Szambo wybiło. Inwazje i zadymy kibiców pokazują, że coś pęka w Europie

2022-06-01 10:33:31; Aktualizacja: 2 lata temu
Szambo wybiło. Inwazje i zadymy kibiców pokazują, że coś pęka w Europie
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Umowa społeczna w piłce przestaje mieć znaczenie, skoro co chwilę oglądamy sceny jak ta na stadionie Saint-Étienne. Nie ma już reguł: każdy może knurzyć, kraść medale albo bić piłkarzy. Inwazje fanów stały się obrazkiem tego sezonu, ale smutny finisz dopiero nadejdzie.

To jest patologia. Francja pożegnała sezon tak, by znowu każdy pamiętał: o Dimitrim Payecie, co jesienią dostał butelką w głowę, albo o śpiewach fanów Nicei na zmarłego Emiliano Salę. Trener Christopher Galtier powiedział wtedy: „Trybuny są lustrem naszego społeczeństwa i jeśli to jest nasze społeczeństwo, jesteśmy w głębokim gównie”. Miesiąc później oglądamy 41 rannych w czasie rozrób w Saint Etienne, po tym jak dziesięciokrotny mistrz Francji spadł z ligi.

Niestety, ale cofamy się do smutnych lat 80. Jeszcze chwila i ktoś serio zacznie rozważać przywrócenie krat jak w więzieniu, byle tylko boisko nadal zostało domeną graczy. Triumfem piłki końcówki XX. wieku było to, że udało się okiełznać dziki tłum i że telewizja mogła budować na tym atrakcyjny produkt. Teraz już nawet Premier League nie jest bezpieczna, skoro kibic Evertonu biega sobie po murawie, wyzywa Patricka Vieirę, a trener Crystal Palace w przypływie złości sprzedaje mu soczystego kopa. Jasne, że poniosły go nerwy, ale co w ogóle wokół niego robili kibice? Anarchia panoszy się w Europie i nie oszczędza nikogo.

KOP FRUSTRACJI

To wszystko są rzeczy z ostatnich tygodni. Billy Sharp, piłkarz Sheffield United został powalony na murawę w połowie maja. Agresorem był fan Notthingham Forrest, po tym jak tłum po zwycięstwie w półfinale play-offów zawładnął murawą. Sharpowi trzeba było założyć cztery szwy, ale złapanemu 31-latkowi umorzono sprawę, bo - jak zeznał w sądzie - nie byłby w stanie spłacić kredytu hipotecznego. Dożywotni zakaz stadionowy pewnie nie odstraszy naśladowców. Co chwilę w Anglii komuś sufit spada na głowę. Przykładem ostatni mecz Manchesteru City i atak na Robina Olsena z Aston Villi. Znowu w chaosie łatwo było komuś przywalić.

To jest absurd, że Patrick Vieira atakowany na Goodison Park przez chwilę był ciągany do odpowiedzialności, skoro to jego kop pokazał jasną reakcję na zbydlęcenie. Skoro dookoła nie było ochrony, bronił się sam. Zamiast krytyki, powinien słuchać pochwał, bo to on pierwszy wprost przyznał, że Anglikom sprawy wymsknęły się spod kontroli. Już ostatnie Euro i inwazja kibiców na Wembley pokazała, że system pęka. Tłum coraz mocniej wariuje, a ochrona nie jest w stanie nad niczym zapanować. To samo widzieliśmy ostatnio w Holandii, Paryżu, a teraz też w Saint-Étienne. Nie ma już świętości. Jest syf i poczucie, że za dwa dni i tak nikt nie będzie o tym pamiętał.

PATOSTREAMY

Nie ma sensu przerzucać się startym i głupim „Na Zachodzie sobie poradzili”, bo właśnie ten Zachód pokazuje, że stare nawyki przestają działać. Przez lata to Anglicy uchodzili za wzór tego jak ułożyć relacje z kibicami. Był ogromny straszak w postaci kar i wzajemny szacunek, że my dajemy wam świetny produkt, ale wy dostosowujecie się do reguł. Teraz to wszystko jest tak rozregulowane, że tylko czekać aż wydarzy się coś jak w Meksyku, gdzie w marcu w spotkaniu Atlasu zmarło 17 osób. Priorytetem piłki powinna być ochrona głównych aktorów, ale żaden piłkarz nie powie dziś, że jest w stu procentach bezpieczny, skoro sam Dimitri Payet we Francji kilka razy w tym sezonie znajdował obok się przeróżne przedmioty rzucane z trybun.

Nie trzeba być fanem Ligue 1, żeby pamiętać, że jesienny mecz Lyonu z Marsylią trwał trzy minuty. Payet dostał butelką w głowę, a policjanci z tarczami stali się stałym obrazkiem za każdym razem, gdy na innych stadionach wykonywał rzuty rożne. Francja jesienią miała wysyp podobnych incydentów. Ten sam Payet był zapalnikiem w Nicei, gdy fani wbiegli na murawę, a Pablo Fernandez, trener przygotowania fizycznego Marsylii, jednym punchem powiedział kibicowi „dobranoc”. Trochę to wszystko zaczęło przypominać internetowe show, patostream dla zasięgów. Ma się dziać, żeby ludzie lajkowali i żeby ktoś o tym gadał. Baraż Saint-Etienne vs Auxerre pewnie pozostałby w świecie niezważony, gdyby nie obrazki jak fani tych pierwszych rzucają metalowymi barierkami.

SZAMBO WYBIŁO

Było już grubo po północy, gdy zawodnicy „Les Verts” wciąż nie mogli wyjść z szatni. Mecz skończył się około 22.00, ale zaraz po przegranych karnych rozpętała się bitwa na murawie. 500 stewardów i 150 policjantów z bezradnością patrzyło, jak rozwścieczeni fani demolują własny obiekt. Syn Zaydou Youssoufa, gracza Saint-Étienne, dostał niewydolność oddechowej z powodu gazów łzawiących. Niektórym piłkarzom zdemolowano samochody. Spłonął też cały system reklamowy na stadionie, a pierwsze liczenie szkód kręci się w okolicach pół miliona euro. Oczywiście są też ranni: dwóch pracowników Auxerre dostało po głowie. Na cios skarżył się też Eliaquim Mangala, obrońca gospodarzy.

Trudno przypuszczać, że ten incydent zmieni coś na lepsze. Że to jakiś punkt krytyczny, po którym zapadną mocne decyzje i będzie tylko lepiej. Francja od czasu pandemii jest dobrym papierkiem lakmusowym, by sprawdzić, jak duże są niepokoje społeczne. Poziom życia w Europie Zachodniej spada z każdym rokiem, a stadion jak zawsze stanowi dobre miejsce, by pewne rzeczy odreagować. Spokojniej już było. Nawet Leo Messi na przywitanie we Francji prawie dostał w głowę ładowarką. W Paryżu głośnym echem odbiła się też sprawa 11-letniego chłopca, który pierwszy raz w życiu chciał zobaczyć Argentyńczyka na żywo, a wylądował w szpitalu, bo kibic Lyonu trafił w niego jakimś przedmiotem.

Francuzi nie potrafią sobie z tym poradzić. Wiceminister sportu Roxana Maracineanu mówiła jesienią, że największa odpowiedzialność spoczywa na klubach. To one muszą nauczyć się zarządzać własnymi kibicami i to one, jak Lens po derbach z Lille, powinny błyskawicznie wychwytać awanturników i wyrzucać ich na lata ze stadionów. Niestety to utopia. Efekty są takie, że kibic, który trafił butelką w Payeta dalej jest na wolności, bo dostał wyrok w zawieszeniu. Pięcioletni zakaz stadionowy też brzmi jak żart. Mogłaby francuska Ligue 1 w tym sezonie chwalić się najlepszą frekwencja od lat, ale zamiast tego musi tamować szambo.

ODDAWAJ MEDAL

Kibic czuje się coraz bardziej bezkarny. Ma przecież smartfona i widzi zasięgowe filmy jak co chwilę gdzieś padają mury. Każdy już wbiega na murawę — po tytułach, czy kompromitacjach, nieważne. Każdy odpala race i niszczy, co mu się podoba. Jedno wydarzenie nakręca kolejne, więc coraz trudniej, żeby jakaś zadyma wywarła na nas wrażenie.

Prezesi klubów mówią: „Co mamy robić, gdy trzy tysiące ludzi w jednym momencie wbiega na murawę?”. Nawet podwojona liczba stewardów nic z tym nie zrobi, bo widzieliśmy jak reagują stewardzi, gdy pękają zasady i na Stade de France wystarczy przeskoczyć przez płot, by szybkim slalom wbiec na stadion.

Cywilizowany świat działa na tym, że określa się jakieś konwencje i próbuje się ich nie ruszać. Dzisiaj coraz więcej konwencji przestaje mieć znaczenie. Widać to też poza piłką, gdy ktoś wchodzi na scenę teatru i policzkuje komika Dave'a Chappelle’a.

- Podczas świętowania skradziono mi medal, ktoś zerwał mi go z szyi. Byłbym wdzięczny gdyby mi go zwrócono, bo to jedyny medal, jaki zdobyłem - powiedział niedawno Stefano Pioli, trener Milanu.

Do wydarzenia doszło oczywiście na murawie, a zaraz potem złodziej wrzucił na Instagram zdjęcie zdobyczy z napisem „Dziękuję, Pioli”.

Ludzie od rozrób w Saint-Étienne też puszczali to w Internet, tak jakby z premedytacją chcieli nadać skalę swojej frustracji. Francja dwa lata przed Igrzyskami Olimpijskimi w Paryżu pokazuje, że nie radzi sobie z organizacją imprez sportowych.

Za moment może tak wyglądać każde inne miejsce w Europie.

PAWEŁ GRABOWSKI
newonce.sport

Więcej na ten temat: Francja AS Saint-Étienne Kibice Ligue 1