Lokomotywa staranowała Videoton: Lech jedną nogą w fazie grupowej LE
2015-08-20 23:25:11; Aktualizacja: 9 lat temuLech był zespołem lepszym i bez większych problemów rozprawił się z węgierskim Videotonem. 3-bramkowe zwycięstwo na zero z tyłu wydaje się być sporą zaliczką przed rewanżem.
Występy polskich drużyn w europejskich pucharach zawsze budzą najbardziej skrajne emocje. Nawet, gdy wydaje się, że przeciwnik jest do ugryzienia, to i tak gdzieś w głębi serca, w najciemniejszych zakamarkach ludzkiej duszy pojawiają się wątpliwości. Bo do stwierdzenie, iż polskie ekipy nie mają niezbędnego doświadczenia na międzynarodowej arenie nie można mieć najmniejszych wątpliwości. Nic dziwnego więc, że kibice i entuzjaści rodzimej piłki kopanej mogli podchodzić z należytym dystansem do starcia poznańskiego Lecha z węgierskim Videotonem.
Mistrz Polski rozczarowywał na polskich boiskach. Zawodził na każdej linii. Począwszy od biernej obrony, przez uśpiony (ale nie przyczajony!) środek pola, aż po spetryfikowanych napastników (kursywa jest tutaj nieprzypadkowa). Naturalne zdziwienie wszystkich zgromadzonych czy to na stadionie, czy przed odbiornikami wywołała więc postawa Kolejorza.
Agresywnie od samego początkuPopularne
Lech nie przebierał w środkach. Od pierwszego gwizdka sędziego grał bardzo wysoko, chciał zdobywać teren i angażował się we wszelkie pojedynki. Defensywa była bardzo szeroko rozstawiona tak, że przy normalnym zawiązywaniu ataku z tyłu pozostawali jedynie Burić i dwaj stoperzy. Już w 3. minucie mogło być groźnie, gdy na zebraniu piłki znalazł się Linetty i oddał naprawdę silny strzał w światło bramki. Oliveira próbował go blokować, ale bezskutecznie. Gorzej było kilka chwil później. Serca kibiców zamarły, gdy Videoton wywalczył rzut rożny. Wszyscy są świadomi jak wielkie są problemy Lecha z kryciem. I choć trener Skorża przyznał, że strefowe należy już do przeszłości, to… indywidualne również potrafi podnieść ciśnienie. W plątaninie nóg nie znalazł się nikt, kto zdecydowałby się na wybicie piłki. W efekcie, mało nie brakło, by znalazła się ona w siatce. Opatrzność czuwała jednak ponad INEA Stadionem. W 10. minucie również było bardzo groźnie, gdy w sytuacji sam na sam znalazł się Gyuorcsu. Wypuścił sobie futbolówkę zbyt daleko przez co Burić mógł skłonić się ku pewnej interwencji.
Nieco niepewna w defensywie zdawała się być postać Douglasa. W pierwszych chwilach meczu, gdy Videoton był jeszcze agresywny zostawał on wysoko i nie wracał do obrony przez co wytwarzała się tam luka łatwa do wykorzystania przez rywala. Szczęśliwie, obyło się bez ekscesów.
Bramka nie zadziałała motywująco
I stało się. W 11. minucie trybuny aż zapiały z zachwytu, gdy piłkę w siatce umieścił Linetty. Młody pomocnik sam wypracował sobie sytuację bramkową. Najpierw podał na lewo do Douglasa, a następnie sam wparował w pole karne tak, że wykończył idealne dośrodkowanie Szkota. Futbolówka minęła jeszcze Oliveirę, a Linetty nie miał najmniejszych problemów z puszczeniem piłki obok Szolnokiego.
Lech starał się przeć do przodu, zdobywać teren, ale piłka i bramka zdecydowanie nie mogły się sparować. Futbolówki miękko wpadały w pole karne przeciwnika, boczni pomocnicy/obrońcy nie mieli większych problemów z dośrodkowaniami, ale brakowało wykończenia. Sedna problemu można upatrywać w postawie lechitów, których ciągnęło do boku. Tak, że flanki były obstawione, a środek opustoszały jak stare i zaniedbane wesołe miasteczko, przerażające swoją wyblakłą kolorystyką.
Videoton wyciągnął jednak wnioski. Od tej pory asekuracją obrony zajął się Simon, który na boisku był bardzo wielofunkcyjny. Nie omieszkał mocno napsuć krwi lechitom swoimi ofensywnymi wejściami. W gruncie rzeczy, podopieczni Peto nie pchali się w wysokie sektory boiska. Nie kwapili się do zdobywania tereny. Oczekiwali aż Lech popełni błąd. Do takiego doszło w 19. minucie, gdy Linetty posłał piłkę pod nogi Soumaha, ale nie zdołał odnaleźć się w sytuacji. Groźnie zadziało się dopiero w 28. minucie, gdy futbolówka posłana z rzutu wolnego przez Gyuorcso mknęła w światło bramki – Burić zareagował jednak instynktownie, wyciągnął się jak struna i przeniósł ją nad poprzeczką ratując swoją drużynę.
Do końca pierwszej połowy Lech miał swoje szanse najpierw po strzale Pawłowskiego, który świetnie minął Langa i skorzystał z genialnej futbolówki od Hamalainena, ale już nie potrafił umieścić jej w siatce (mógł podać do Thomalli zamiast usilnie pchać ją w krótki róg), a następnie po dośrodkowaniu Thomalli. Warto to odnotować, bo jednak napastnik Kolejorza nie był zbyt aktywny.
Motywacji wystarczyło na kilka minut
Lechici zdecydowanie lepiej weszli w drugą połowę. Fakt, że pierwsze ostrzeżenie posłał Soumah, który będąc na pozycji spalonej (nie dostrzegł tego sędzia), wyrwał się przed linię obrony i wyszedł sam na sam z Buriciem. Bramkarz Lecha po raz kolejny stanął na wysokości zadania, wyłonił się z bramki i wygarnął rywalowi piłkę. Bośniak podjął dobrą decyzję organizując sobie taką wycieczkę. Videoton próbował zdobywać teren długimi, prostopadłymi podaniami, które przeciskały się przed niekoniecznie szczelną defensywę Kolejorza, ale tak naprawdę za bardzo nie miał kim postraszyć.
Węgierski klub na samym starcie drugiej części spotkania dostrzegł, że jest w stanie strzelić Lechowi gola, ale każda jego ofensywna próba była skutecznie gaszona przez którąś linię poznaniaków.
Przełom
Ileż jednak można chować się za podwójną gardą? Wynik 1-0 nikogo nie satysfakcjonował i dlatego… Lech ruszył z poważniejszym atakiem. W 58. minucie po dośrodkowaniu Lovrencsicsa, głową strzelał Thomalla i choć wygrał powietrzny pojedynek z Szolnoki, to po jego uderzeniu piłka trafiła w słupek i właściwie nie musiała znaleźć się w siatce. Odbiła się jednak od pleców Danilovicia i tym sposobem zatrzepotała w siatce. Co z tego, że napastnik Lecha znajdował się 2 metry od bramki, jak i tak nie potrafił umieścić futbolówki w siatce? Inna sprawa, że gdyby go tam nie było, gdyby nie znalazł się na linii ognia, to do niczego by nie doszło. Trzeba zwrócić połowiczny honor Thomalli, który w pewien sposób zapracował na to trafienie.
Druga bramka miała zupełnie inny wydźwięk, aniżeli pierwsze trafienie. Lech otworzył się, ale przy tym nie rozluźnił formacji (nadal były zachowane stosowne odległości) i zaczął konsekwentnie zdobywać teren. Środek pola w końcu miał mniejsze problemy z opanowaniem chaosu, piłka bez większych problemów była przenoszona z jednej strony boiska na drugą. Widoczna była niesamowita lekkość w każdym dotknięciu futbolówki. Jakoby była jedynie muśnięta. Tym samym, w 79. minucie poznaniacy stanęli przed kolejną szansą na podwyższenie prowadzenia, gdy niekryty Pawłowski dostał piłkę od Hamalainena, ale nie potrafił zmieścić jej w okienku. Pomocnikowi zabrakło centymetrów.
Ostatecznie Videoton dobił kapitan Lecha. Bardzo lubiany w Poznaniu Łukasz Trałka od samego początku meczu był jednym z najbardziej aktywnych zawodników na boisku. Dwoił się i troił: zaczynając na defensywie, gdy wchodził między stoperów, przez środek pola, gdzie koncentrował się na rozegraniu, aż po… no właśnie, stricte ofensywę. W 70. minucie wszystko zaczęło się od dośrodkowania Douglasa z rzutu wolnego. Właśnie po nim do piłki dopadł niepilnowany Thomalla, ale jego strzał zagubił się gdzieś w czeluściach defensywnych Videotonu, w efekcie będąc zablokowanym. Lechici nie przegrali jednak tej akcji. Piłka trafiła do Pawłowskiego, a ten niewiele myśląc dośrodkował przed samą bramkę, gdzie defensywie urwał się nikt inny jak Trałka. Kapitan poznańskiego Lecha nie miał najmniejszych problemów, by ustalić wynik spotkania.
Solidna zaliczka
Kolejorz koncertowo poradził sobie ze swoim węgierskim rywalem. Poznaniacy potrafili zdominować przeciwnika i pokazali, że potrafią grać w piłkę – nawet, jeśli wyniki w Ekstraklasie mówią coś zupełnie innego. Lech zaprezentował się jak jeden organizm, który choć miewa problemy z przytrzymaniem piłki i czasem gaśnie, to w odpowiednim momencie potrafi rozbłysnąć niesamowitym blaskiem. Wynik 3-0 teoretycznie daje prawie pewny awans do fazy grupowej LE, ale z tak wielkimi słowami wstrzymajmy się do rewanżu. Nie ma sensu zapeszać.