Historia polskich transferów - Grzegorz Lato
2010-01-31 14:44:47; Aktualizacja: 4 lata temuPolski napastnik, a napastnik w ujęciu zachodnim, aż do czasu Roberta Lewandowskiego, to były pojęcia różniące się tak znacząco, że ewentualne wzajemne porównywanie najczęściej bywało nie na miejscu. Kiedyś jednak był sobie snajper, przed którym drżeli bramkarze na całym świecie.
A i został nawet królem strzelców na mundialu w Republice Federalnej Niemiec w 1974 roku. Dzisiaj postać ta kojarzy się – delikatnie mówiąc – niespecjalnie pozytywnie, a o powodach tego stanu rzeczy można by rozprawiać w nieskończoność. Ale do rzeczy – chodzi o Grzegorza Lato.
Krajowy etap kariery Laty jest dość ubogi, składa się na niego bowiem zaledwie jeden klub. To Stal Mielec. Drużyna, do której trafił w 1962 roku, mając zaledwie dwanaście lat. Lecz dzięki grze w ekipie z Podkarpacia na tyle wypromował swoje nazwisko, że dane mu było zadebiutować w reprezentacji Polski. W jaki sposób pracował na zaufanie Kazimierza Górskiego? Korzystając z najprostszej, ale zarazem najskuteczniejszej metody – strzelania bramek. Debiut zaliczył w 1972 roku, w wygranym 2:0 meczu eliminacji do Igrzysk Olimpijskich w Monachium. Lato od pierwszego meczu w drużynie narodowej nie mógł być pewny miejsca w składzie. Gwiazdami zespołu byli Włodzimierz Lubański i Robert Gadocha, a w odwodzie trener Górski miał jeszcze Joachima Marxa, Jana Banasia i Andrzeja Jarosika.
Konkurencja była na tyle silna, że podczas turnieju olimpijskiego, zakończonego zdobyciem przez Polaków złotego medalu, Lato był zaledwie rezerwowym. Później wypadł ze składu na początku eliminacji do Mundialu w RFN. Przełom nastąpił w 1973 roku – 23-letni wówczas napastnik w trybie awaryjnym został ściągnięty na wyjazdowy mecz z Bułgarią i zdobył dwa gole. Kariera reprezentacyjna wreszcie nabrała tempa. W tym samym roku Lato został też królem strzelców polskiej ekstraklasy, zaliczając 13 trafień, czym walnie przyczynił się do zdobycia przez Stal Mistrzostwa Polski. Potem przyszły występy na trzech kolejnych Mistrzostwach Świata.Popularne
Talent napastnika z Mielca eksplodował podczas Mistrzostw w Zachodnich Niemczech. Siedem goli i tytuł króla strzelców, o wiele bardziej prestiżowy, niż ten wywalczony na krajowym podwórku. Było to przypieczętowanie sukcesu naszej reprezentacji, którym niewątpliwie był tytuł trzeciej drużyny globu. Do dzisiaj żaden Polak nie pokusił się nawet o to, by spróbować powtórzyć to fantastyczne osiągnięcie. Lato zanotował wyśmienity turniej – był szybki, przebojowy i błyskotliwy. Jego grę podziwiał cały świat. Wielu z nas do dzisiaj wspomina fenomenalną indywidualną akcję Laty, zakończoną celnym strzałem w konfrontacji z Brazylią, która miała zdecydować o tym, kto stanie na najniższym stopniu podium. Dzięki tej bramce to Polacy mieli po meczu powody do świętowania. Rok 1976 przyniósł kolejne Mistrzostwo Polski ze Stalą i srebrny medal Igrzysk Olimpijskich w Montrealu [w finale Polska uległa NRD 1:3 – przyp. red.]. Rozwijającej się w kapitalny sposób kariery nie zmącił nawet słaby występ całej reprezentacji na Mundialu w Argentynie w 1978 roku. Lato i tak należał do najlepszych polskich piłkarzy na turnieju, strzelając dwa gole.
Dwa lata później Lato wreszcie wyjechał za granicę. Do tego czasu w pierwszej lidze zagrał w 272 meczach, w których zdobył aż 111 bramek. Fenomenalny bilans, zwłaszcza że w Stali nie zawsze grał jako wysunięty napastnik. Jego pierwszym klubem na Zachodzie było KSC Lokeren, w którym spotkał wspomnianego już Lubańskiego, świetnie znanego mu ze wspólnych występów w reprezentacji. – Zanim przeszedłem do Lokeren, miałem inne propozycje. Chciało mnie ściągnąć m.in. francuskie Auxerre, w którym grał wtedy Henryk Kasperczak. Bardzo mnie namawiał na to, bym do niego dołączył, ale wcześniej dałem słowo prezesowi Lokeren. Ustaliliśmy zatem warunki finansowe i podpisałem trzyletni kontrakt – wyjaśnia Lato.
W zawładniętej przez komunistów Polsce wciąż obowiązywał zakaz wyjazdów na Zachód przed trzydziestką. Skuteczność jego stosowania następowała jednak coraz regularniejszemu obniżeniu, przez co transfer Laty był jednym z ostatnich, który odbył się według tej niepodważalnej kiedyś zasady. – O wysokości sumy, jaką zagraniczny klub musiał zapłacić za polskiego piłkarza, decydowała specjalnie utworzona komórka w Urzędzie Kultury Fizycznej. Ona za sprzedanie zawodnika otrzymywała oddzielne pieniądze, klub zaś dostawał kwotę wynegocjowaną z kontrahentami z zagranicy, po oficjalnym kursie dolara. Problem leżał jednak w zakazie wyjazdów – mówi Lato.
Stal otrzymała za Latę, bagatela, 190 tysięcy dolarów. W czasach zubożałego socjalistycznego społeczeństwa, w którym promowane były elity partyjne, a o zwykłych obywatelach zapominano zupełnie, fundując im często życie na granicy nędzy, była to kwota niespotykana. – Wtedy była to ogromna suma. Wystarczy przypomnieć, że przeciętna pensja wynosiła wówczas 20 dolarów. Siła nabywcza tych pieniędzy była więc potężna – podkreśla Lato.
W belgijskiej ekstraklasie Lato spędził dwa sezony. W 64 meczach zdobył 12 goli. Skromny bilans bramkowy wiązał się z tym, że Polak coraz częściej był ustawiany na prawym skrzydle. Podobną rolę przewidywał dla niego też ówczesny selekcjoner kadry, Antoni Piechniczek. Lato świetnie przystosował się do tej koncepcji, po raz kolejny będąc jedną z wiodących postaci w zespole. Decydował o obliczu poczynań ofensywnych, często stwarzając partnerom sytuacje bramkowe. Ale nie tylko. Kiedy trzeba było cofnąć się do linii obrony i wspomóc kolegów w defensywie, Lato czynił to z niezwykłą ambicją i najczęściej ze świetnym skutkiem. Polska zajęła na mundialu w Hiszpanii trzecie miejsce, a Lato zdobył swojego ostatniego gola w reprezentacji, numer 45. Dwa lata później zaliczył setny, również ostatni występ w koszulce z orzełkiem na piersi.
Po pobycie w Belgii Lato opuścił Europę. Na kolejne dwa sezony zakotwiczył za Oceanem. – Miałem jeszcze rok kontraktu, ale prezes chciał, by część pieniędzy, które we mnie zainwestował, zawróciła się. Ja otrzymałem propozycję z Atlante Meksyk, która była w pełni satysfakcjonująca. Dostałem zgodę na rozmowy, porozumiałem się z meksykańskim klubem i podpisałem umowę. Tego, ile Lokeren otrzymało za mnie, nie pamiętam.
Z Polakiem w składzie „Żelazne Kotły”, bo tak nazywany jest w Meksyku zespół Atlante, odniosły największy sukces w historii – zdobyły Puchar Mistrzów CONCACAF. Na kontynencie północnoamerykańskim rozgrywki te są odpowiednikiem świetnie znanej Europejczykom, niezwykle prestiżowej Ligi Mistrzów. Później jednak nie wszystko potoczyło się po myśli Laty. – W drugim roku gry w Meksyku zostałem brutalnie sfaulowany. W efekcie zostałem poddany operacji ścięgna Achillesa. Niebawem skończyłem 34 lata i postanowiłem zakończyć karierę – opowiada.
Nie było to jednak typowe zawieszenie piłkarskich butów na kołku. Futbolową emeryturę Lato spędził w Polonii Hamilton. Był to typowo amatorski zespół, zrzeszający polskich emigrantów zamieszkałych w Kanadzie. Dlaczego na stare lata nie wrócił do kraju, by pokopać jeszcze piłkę w ukochanej Stali? – Wyjechałem do Kanady, bo nie ukrywam, że sytuacja, która panowała wówczas w Polsce, nie odpowiadała mi. Musiałem poczekać.
Lato miał na myśli oczywiście polską rzeczywistość po wprowadzeniu – a później zawieszeniu – Stanu Wojennego. Służba Bezpieczeństwa zarządziła wzmożoną inwigilację wszystkich, którym poczynania partyjnych wodzów się nie podobały, wszystkich, którzy mieli inna wizję państwa niż ta obecnie panująca, a zapożyczona ze Związku Sowieckiego. Masowe prześladowania, absolutny brak jakichkolwiek towarów w sklepach, często nawet tych podstawowych, bez których dzisiaj trudno wyobrazić sobie prawidłową i w pełni komfortową egzystencję - taki stan rzeczy na pewno nie zachęcał do powrotu tych, którym udało się opuścić granicę PRL. Jednym spośród rzeszy czekających na przywrócenie w kraju normalności był właśnie Lato.
Mateusz Jaworski