Wisła Kraków i paradoks końcówki sezonu
2023-04-29 17:39:33; Aktualizacja: 1 rok temuPorażka z Ruchem Chorzów w Gliwicach obnażyła słabe strony Wisły Kraków w tej rundzie: uzależnienie od gry skrzydłami, krótką ławkę rezerwowych, ale przede wszystkim - ciężar jesiennych wyników.
Wisła Kraków na wiosnę gra znakomicie. Nikt nie zdobył na zapleczu Ekstraklasy więcej punktów niż krakowianie, nikt też nie strzelił więcej goli.
Gdyby był to początek sezonu, a nie rundy, mówilibyśmy zapewne o triumfalnym marszu i rychłym powrocie do Ekstraklasy.
W takim kontekście nawet porażki na wyjazdach z Puszczą Niepołomice i Ruchem Chorzów nie byłyby taką tragedią.Popularne
Przecież nawet najlepsze zespoły tracą punkty na „trudnych terenach”. Kroczący po mistrzostwo Polski Raków Częstochowa przegrał przecież z Cracovią czy Górnikiem. Nawet wygrywający regularnie w Premier League Manchester City notował wpadki. A Wisła w najlepszych czasach notorycznie przecież przegrywała w Wodzisławiu Śląskim.
Ruch ograniczył mecz do minimum
Jak świat światem, mniej utalentowane zespoły starają się jak najbardziej uprzykrzyć życie silniejszym drużynom.
Wisła indywidualnie zapewne góruje nad każdym w pierwszej lidze, ale wyrównać poziom jej rywale mogą na wiele sposobów. Próbowali już pressingu, bardzo agresywnej gry, czasem też pewnie błagania o jak najmniejszy wymiar kary.
Ruch w Gliwicach zdecydował się na najbardziej sprawdzoną taktykę: ograniczenie wydarzeń w meczu do absolutnego minimum.
Oba zespoły bowiem oddały w sumie ledwie 15 strzałów. To tyle, ile Wisła miała choćby w pierwszej połowie meczu z GKS-em Tychy.
Im mniej strzałów w meczu, tym większa szansa dla słabszych drużyn na sukces.
Ostatecznie to Wisła miała wyższy poziom goli oczekiwanych w tym spotkaniu (choć wynikało to też z szybko strzelonej bramki przez Ruch), ale mała liczba strzałów spowodowała, że i tak na 60% w tym spotkaniu straciłaby punkty.
Zupełnie inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby mecz był bardziej otwarty, a obie drużyny oddały nie 15, a 30 takich samych strzałów. W takim przypadku szanse Wisły na zwycięstwo wzrastają już do 50%.
Takie mecze się po prostu zdarzają. Rywal ma określony plan na grę, jest zdeterminowany, a do tego wykorzystuje praktycznie pierwszą sytuację bramkową.
Każda drużyna walcząca o najważniejsze cele w danej lidze ma kilka takich meczów w sezonie. Ale w skali całych rozgrywek piłkarska jakość bierze górę i takie drużyny spokojnie osiągają zamierzone cele.
Paradoks początku sezonu
Problem w tym, że jest to start rundy, a nie sezonu. A poprzednią rundę Wisła miała beznadziejną.
Analitycy z Twenty First Group mówią o czymś takim jak „paradoks początku sezonu”. Chodzi w nim o to, że pozornie wielu macha rękami na straty punktów na początku sezonu. Pewne sprawy muszą się dotrzeć, nie ma co wyciągać wniosków. Ale dla matematyki nie ma to żadnego znaczenia: punkty zarówno na początku, jak i na końcu sezonu liczone są dokładnie tam samo.
Jako przykład podali sezon 2016/17 w angielskiej Premier League, dziś zapamiętany głównie przez piorunującą grę Chelsea prowadzonej przez Antonio Conte.
Był to jednak też pierwszy od 19 lat sezon, w którym Arsenal nie zakwalifikował się do Ligi Mistrzów. Na koniec sezonu wyprzedził go Liverpool i to o ledwie jeden punkt. Niecały rok wcześniej, zaraz na samym początku sezonu, w pierwszej kolejce, Kanonierzy podejmowali zespół Jurgena Kloppa i przegrali 3:4. Wówczas nikt nie przewidywał, że Arsenalowi może zabraknąć tych punktów do awansu do Champions League. Sezon przecież dopiero się rozkręcał.
Zupełnie inny wynik tamtego pierwszego, sierpniowego meczu zmieniłby układ tabeli na samym końcu sezonu.
Drugą stroną tego samego medalu musi być zatem paradoks końcówki sezonu, przez który przechodzi obecnie Wisła Kraków.
Wisła musi punktować ponad możliwości
Choć tutaj punkty „ważą” mentalnie bardzo dużo, to znaczą przecież tyle samo, ile te zdobywane na wcześniejszych etapach sezonu. W sytuacji Wisły, która goni drużyny z czołowych miejsc, każda strata punktów boli bardziej.
Bardziej niż powinna.
Po porażkach w Niepołomicach z Puszczą i (zwłaszcza) w Gliwicach z Ruchem perspektywy Wisły Kraków na bezpośredni awans do Ekstraklasy zmalały, a przecież mówimy o drużynie, która w dziesięciu wiosennych meczach zdobyła aż 24 punkty.
Jak trudne było to do osiągnięcia, pokazuje choćby ten wykres. Mimo takiej przewagi w wielu meczach (zwłaszcza domowych), żadne z nich nie było gwarantowanym zwycięstwem.
Wisła wiosną osiągnęła całkiem dużo. Średnia 2,4 punktu na mecz pozwala zdobyć w skali całego sezonu 82 oczka, czyli w zasadzie zdominować całą ligę.
Ale może to nie wystarczyć do bezpośredniego awansu do Ekstraklasy, bo dokładnie tyle samo punktów krakowianie zdobyli przez całą rundę jesienną.
Ten ciężar jesieni powoduje, że - mimo tak świetnej wiosny - szanse Wisły na awans bezpośredni to około 25%.
Po takich meczach jak z Ruchem w Gliwicach widać jak trudne zadanie stało przed Wisłą przed rozpoczęciem tej rundy. Dziesięć punktów straty do miejsca dającego bezpośredni awans krakowianie odrobili po dziewięciu meczach, ale wymagało to niemal perfekcyjnej gry całego zespołu, a tak nie da się grać zbyt długo.
Mimo obecnie tylko dwóch punktów straty do Ruchu, modele statystyczne nie dają Wiśle większych niż te 25% szans na awans, bo przed drużyną Radosława Sobolewskiego trudny terminarz: wyjazdy do Łodzi czy Łęcznej, a także - być może kluczowy - mecz u siebie z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza.
Modele nie biorą pod uwagę też kontuzji kluczowych zawodników Wisły: Davida Junki i Alexa Muli. Przez całą wiosnę lewa strona była najmocniejszym punktem zespołu, ale teraz po zmianach może być najsłabszym ogniwem.
Wisła może więc zaraz zanotować spadek formy i punktowej średniej. Ale nie byłoby to tak wielką tragedią, gdyby nie łatwo tracone punkty na jesień. Bo te liczą się tak samo jak te kwietniowe.
Żeby awansować, najlepiej punktować konsekwentnie od samego początku sezonu. Jesienią Wisła zanotowała aż 8 meczów bez zwycięstwa z rzędu, w tym znalazły się trzy porażki. Ruch nie wygrał „tylko” 4 razy z rzędu, podobnie ŁKS. Obie liderujące obecnie w pierwszej lidze ekipy nie zanotowały też serii z więcej niż jedną porażką.
O wiele łatwiej jest punktować, biorąc na klatę możliwe porażki, niż najpierw regularnie zbierać lanie, a później nadrabiać doskonałą formą.
Dlatego choć Wisła gra znakomitą piłkę, czasem powstrzymywaną przez bardzo zdeterminowanych rywali, to nadrobienie strat z jesieni może być nadludzkim wysiłkiem.
JACEK STASZAK