Naiwna wiara kibiców Lecha. Genu porażki nie wydłubiesz [felieton Pawła Grabowskiego]
2021-07-22 10:04:01; Aktualizacja: 3 lata temuGdyby Ekstraklasa była kreskówką, Lech Poznań mógłby robić za gamonia, który niby chce i może, a na koniec i tak wywraca się na skórce od banana. Polska liga wraca w klasycznym anturażu: jest śmiesznie, przerażająco i lekko po omacku. No i znowu płonie piekiełko.
Nie dziwię się kibicom Lecha, którzy zapowiedzieli bojkot na meczach przy Bułgarskiej. Jeszcze się sezon nie zaczął, a już śmierdzi katastrofą. Potrafię sobie wyobrazić, że na stulecie klubu znowu będzie tak samo: kilka meczów wyjdzie, kogoś uda się sprzedać, a na koniec i tak pajęczyna zawiśnie w gablocie.
Jeśli mówimy o tym, że Ekstraklasa jest słaba, to dlatego, że brakuje w niej kilku poważnych lokomotyw. Lech od lat chciałby być częścią tej elity, która napędza rozgrywki, ale potem kończy na jedenastym miejscu i mówi coś o sezonie przejściowym. Takie drużyny nie popychają spraw do przodu, idealnie wpisując się w krajobraz trzydziestej ligi w Europie.
Ten minimalizm irytuje kibiców, to jasne, ale też wpływa na szerszy obrazek. Niby mówimy o dużym i poukładanym klubie, a jednak na końcu można odnieść wrażenie, że jest to klub śmieszny. Jeśli Lech przegra ligę o centymetry, to pewnie wrócimy do jakiegoś meczu z marca albo kwietnia, ale równie dobrze będziemy mogli powspominać to, co dzieje się teraz. Nieważne, że okienko wciąż trwa i pewnie najrozsądniej byłoby oceniać je na końcu. Punkty trzeba zdobywać już od tego weekendu, z kadrą, która - mówiąc łagodnie - o ciarki nie przyprawia. A przecież mówimy o wyjątkowym sezonie, chęci odbicia się i wcześniejszych zapowiedziach, że tym razem będzie inaczej.Popularne
Na razie jest jak zawsze, czyli z genem porażki. Sprawa Damiana Kądziora to w zasadzie Lech w pigułce. Klub tak długo rozważał wszystkie „za” i „przeciw”, że wjechał Piast i Kądziora zabrał. Sam piłkarz przyznał, że to w Gliwicach spotkał się z konkretami. Piast w tym sezonie nie będzie grał w europejskich pucharach. Nie sprzedał jak Lech piłkarzy za sto milionów złotych. A mimo to zachowuje się na rynku transferowym, jakby to u niego, a nie w Poznaniu, za chwilę były obchody stulecia.
Sprzątnięcie sprzed nosa Kądziora przypomina sprawę Nemanji Nikolicia sprzed lat. Lech miał go na widelcu, ale wolał Denisa Thomallę. To jest stały refren: „Kolejorz” bierze graczy w sposób nonsensowny, tak samo zatrudnia trenerów, a potem też w sposób nonsensowny ich zwalnia. Tego nonsensu jest tutaj za dużo jak na klub, który ciągle kreuje się na poważną korporację. Thomalla, imitacja napastnika, to tylko wierzchołek piramidy, przykład pierwszy z brzegu.
Właściwie do dziś można odwijać wypowiedzi Piotra Rutkowskiego, właściciela Lecha z tamtych dni. To on w Lidze+ Extra mówił, że Thomalla z Robakiem strzelą więcej goli niż duet Nikolić-Prijović. Ten pierwszy, gdy już został królem strzelców, dziękował Lechowi, że na ostatniej prostej zrezygnował z transferu. Dziękował w taki sposób, że jeszcze bardziej uwypuklił sportowe pogubienie kluczowych ludzi w Poznaniu. Dzisiaj znowu można w nich celować, bo to przecież Rutkowski, prezes zarządu Lecha, opowiadał w „Sportowych Faktach”, że tego lata wyda najwięcej pieniędzy na transfery spośród wszystkich polskich zespołów. Niby to ciągle jest możliwe. Ale na dziś, za pięć dwunastu przed startem ligi, operujemy na czterech nowych nazwiskach, z czego każdy przyszedł na zasadzie wolnego transferu.
Te decyzje póki co oczywiście się bronią. Barry Douglas w Anglii zrobił dwa awanse do Premier League i ewidentnie potwierdził klasę. Radosław Murawski przez cztery sezony był podstawowym graczem w Serie B i Turcji, więc na pewno będzie dla Lecha wzmocnieniem. 24-letni Joel Perreira z Omonii nie jest szrotem, a Artur Sobiech strzelił w poprzednim sezonie nad Bosforem przyzwoite dziewięć goli. To nie jest tak, że ta kadra jest jakaś mocno wybrakowana. Problemem są niespełnione obietnice i brak impulsu, że Lech naprawdę chce w tym sezonie zaliczyć jakościowy skok.
Maciej Skorża zakładał, że będzie miał skompletowaną kadrę na letni obóz, ale oczywiście na sześciu obiecanych graczy nie dostał nawet połowy. Kibice zamiast zachwycać się nowymi twarzami, oglądali w gierkach Karlo Muhara i Djordje Crnomarkovicia. To w jakim chaosie Lech przygotowywał się do sezonu, pokazuje choćby pozycja lewego obrońcy. Po odejściu Tymoteusza Puchacza powstał lej jak po bombie. Na zgrupowaniu nie było ani jednego nominalnego gracza na tę pozycję, przez co lądował tam... Jakub Kamiński.
To też jest zresztą temat na krótką wzmiankę. Mianowicie brak nowych skrzydłowych w momencie, gdy ci „starzy” łącznie w poprzednim sezonie zanotowali trzy gole i siedem asyst. W tej chwili największe nadzieje trzeba pokładać w Macieju Skorży i w tym, że wydobędzie coś extra z graczy, którzy już są w klubie. Pod tym względem Lechowi daleko choćby do Rakowa, to tam Marek Papszun pokazał, że po to właśnie jest trener, by „budować” piłkarzy i nie liczyć tylko na to, że sami spadną z nieba.
Coś czuję, że to będzie wyboisty sezon w Poznaniu. Maciej Skorża w przeszłości dał się poznać jako trener, który w trudnych momentach nie potrafi trzymać ciśnienia, a te zwłaszcza teraz będzie gigantyczne. Sam Lech też zrobił mnóstwo, by dokleić mu niezbywalną łatkę klubu, który, no właśnie, zawsze wywróci się na tej skórce od banana. Wystarczy przypomnieć sobie choćby kilka finałów Pucharu Polski, wszystkie te pudła w kluczowych momentach i stracone gole w ostatnich minutach.
Na stulecie wypadałoby założyć twardy pancerz i o tym wszystkim zapomnieć. Wypadałoby ubezpieczyć się już teraz właśnie tymi hitowymi transferami i kadrą dającą trenerowi komfort.
Na razie Lech niewiele zrobił, by na starcie sezonu wygrać spokój. Zamiast tego mamy piekiełko, bojkot i powietrze tak gęste, że trzeba otworzyć okna.
PAWEŁ GRABOWSKI
NEWONCE.SPORT, CANAL+ SPORT