola (wówczas zanotował tylko jedną asystę).
Patrząc z perspektywy czasu można odnieść wrażenie, że powstało tu coś na kształt ciągu przyczynowo-skutkowego. W tym momencie nie wiadomo o żadnych wybrykach Langila, gdy regularnie meldował się na placu boju (nie są wykluczone), ale gdy tylko został zepchnięty na drugi plan… wszystko potoczyło się lawinowo, a pomocnik wykazał się brakiem szacunku dla pracodawcy i tych, którzy w niego wierzyli. Na nic wspomnienia o tym, że był mistrzem swojego kraju w biegu na sto metrów, gdy miał zaledwie 14 lat, nikt nie chciał słuchać słów skruchy, które już wielokrotnie powtarzał. Finał tej historii mógł być tylko jeden…
…i nie towarzyszy mu inspirująca muzyka ku pokrzepieniu serc. Steeven Langil mógł wykorzystać masę wolnego czasu na skomponowanie jakiejś dramatycznej sonaty, która pojawiłaby się w tle, gdy po raz ostatni opuszczałby siedzibę warszawskiej Legii. Tym razem, na zawsze.