Czasami raz komuś coś wyjdzie i na tym koniec. Pokora - to przede wszystkim! [WYWIAD]

2016-10-27 12:17:28; Aktualizacja: 8 lat temu
Czasami raz komuś coś wyjdzie i na tym koniec. Pokora - to przede wszystkim! [WYWIAD] Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

Sezon 2014/2015, przepiękna przygoda Błękitnych Stargard Szczeciński w Pucharze Polski. Do półfinału tych rozgrywek doprowadził drugoligowca nasz rozmówca - trener Krzysztof Kapuściński.

Szkoleniowiec pracuje w klubiedziś, a my porozmawialiśmy sobie m.in. o tym, co dały Błękitnympiękne pucharowe występy, z jakimi problemami się po nich zmagał,pracy młodych polskich szkoleniowców w niższych ligach oraz jegoambicjach. Zapraszamy!

Ponoć w Stargardzie cochwilę ktoś wspomina waszą piękną przygodę w PucharzePolski.
Nie... Raczej rzadkojuż się o tym mówi. Temat zanikł. No może przed naszymispotkaniami pucharowymi w tym sezonie faktycznie pojawiło siętrochę więcej wspomnień, ale generalnie było - minęło.

Ilerazy oglądał pan rewanż z Lechem?
Wielokrotnie.I za każdym razem go przeżywałem. Ale to też było bardziejbezpośrednio po meczu. Nasza przygoda zakończyła się na StadionieNarodowym. Niestety w charakterze widzów.

Byłyłzy? Bo wiem, że u zawodników tak.
Łezmoże nie, ale emocje były gigantyczne. Pamiętam moment, gdywyszedłem na murawę po odprawie przy Bułgarskiej. Na trybunachbyły cztery tysiące naszych kibiców! Wśród nich dojrzałem wszaliku mojego syna. To był niesamowity moment. Serce zabiłomocniej.

Czerwona kartka o wszystkimzadecydowała?
Podkreślmyto, że my mogliśmy bardzo szybko stracić bramkę. Do 28. minutyLech miał sporą przewagę i równie dobrze mógł trafić do siatkiszybciej. Jeśli chodzi o czerwoną kartkę, myślę, że gdyby nieona, mielibyśmy szansę na grę w finale. Ale nie ma co mówić.Osiągnęliśmy sukces, a wspomnienia zostaną na zawsze. Pamiętamopowieści kibiców czy nawet znajomych. Mówili, że gdziekolwiek byw tamtym momencie nie pojechali i mówili, że są ze Stargardu,wszyscy kojarzyli ich z naszą przygodą. Z Błękitnymi.

Takchyba zostanie. Dla wielu osób Błękitni już zawsze będąsynonimem pięknej pucharowej niespodzianki.
Byćmoże. Nie bez znaczenia był sposób, w jaki nasza przygoda zostałaprzedstawiona. Choćby prawdziwe emocje, jakie wychodziły od WojtkaKowalczyka. Rozmawiałem z nim kiedyś na ten temat. Legię, którejbarwy reprezentował też wszyscy skazywali na pożarcie przedmeczami z Sampdorią czy Manchesterem United. Z nami było podobnie.Wszyscy byli przekonani, że nie poradzimy sobie z wyżej notowanymirywalami i pewnie stąd się to wzięło. Wyszła fajna historia.Romantyczna - jak to opisywali dziennikarze. Najpiękniejsze jest to,że stworzyli ją w głównej mierze ludzie stąd. To było takienasze, osiągnięte wyłącznie ciężką pracą.

Podsumowałpan dokładniej tamten dwumecz z trenerem Skorżą?
Niedawnowidzieliśmy się w Szkole Trenerów w Białej Podlaskiej.Porozmawialiśmy, powspominaliśmy... To dla mnie wielki autorytet,świetny fachowiec. Fajnie, że na tej mojej drodze już teraz mogłemrywalizować z kimś takim.

Po raz pierwszyspotkaliście się dużo wcześniej.
Przezkilka lat przebywałem w szkółce Amiki Wronki. Likwidowano mójrocznik i trener ze mnie zrezygnował...

...Pamiętamjak przed tymi meczami z Lechem każdy powtarzał, że chce mu panutrzeć nosa.
Tamta decyzjabyła naturalną koleją rzeczy. Nie ma co ukrywać, nie zapowiadałemsię na wielkiego zawodnika i nigdy nie miałem do trenera Skorży oto pretensji. Szkoleniowiec co jakiś czas musi dokonywać podobnychwyborów, sam robię to co kilka miesięcy. Nie jest to miła sprawa,ale przecież nie da się grać na boisku w dwudziestu. Kadra teżmusi mieć określone rozmiary. Normalne.



Konkretnie- co dał Błękitnym Puchar Polski?
Przedewszystkim ogromną promocję. Zarówno miasta, które jest naszymgłównym sponsorem, jak i samego klubu. Myślę, że Błękitniwiększości osób kojarzą się teraz z pracą u podstaw orazstawianiem na wychowanków i chłopaków z regionu. Mogliśmy pokazaćto wszystko szerszej publiczności. Byliśmy czymś nowym.Magnesem.

Od tamtej pory doszło u nas do kilku zmian. Sztabzasilili Grzegorz Flas, trener bramkarzy Sławomir Szczeciński...Działamy o wiele bardziej profesjonalnie. Cały czas próbujemyzresztą pewne rzeczy ulepszać. Patrząc na funkcjonowanie, nieróżnimy się niczym od klubów z I ligi. Takie jest przynajmniejmoje zdanie. Mamy przedmeczowe zgrupowania, śpimy w niezłychhotelach, zawodnicy dobrze się odżywiają. Jest przyzwoicie.

Niemyślał pan, że większa liczba pańskich podopiecznych pójdziegrać wyżej po pucharze?
Najmocniejw tym kontekście stawiałem na Wojtka Fadeckiego. Wspomnijmy choćbyjego fantastyczne uderzenie przeciwko Tychom. Jak to określilikomentatorzy - „spadający liść” w stylu Cristiano Ronaldo. Alenie chodzi tylko o tego gola. Po prostu miał i dalej ma ogromnypotencjał. Kto jeszcze? Na pewno Piotrek Wojtasiak, a więc strzelecgola na Lechu. Niestety dopadły go problemy zdrowotne. Nie grałprzez rok, teraz dopiero wraca do pełni sił. Gdyby nie to, wniektórych ekstraklasowych klubach mogliby zaczynać teraz od niegoustalanie składu. Oczywiście oni cały czas mają szanse, żebygrać wyżej. Trzeba tylko dalej pracować.

A ArielWawszczyk? Co prawda teraz jest w Podbeskidziu, ale zeszłego latamógł trafić do Cracovii.
Ipo powrocie z Cracovii przyplątała mu się kontuzja, którawyłączyła go z gry na kilka miesięcy. Miał złapaną kośćśródstopia i nie chciało mu się to zrosnąć. On również mabardzo duży potencjał. Musi się tylko dobrze zaaklimatyzować wPodbeskidziu. Sam staram się promować wychowanków, ale przecież winnych klubach nie ma żadnych sentymentów.

Podobnochcieliście za niego zbyt dużo pieniędzy.
Wmediach pojawiło się sporo przekłamań. Z tego co wiem, Cracoviaodezwała się po niego w ostatniej chwili. Nie wiem, jak byłowcześniej. Najlepiej zapytać prezesa.

Wspominapan o wychowankach. Nie ma co ukrywać, że stawia pan na nich, bojest stąd. Minął już szmat czasu odkąd zaczął pan pracę wklubie.
Dokładnie 11 lat.Pracować zacząłem z rocznikiem 95'... To z niego jest m.in.Grzegorz Rogala, który poszedł potem na kilka lat do Lecha,następnie przeniósł się do Rakowa Częstochowa i niedawno do naswrócił. Ale są i tacy chłopcy, z którymi współpracuję wzasadzie bez przerwy.

Sama trenerka - jak zrodziłsię pomysł, żeby spróbować swoich sił?
Papierówna granie nie było. Szybko zerwałem więzadła krzyżowe i ciężkobyło dojść do siebie. Po Amice zdecydowałem się pójść nastudia sportowe do Szczecina. Granie traktowałem już rekreacyjnie,ale o trenerce myślałem bardzo poważnie. W Błękitnych zaczęłosię od pracy z maluszkami. W klubie dość szybko dostrzeżono, żemogę się przydać i po pół roku dostałem juniorów młodszych.Liśkiewicz, Inczewski... Pracujemy ze sobą do teraz. Zresztą, wtych juniorach też mieliśmy świetną drużynę. Potrafiliśmywygrywać z trzecioligowcami, a przecież w III lidze grał wtedypierwszy zespół Błękitnych... Mocna, fajna grupa.

Zawszenajwiększą frajdę miałem, gdy widziałem, że drużyna siębuduje. Że ciężka praca przynosi wymierne efekty. Pamiętam jakbyłem dumny, gdy któryś z moich juniorów był zapraszany przeztrenerów do pierwszego zespołu. Radość przynosił każdypojedynczy chłopak.

Sam objął pan pierwsządrużynę w 2012 roku. W dość niemiłych okolicznościach.
Niewiem czy w niemiłych. Pracowałem z trenerem, który sam biegałjeszcze po murawie. W pewnym momencie nie dogadał się z zarządem izaproponowano posadę mojej osobie. Oferta spadła znienacka, bo trzydni przed meczem ligowym. Ale zarząd nie ma chyba czego żałować.W pierwszym roku awansowaliśmy do II ligi.

Szybko.
Każdegotrenera rozlicza się z wyników, a tych na początku nie było. Poczterech kolejkach tamtego sezonu zajmowaliśmy ostatnie miejsce.Zaczęły się oczywiście pojawiać różne głosy, ale w klubiewytrzymali ciśnienie. Pamiętam zresztą przełomowe spotkanie wDębnie. Skończyło się szczęśliwie. W końcu udało sięwywalczyć upragniony awans.



Mówipan, że teraz funkcjonujecie jak pierwszoligowcy, więc rozumiem, żecelujecie w kolejny?

Przedewszystkim twardo stąpamy po ziemi. Wiemy, jakim dysponujemy budżetemi którą drogą musimy podążać. Na razie trzeba skupić się naII lidze, bo rozgrywki w tym roku są bardzo mocne. Tak mocne jeszczenie były.

Trzeba podkreślić, że w tym„pucharowym” sezonie byliście bardzo blisko awansu. Chybajeszcze bliżej niż finału na Narodowym.
Wbarażach byliśmy do 70. minuty spotkania ostatniej kolejki ze StaląStalowa Wola. Szalony mecz, bo oni też walczyli o awans. Natrybunach było mnóstwo ludzi. Ostatecznie wygraliśmy 2:0, alewyniki innych spotkań niestety nie ułożyły się po naszej myśli.Zabrakło dwóch punktów.

Żal jeszcze większy niżpo Poznaniu?
W głębiduszy już wcześniej wiedziałem, że może być ciężko. Zbytwiele rzeczy musiało ułożyć się po naszej myśli.

Ajak to było pod koniec zeszłego roku, gdy zrezygnował pan z pracyw Błękitnych?
Piekielnieciężki moment. Jak to często bywa, gdy wygrywasz - wszyscy są weuforii, a w razie porażek dostaje się tylko trenerowi. Spororozmawiałem wtedy z prezesem. Mówiłem, że chcę podać się dodymisji. Sugerował, żebym mocno się zastanowił, ale w końcuzrobiłem to po porażce w Częstochowie. Tamten sezon był trudny.Wszyscy liczyli na to, że w cuglach awansujemy, a kompletniezawodziliśmy.

Stracił pan wiarę w to, że możnacokolwiek zmienić?
W klubiepróbowano wtedy wszystkiego. I motywować większymi premiami, ikarać zawodników łącznie ze sztabem... Ostatnim ogniwem zawszejest jednak trener. Ja dalej wierzyłem w chłopaków, ale podjąłemtaką decyzję. Nie było tak, że ja zwątpiłem w drużynę. Nigdyw życiu. Po prostu po wspaniałej przygodzie w pucharze wiele rzeczyzrobiliśmy na wariata. Nie przepracowaliśmy normalnie okresuprzygotowawczego, bo strasznie mocno nastawiliśmy się na kolejnąedycję tych rozgrywek. Wygraliśmy z Gwardią Koszalin, potemTermalicą... To było mniej więcej w połowie przygotowań, którezaburzył jeszcze mecz z Zagłębiem Lubin. Do 60. minutyprowadziliśmy z „Miedziowymi”, ale ostatecznie nas wypunktowali.Chwilę po tym w zasadzie zgasło światło. Niektórzy byli chybatrochę zawiedzeni - czy to brakiem transferów, czy to tym, że niebyło już błysków fleszy... Ostatecznie jednak pozostałem wklubie. Prezes znowu miał nosa, bo później zanotowaliśmy niezłąrundę.

Porozmawiajmy jeszcze trochę o pracymłodych trenerów w niższych ligach. Ciężki kawałek chleba.
Umówmy się, żeby trenermógł się temu naprawdę poświęcić, trzeba mu po prostuzapłacić. I nie tylko jemu. Teraz mam do dyspozycji stosunkowoszeroki sztab, o którym już wspomniałem, ale kilka sezonów wstecztego nie było. Brakowało asystenta, trenera od bramkarzy,masażysty... A nie mówimy przecież o najniższej lidze. Naszczęście doszło do zmian. Gdzieś obok tego szalenie ważna jestjednak jeszcze jedna rzecz. Bez względu na to czy trener jest młody,czy nie, musi czuć wsparcie ze strony osób rządzących klubem. Jaczuję je tutaj od samego początku.

Pamietam scenkę ztamtego „pucharowego” sezonu. Po kolejnej ligowej porażce,bodajże trzeciej z rzędu, podszedł do mnie prezes i mówi:„Słuchaj, nie martw się. Zaraz odpalicie i wszystko będziedobrze”. Niby nic, ale to był wielki gest. Równie dobrze jużwtedy mógł podziękować mi za współpracę.

O dymisji już było. Takich chwilzwątpienia jest dużo? Nie chodzi mi nawet o wiarę w drużynętylko sens dalszego pięcia się po szczeblach kariery.
Zwycięstwauskrzydlają. Noszą. Porażki z kolei często działajądestrukcyjnie. Nie ukrywam, że w pewnym momencie, właśnie ponaszej pucharowej przygodzie i słabszych wynikach w lidze, miałemwszystkiego dosyć. Być może nawet sam czekałem na przerwę.Chciałem złapać oddech, zresetować się. Ale takie momentyprzytrafiają się chyba każdemu.

Miał pan wogóle oferty z wyżej notowanych klubów po przygodzie wpucharze?
Nie. Nie miałemżadnej propozycji. Uważam zresztą, że jeszcze dużo muszę sięnauczyć. Właśnie byłem na kursie w Szkole Trenerów. Poznałemwielu fajnych kolegów, powymienialiśmy się spostrzeżeniami...Nauka, nauka, nauka i zbieranie doświadczenia - to się dla mnieliczy. Szczerze mówiąc, nawet przez moment nie myślałem oodejściu do innego klubu. W Stargardzie czuję się znakomicie.Oprócz trenowania Błękitnych dalej pracuję zawodowo w szkole.Jestem szczęśliwym człowiekiem, co jest dla mnie szalenie istotnąsprawą.



Niekorci pana, żeby w najbliższym czasie zmienić otoczenie ispróbować sił gdzieś indziej?
Podchodzędo tego na spokojnie. Na wszystko trzeba zapracować. Czasami komuśraz coś wyjdzie i na tym koniec. Ja nigdy nie uważałem się zaAlfę i Omegę. Oczywiście, jestem pewny siebie, ale w tym zawodzietrzeba być bardzo pokornym. Wtedy możesz osiągnąć prawdziwysukces. W II lidze od jakiegoś czasu pracuje znakomityszkoleniowiec. Chodzi mi o Ryszarda Wieczorka. Wielkie doświadczenie.Rozmowy z nim, a dyskutujemy dość często, bardzo dużo mi dają.Widać, że zjadł na tym zawodzie zęby. To tylko pokazuje mi, żeprzede mną jeszcze dużo pracy. I wiem, że po drodze będą zarównosukcesy, jak i porażki.

Będzie dla pana porażką,jeśli nigdy nie trafi do Ekstraklasy?
Nie.Wiem, że to brzmi banalnie i może nie każdy mnie do końcazrozumie, ale ja przede wszystkim chcę być szczęśliwymczłowiekiem. Żyć zgodnie ze swoimi zasadami i przychodzić doswojej pracy z uśmiechem. W Błękitnych mam grono wspaniałychludzi i to jest dla mnie kluczowe. Oczywiście to się może zmienić,ale w tym momencie nie chciałbym pracować w miejscu, gdzie ktośrozgrywa jakieś gierki. Ekstraklasa? Idę w dobrym kierunku, ale nato jeszcze za wcześnie.

Pamiętam jak raz oburzyłsię pan, gdy jeden z dziennikarzy podkreślił, że bardzo chce panpracować w Pogoni Szczecin.
Mądrydziennikarz zadał inteligentne pytanie i taki wymyślił tytuł(śmiech). Liczy się kontekst. Mogę tylko powtórzyć - wwojewództwie nie ma trenera, który nie chciałby pracować wnajwiększym klubie. Każdy powinien mieć ambicje i marzenia. Jeśliktoś ich nie ma, nie powinien zabierać się za trenerkę.Szkoleniowiec z B-klasy chce kiedyś trafić do okręgówki. Ten zokręgówki - do IV ligi i tak dalej.


Byłojuż o Skorży i Wieczorku. Ceni pan jeszcze czyjś warsztat?
Bardzo cenię umiejętnościtrenera Probierza. Lubię takich charyzmatycznych, pewnych siebieszkoleniowców. Ma świetny kontakt z drużyną, jest przywódcą.Oczywiście ma zupełnie inny charakter niż choćby trener Skorża,który z reguły jest ostoją spokoju, ale to się nie wyklucza. Odkażdego można coś wyciągnąć.

Ma pan równieżna myśli to medialne show u Probierza?
Tak.On po prostu jest bardzo wyrazistą osobą. Oczywiście koniec końcówi tak najważniejsze jest to, jakim jest się w stosunku do samychzawodników, ale to może się podobać. Patrząc na całokształt -wyniki, zawodników, których wychował - dla mnie jest kolejnymautorytetem.

Drugoligowy zespół, wspomniana praca- jest czas na coś jeszcze?
Rozmawiałemkiedyś na ten temat z doświadczonymi trenerami z Ekstraklasy.Podkreślili, że młodzi szkoleniowcy dosłownie przez cały czasmyślą. O zajęciach, wynikach, porażkach, tym co robią źle, codobrze... A oni potrafią się trochę bardziej wyłączyć.Odpocząć. Nie ukrywam, futbol pochłania mnie całkowicie. W klubiespędzam bardzo dużo czasu. Po swoim treningu zawsze zostaję nazajęciach syna. Po prostu lubię być przy piłce. Do pewnych sprawpodchodzę na spokojnie, ale w gruncie rzeczy nie wyobrażam sobie,żeby jej nie było.