Grał w Ekstraklasie. Teraz czas na Dubaj i Bahamy [WYWIAD]

2016-09-26 14:49:27; Aktualizacja: 8 lat temu
Grał w Ekstraklasie. Teraz czas na Dubaj i Bahamy [WYWIAD] Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie miałem przyjemności z grania na trawie. Miałem. Tak samo jak mam ją teraz grając na piasku - mówi w rozmowie z Transfery.info Szymon Gąsiński.

23 -dokładnie tyle spotkań w Ekstraklasie zanotował w swojej karierzeSzymon Gąsiński. Złożyły się na to występy w ZagłębiuSosnowiec, Polonii Bytom i Cracovii. Jakiś czas temu doświadczonybramkarz postawił na beach soccer. I jego przygoda z plażówkąrozpoczyna się naprawdę znakomicie! 33-latek został wybranynajlepszym bramkarzem turnieju w Jesolo, na którym polskareprezentacja wywalczyła awans na mistrzostwa świata.


Byłpan już kiedyś na Bahamach?
Niebyłem.

A w Dubaju?
Teżnie (śmiech).

Nie ma co ukrywać, dzięki beachsoccerowi zwiedzi pan zdecydowanie ładniejsze zakątki świata niżgrając w piłkę na trawie.
Zgadzasię. To charakterystyczne dla beach soccera, że turnieje odbywająsię w fajnych miejscach. Pogoda, wysoka temperatura, ludzie bawiącysię przy dobrej muzyce - to nie przypadek, że wybiera się właśnietakie lokalizacje.

Jak zaczęła się pańskaprzygoda z piłką na piasku?
Zaczęłasię dawno temu, bo minęło już 12 albo 13 lat. Na murawiereprezentowałem wtedy barwy Górnika Łęczyca i łączyłem to zgrą w miejscowym Hurtapie. Szło mi przyzwoicie, ale trwało toraptem przez kilkanaście miesięcy. Pierwszym poważnym sezonem napiasku był dla mnie dopiero ten ostatni. Do KP Łódź zwerbowałmnie jeden z prezesów, Michał Szymański. Stwierdził, że chętniewidziałby mnie w swoim zespole, po tym jak w zasadzie rozstałem sięz trawą. Zobaczył mnie jeszcze Marcin Stanisławski, trenującyzarówno KP, jak i naszą kadrę. Okazało się, że prezentuję sięcałkiem nieźle.

Bakcyla złapał pan już tekilkanaście lat temu? Bo umówmy się, gra na piasku to jednakzupełnie inna para kaloszy.
Dalejmówimy o jednej z odmian futbolu, ale mimo wszystko to zupełnie cośinnego. Wtedy - grając jeszcze w Łęczycy - w stu procentachskupiałem się na karierze na trawie. Z plażą miałem tylkoprzetarcie, ale chyba faktycznie złapałem bakcyla. Tak jest pewniez każdym, kto zagra na większym turnieju. Słońce, piasek, pięknapogoda, rozweselona widownia, która w żaden sposób nie jestnastawiona do ciebie negatywnie... Przyjemność jest ogromna.

Większa niż z gry na murawie?
Grana trawie też ją przynosi, przynajmniej tak było w moim przypadku.Za dzieciaka każdy marzy o zrobieniu wielkiej kariery na zielonejmurawie. Ma niedoścignione ideały - Schmeichela, Buffona...Skłamałbym, gdybym powiedział teraz, że nie miałem przyjemności z grania na trawie. Miałem. Tak samo jak mam ją teraz grając na piasku.



Największepodobieństwa i różnice dla bramkarza pomiędzy grą na obu nawierzchniach? 
W beach soccerzedalej szalenie ważne jest przygotowanie motoryczne. Bieganie popiasku to wcale nie jest takie hop-siup. W nogi wchodzi krótkispacer po plaży, a co dopiero mecz. Wbrew pozorom bramkarze równieżbardzo ciężko na nim pracują. W przeciwieństwie do reszty kolegówz drużyny, z reguły zmieniają się co tercję, a więc co 12minut.


Różnice?Na początku ciężko było się przyzwyczaić właśnie do zmian. Namurawie mamy hierarchię - pierwszy bramkarz gra od deski do deski imusi naprawdę strasznie podpaść, żeby wszedł za niego zmiennik.Ma bardzo mocną pozycję. Na piasku jest inaczej - tak naprawdę niezawsze do końca wiadomo, kto jest tym pierwszym, a kto drugim.Podczas meczu obaj bramkarze muszą ze sobą ściślewspółpracować.

Znalazłoby się pewnie kilka osób, które nie potrafiłyby przywyknąć do takiegosystemu.
Pewnie tak.Piłkarze często potrzebują zdecydowanie większego wsparcia. Jasnego sygnału, że są pierwszym wyborem trenera. To nietyczy się zresztą tylko bramkarzy. Jeśli chodzi o zawodników zpola, na piasku mamy zmiany czwórkami. I obie są równie ważne. Towręcz kluczowe, żeby były w jak największym stopniu zbilansowane.


Wracającjeszcze do roli bramkarza - na piasku jest on jednym z głównychrozgrywających. Często podchodzi do gry i uruchamia napastników.Notuje asysty. Oczywiście zaraz po tym trzeba ustawiać się dobronienia.

Z różnic - zdecydowanie większa jestteż nieprzewidywalność.
Wieleosób pewnie zawsze będzie miało w pamięci mecz Polski z Irlandiąi sytuację z Arturem Borucem, gdy piłka podskoczyła na kępietrawy. Na piasku takie rzeczy to normalka. Gdy piłka leci płasko, wzasadzie można być przekonanym, że za chwilę wykręci jakiśnumer - podskoczy, przyspieszy albo całkowicie zwolni. Doświadczeniejednak robi swoje. Im dłużej się gra, tym więcej możnaprzewidzieć i być lepiej przygotowanym. Chociaż wszystkiego i taknigdy się nie przewidzi.

Pamięta pan swojespektakularne kiksy spowodowane właśnie „piaskowymi”psikusami?
Szczerze mówiąc,to jest tego naprawdę sporo. W zasadzie co drugi, trzeci mecz. A ito niezły wynik, bo wcześniej zdarzały się częściej. Czasamijestem przekonany, że piłka normalnie się odbije, aż tu nagle„siada” i wpada pode mną. Za chwilę jest odwrotnie - myślę,że znowu wturla się dołem, a ona leci pod poprzeczkę. Niepamiętam konkretnych spotkań, raczej nigdy tego nie rozpamiętuję.Z racji tego, że jest to niejako wpisane w tę grę, trochę mniejsię to przeżywa.


Turniej w Jesolo. Jakby miał pan wskali od jednego do dziesięciu ocenić niespodziankę, jakąsprawiliście, to wystawiłby pan...?
Dziesiątkato za mało! Przed wyjazdem do Włoch drużyna... może nie to, żesię rozleciała, ale całkowicie zmieniła swój kształt. Zzawodników, którzy brali udział we wcześniejszym turnieju naWęgrzech, do Jesolo pojechało czterech albo pięciu chłopaków.Nie chcę mówić, że wyjeżdżaliśmy tam na wczasy, ale nikt niemyślał o końcowym triumfie. Naszym celem było wyjście zpierwszej grupy. Miały to umożliwić wygrane z Estonią orazDuńczykami. I tak też się stało.

Potem już się nie zatrzymaliście. 
Niktsię tego nie spodziewał. Najpierw wygraliśmy po ciężkim boju zUkrainą, później było to nieprawdopodobne spotkanie z Rosją... Apotem jeszcze wielkie Włochy i równie potężna Szwajcaria.Najlepsze było to, że każdy chwalił nas za styl. Nie graliśmy„na alibi”, skupiając się tylko na defensywie. Dojrzewaliśmy iz każdym kolejnym spotkaniem wyglądaliśmy coraz lepiej. Przyniosłoto nieprawdopodobne efekty.

Awansowaliśmy na mistrzostwaświata. Do tego teraz zaproszenie na turniej do Dubaju... Tam będągrać najlepsi z najlepszych. Prestiżowe grono.



Pewniejuż nigdy nie zapomnicie min Rosjan, gdy ograliście ich 5:3. Toszalenie utytułowana ekipa.
Właśniekompletnie się na tym nie skupiliśmy. Dopiero po czasierozmawialiśmy sobie, że przegapiliśmy jak płakali. Oni bylinaprawdę zszokowani tym wynikiem. Prawdopodobnie zgubiło ich to, żeszykowali się już na najważniejszy na papierze mecz z Ukrainą,który rozgrywali dzień później. Liczyli na to, że się położymy.Kompletnie nie myśleli, że wielka Rosja może przegrać z takmaluczkim zespołem jak my.

Dla pananieprawdopodobną sprawą była też pewnie nagroda dla najlepszegobramkarza turnieju.
To wogóle był jakiś szok. Nagroda należała się jednak nam obu, abyć może nawet bardziej Maćkowi Marciniakowi. Mecz, jaki rozegrałwłaśnie przeciwko Rosji to było mistrzostwo świata. On ichpodłamywał każdą kolejną interwencją. Ja w turniej wszedłem naspokojnie. Wcześniej nie popełniałem błędów, ale prawdziwywybuch formy nastąpił w dwóch ostatnich spotkaniach z Włochami iSzwajcarią. Pewnie nimi przekonałem jury, żeby postawili na mnie.Najfajniejsze było jednak to, że w zasadzie wybierano właśniemiędzy nami.

Może być pan z siebie dumny.Pochwał było mnóstwo, nawet z samej Brazylii.
Dumarozpiera, ale nie można popaść w samozachwyt. Trzeba się cieszyć,celebrować wygraną, ale póki co to tylko jeden turniej. Zarównoja sam, jak i cała drużyna musi potwierdzić swoja klasę. Na razieskupiamy się na Dubaju. Zupełnie nie miałbym nic przeciwko, gdybyto Maciek został tam wybrany bramkarzem turnieju. To by tylkoświadczyło o tym, że polski beach soccer bramkarzami stoi!

Czylitak jak na trawie. A jak to jest z szatnią, też są podobieństwa?Dajmy na to, kto jest największym żartownisiem w kadrze?
Jajcarzempierwszej wody jest Tomek Lenart. Do tego Boguś Saganowski. Obajzawsze coś palną czy zrobią. W ogóle atmosferę mamy znakomitą.Jest mnóstwo żartów i dystansu do siebie, a to przecież szalenieważna sprawa. Wiem, że chciałbyś usłyszeć jakąś anegdotkę,ale niektóre dowcipy są tak niesmaczne, że lepiej ich nieopowiadać (śmiech). Przez cały ten wyjazd do Włoch było mnóstwośmiechu.

Nie wiem jak jest w szatni jedenastoosobowejreprezentacji Polski, ale byłem w kilku klubowych i u nas jestbardzo podobnie. Ten sam poziom żartów. W zasadzie przez cały czasmamy ze sobą kontakt. Teraz porozjeżdżaliśmy się po domach, alecodziennie ktoś tam coś napisze na Messengerze. Trzeba też powiedzieć, że to wszystko nie tyczy się samych zawodników czy trenerów. Przy kadrze pracują wspaniałe osoby. Choćby nasz kierownik, Michał Piekarczyk, który jest w to wszystko szalenie zaangażowany. Nie zawsze docenia się pracę takich ludzi. 

„Boguśi jego dzieci”. Podobno tak się was nazywa.
(śmiech).Z Bogusiem znam się już od dawien dawna. W końcu obaj wychowaliśmysię w Łódzkim KS-ie. Zawsze kojarzyłem go z wysokich lotów napiasku. Lata mijają, a to się nie zmienia. To wyświechtaneokreślenie, ale on jest jak wino - im starszy, tym lepszy. Toniewyobrażalne, że facet w tym wieku wyprawia takie rzeczy. Fruwanad głowami obrońców, robi salta, strzela z przewrotek... Białkow oku się ścina. Z całego serca życzę mu tego, żeby grał jaknajdłużej. Mam nadzieję, że pokaże się ze znakomitej strony nanajbliższych turniejach.

Boguś powoli nosi się z zamiaremzakończenia kariery, ale myślę, że na to jeszcze za wcześnie.Dopóki ma siłę się wybijać i robić w powietrzu „rowerek”,dalej powinien dawać przykład. 



Bezniego polski beach soccer to nie byłoby to samo.
Toikona. Powinni mu postawić pomnik na jakiejś plaży. Przez tyle latzrobił w naszym kraju tak wiele dla tej dyscypliny, a teraz jeszczeten awans na mistrzostwa... Razem z Witkiem Zioberem będziełącznikiem między tym turniejem, a brazylijskim mundialem, któryodbył się w 2006 roku. To tylko świadczy o tym, jak wysoki poziomod lat prezentuje ta dwójka. Bez nich beach soccer nie byłbydzisiaj tak popularny.

Oglądał pan tamtemistrzostwa w Brazylii?
Towłaśnie mniej więcej wtedy po raz pierwszy próbowałem swoich siłna plaży. Sam turniej pamiętam. Jedenaste miejsce nie było możejakimś wybitnym wynikiem, ale wtedy, podobnie jak i teraz, ogromnymsukcesem był już sam awans na tę imprezę. Wierzę w to, żepoprawimy ten wynik. Stać nas na to.

Wtedy zrobisię jeszcze większa moda na beach soccer.
Mamtaką nadzieję. Nawet samo to, że teraz rozmawiamy pokazuje, żemedia coraz bardziej się nami interesują. Nasze ostatnie meczepokazywał Polsat, który szykuje się zresztą do transmisjimundialu. Trzeba to wykorzystać. Beach soccer to naprawdę bardzofajny sport. Piłka nożna na trawie zawsze będzie numerem jeden,ale jej widowiskowa odmiana na piasku może być świetnym dodatkiemdla kibiców.


Poostatnim turnieju dzwonili do mnie znajomi, którzy oglądali beachsoccer po raz pierwszy. Mówili, że to nieprawdopodobne, jak bardzomożna emocjonować się przez 36 minut. W jednym spotkaniu częstodzieje się więcej niż w trakcie kilku na trawie. Widowiskowośćjest ogromna. Warto zainteresować tym jeszcze więcej ludzi.

Grubąkreską oddzielił pan to, co wcześniej przeżył na murawie?
Całyczas występuję w IV lidze, ale pewien etap został zakończony. Byłdla mnie naprawdę fajny. Posmakowałem trochę Ekstraklasy, grałemz dobrymi zawodnikami... Mógłbym występować jeszcze przez kilkalat na wyższym poziomie, ale podjąłem taką, a nie inną decyzję. Terazskupiam się głównie na plaży. Cieszę się, że moja przygodazaczęła się tak udanie i mam nadzieję, że będzie trwała.

Skoro zaczął pan tak dobrze, strach się bać,jak będzie się pan prezentował za te kilka lat.
Mamnadzieję, że nie wystrzelałem się już z tymi sukcesami (śmiech).Do zdobycia jest jeszcze naprawdę wiele. Jeśli tylko beach soccerstanie się dyscypliną olimpijską, chciałbym pojechać naigrzyska. Ale na razie w pełni skupiamy się na kolejnychturniejach. Orzełek na piersi, Mazurek Dąbrowskiego... To naprawdęznakomite uczucie.