Piłka nożna – więcej niż pasja - wywiad z Tomaszem Bernasem

2012-03-09 21:27:48; Aktualizacja: 4 lata temu
Piłka nożna – więcej niż pasja - wywiad z Tomaszem Bernasem Fot. Transfery.info
Adam Flamma
Adam Flamma Źródło: Transfery.info

Życie piłkarza jest pełne wzlotów i upadków, jest ono huśtawką nastrojów. Praca, pasja, talent i długa sportowa droga pozwoliły doświadczyć Tomaszowi Bernasowi chyba wszystkich sportowych doznań.

 

Jest on obecnie trenerem IV-ligowej Przeciszovii Przeciszów, w której, po zakończeniu bogatej i ciekawej kariery na polskich boiskach, rozpoczął pierwszą samodzielną pracę trenerską na szczeblu seniorów. Pan Tomasz zgo-dził się nam przybliżyć swoją przygodę.

 

Michał Domżał: Trenerze, czy mógłby Pan opowiedzieć swoją piłkarską historię, jak zaczynał Pan swoją przygodę z piłką?

Tomasz Bernas: Jestem wychowankiem Hutnika Kraków. W wieku 9 lat zacząłem w zorganizowany sposób brać udział w treningu piłkarskim właśnie w Hutniku i tak to wszystko się zaczęło… Z kilkoma kolegami z klasy zapisaliśmy się do klubu. Jednak na przestrzeni kilkunastu miesięcy zostałem sam z tego grona… może nie tyle z powodów czysto sportowych, ale miałem chyba największą motywację z tych wszystkich chłopaków. Przeszedłem przez wszystkie szczeble w Hutniku aż do wieku juniora. Czasy juniorskie były bardzo fajne, zdobyliśmy dwa razy z rzędu mistrzostwo Polski, to był 93 i 94 rok. Po tych sukcesach w dosyć naturalny sposób przeszedłem do pierwszej drużyny tak, więc w 94 roku miałem okazję trenować już z dorosłym zespołem i być w szerokiej kadrze Hutnika. W pierwszej drużynie miałem przyjemność zagrać trzy razy w Ekstraklasie, na pewno mile to wspominam. Wówczas moim trenerem był Piotr Kocąb. Miałem wtedy zaledwie 18 lat, także występy w najwyższej klasie rozgrywkowej były wspaniałym przeżyciem i na pewno ogromną szansą oraz zwieńczeniem wieloletniej pracy w grupach młodzieżowych. Okazało się, że ta ciężka praca miała sens. Przyniosła ona upragnione występy w Ekstraklasie, może nie było ich wiele, bo jak wcześniej wspomniałem tylko trzy. Minut na boisku też wiele nie spędziłem, jednak zagrałem w debiucie w Poznaniu z Wartą, kilka minut… osiem czy dziewięć. Drugie spotkanie również było wyjazdowe, w Olsztynie mierzyliśmy się ze Stomilem. Trzeci mecz był u siebie z Lechem Poznań. Najwięcej czasu na boisku spędziłem w Olsztynie. W tych meczach doświadczyłem wszystkiego w pigułce; zwycięstwa, remisu i porażki.
MD: Dlaczego młody chłopak, który otwierał sobie drzwi do Ekstraklasy zmienił otoczenie na klub z niższej ligi?

TB: Pojawił się bardzo prozaiczny problem… Uczęszczałem do technikum… Moja zwiększona aktywność w seniorach miała miejsce w okresie wakacyjnym. Jak wiadomo w piłce na najwyższym poziomie trenuje się do południa a ja nie chciałem zrezygnować ze szkoły i postanowiłem kontynuować edukację co niestety odbiło się na sporcie. Wypadłem z obiegu, jeśli chodzi o pierwszą drużynę. Pojawił się pomysł wypożyczenia do Górnika Wieliczka, który występował w V lidze. Funkcję trenera pełnił tam Jerzy Kowalik, który wciąż występował również w Hutniku, więc doskonale mnie znał. W tym klubie mogłem spokojnie kontynuować edukację.

MD: Czyli nie postawił Pan wszystkiego na piłkę, zostawił Pan margines, którym była szkoła aby mieć w życiu dodatkowe możliwości…

TM: Tak, uważam, że to jest właściwe. Być może sportowo na tym troszkę straciłem, ale nie patrzę na to w tych kategoriach, bo zawsze jak się pójdzie inną drogą można doświadczyć rzeczy, których by się nie doświadczyło zostając tam gdzie się było. Myślę, że nie należy szukać negatywów w tej decyzji, bo szczerze wierzę, że była ona trafna. Po prostu miałem możliwość ukończenia szkoły i grania w piłkę jednocześnie.

 

 

MD: W jaki sposób trafił Pan do wówczas II-ligowej Cracovii?

TM: Podczas półtorarocznego pobytu w Wieliczce, wraz z Górnikiem udało nam się wywalczyć awans do IV ligi. Wtedy upomniał się o mnie Hutnik. Występy w Wieliczce były na tyle udane, że cały czas o mnie pamiętano. Poza tym Hutnik miał pewien plan związany z moją osobą, o którym się później dowiedziałem. Do zespołu z Nowej Huty trafiło dwóch zawodników Cracovii: Krzysiek Hajduk i Krzysiek Duda. Hutnik grał wówczas w europejskich pucharach. Plan polegał na tym, że oprócz odpowiedniej kwoty pieniężnej hutnicy obiecali Cracovii dwóch piłkarzy, którzy wypełniliby lukę po tamtych zawodnikach. Wraz z Łukaszem Sosinem byliśmy „towarem wymiennym”. Dołączyliśmy do Cracovii. Cracovia była w II lidze w bardzo ciężkiej sytuacji finansowej i organizacyjnej, stąd też wzięły się problemy kadrowe gdyż wielu zawodników chciało odejść. Potraktowałem to w kategoriach ogromnej szansy, bo miałem możliwość bezpośrednio z V ligi trafić do II. Tak właśnie to postrzegałem, jako szansę… i była to bardzo dobra decyzja. Finansowo było bardzo nieciekawie, jeśli chodzi o pobyt w zespole pasów, natomiast wspaniale wspominam samą atmosferę, drużynę i klimat, który panował na stadionie. To było świetne i niezapomniane. Ten czas był dla mnie bardzo owocny.

MD: Udało się wtedy utrzymać zespół w II lidze?

TM: Tak udało nam się, pomimo wielu problemów, o których już wspomniałem. Mieliśmy kolektyw, dobrych trenerów. W tym czasie było ich dwóch; pierwszym był Alojzy Łysko z Katowic a drugim Piotr Kocąb, z którym już wcześniej współpracowałem. Uratowaliśmy ligę dla Cracovii więc sezon należy zapisać do udanych.
MD: Po sukcesie z zespołem „Pasów” nastąpił powrót do Hutnika Kraków. Czy mógłby Pan przybliżyć ten okres?

TB: Powrót do Hutnika nastąpił w momencie, w którym Cracovia chciała abym został i ja też się skłaniałem ku temu, bo tak jak wspomniałem w zespole z ul. Kałuży czułem się bardzo dobrze. Jednak Cracovii najwyraźniej nie było stać żeby spełnić oczekiwania Hutnika, żeby za mnie zapłacić. Musiałem wrócić z wypożyczenia, tym bardziej, że Hutnik znajdował się trudnym momencie, bo spadł z Ekstraklasy. Nastąpiła tam zmiana trenera, z poprzednim nie dogadywaliśmy się najlepiej. Spore zmiany… nowy trener, wielu zawodników odeszło… Stąd też powrót zawodników z wypożyczeń do innych klubów. Tak właśnie wyglądał powrót do Hutnika. Naszym głównym celem był natychmiastowy powrót do Ekstraklasy. W pierwszej rundzie realizowaliśmy założenia na tamten sezon bez zarzutu, po rundzie jesiennej zajmowaliśmy pierwsze miejsce z przewagą 7 punktów nad drugim Bełchatowem, który również walczył o Ekstraklasę. Awans uzyskiwała tylko jedna drużyna. No i niestety w zimie podjęto wiele nie do końca trafnych decyzji, począwszy od sztabu szkoleniowego przez samouspokojenie działaczy, którzy chyba myśleli, że jesteśmy już jedną nogą w Ekstraklasie… to wszystko spowodowało, że się nie udało. W drugiej rundzie, bardzo trudnej dla nas, okazało się, że nie podołaliśmy zadaniu i przegraliśmy awans z Bełchatowem. Przewaga, która wydawała się nie do roztrwonienia została zniwelowana. Mimo to w Hutniku zostałem na następne lata. II liga to wciąż był poziom, który mnie jakoś tam zadowalał, chociaż moim marzeniem oczywiście był powrót na boiska Ekstraklasy.

MD: W tym okresie Hutnik przechodził zmiany…

TB: Tak, w Hutniku było bardzo różnie… W tym czasie zaczęły się kłopoty finansowe, przekształcenia własnościowe w klubie. To wszystko nie sprzyjało budowaniu wyniku ani budowaniu drużyny. Były ciągłe rotacje w składzie a problemy finansowe wracały jak bumerang. Było wiele trudnych momentów takich jak spadek do III ligi. Bardzo to przeżyłem, bo przecież Hutnik był klubem, w którym się wychowałem i marzyłem, aby właśnie z zespołem z Suchych Stawów osiągnąć coś więcej. Było to bardzo bolesne, każdy zawodnik, który przeżył jakikolwiek spadek wie, że to nie jest nic przyjemnego. Pamiętam mecz, który decydował o spadku. Na własnym stadionie podejmowaliśmy Lechię Gdańsk a do utrzymania potrzebne nam było zwycięstwo. Od początku mecz nam się dobrze ułożył, wyszliśmy na prowadzenie. Jednak straciliśmy bardzo przypadkową bramkę. Ja sobie drugiego takiego meczu nie przypominam… Mieliśmy kilkanaście sytuacji bramkowych… kilkanaście! Nie przesadzam! Lecz nie wykorzystaliśmy żadnej i padł remis. Spadek, nasza tragedia okazała się faktem. Był to bolesny dzień, jednak w tej sytuacji wspaniale zachowali się nasi kibice. Nie mieli absolutnie żadnych pretensji, widzieli ile zaangażowania i zdrowia zostawiliśmy na boisku, jak bardzo chcieliśmy, jak bardzo nam zależało.
MD: Mimo spadku zdecydował się Pan na honorowe rozwiązanie i wraz z innymi zawodnikami zostaliście w Hutniku.

TB: Z większością zawodników podjęliśmy decyzję, że zostajemy. Zakasaliśmy rękawy i postanowiliśmy się podnieść i awansować, to się udało. Oceniając to teraz, z perspektywy czasu uważam, że ten okres w Hutniku wcale nie był zły.
MD: Życie piłkarza to jest huśtawka nastrojów… Pana przykład to obrazuje, bo przeżył Pan i epizod w Ekstraklasie i nagły przeskok z V do II ligi. Doznał Pan goryczy spadku jak i również cieszył się Pan z awansów. Jak sobie z tym radzić? Zawodnikom nieustannie towarzyszy wielka presja a mimo to wiele osób uważa, że zarabiają zbyt wiele, co chyba wcale nie jest prawdą… a jest to ciężka praca…

TB: No tak… U nas niestety zawód piłkarza nie jest szanowany, takie są realia. Ja obserwując to wszystko od środka widzę, że piłkarz jest w naszym kraju kompletnie niepoważany. Do pewnego momentu to w ogóle nie był zawód, teraz jest, ale raczej drugiej kategorii i generalnie margines w postaci wybryków niewielkiej grupy nieodpowiedzialnych zawodników, powoduje negatywny wpływ na ogólną ocenę tej dyscypliny i naszego środowiska. Jest to mocno krzywdzące, bo naprawdę w Polsce jest mnóstwo świetnych zawodników, którzy bardzo ciężko pracują a wcale się to nie przekłada na ich sytuację finansową. Niestety większość klubów fatalnie funkcjonuje, jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne i finansowe. Sposób zawierania umów z zawodnikami to jest jedna wielka wolna amerykanka. Powoli się te sprawy prostują, jakiś postęp w tej materii jest, natomiast z zewnątrz to dużo lepiej wygląda niż naprawdę jest środku. Pieniądze w piłce, wcale nie są tak duże… tym bardziej, iż należy sobie zdać sprawę, że piłkarz pracuje tak naprawdę kilkanaście lat i później często się okazuje, że nie potrafi nic więcej robić… poza grą w piłkę, którą starał się wykonywać jak najlepiej przez wszystkie lata kariery. Po zawieszeniu butów na kołku pojawiają się kłopoty, część byłych zawodników troszeczkę może słabszych psychicznie ma ogromny problem z przeskokiem do normalnego, szarego życia. Pojawiają się ludzkie dramaty, o których wiemy i sporo słyszymy. Część piłkarzy jest w stanie zarobić tyle na boisku, że później życie jest troszkę łatwiejsze. Niektórzy potrafią ulokować mądrze pieniądze i to procentuje na przyszłość. Ale takie przypadki wiążą się z ogromem pracy i zaangażowania. Nie zgadzam się w ogóle z opinią, która jest niestety powszechna, że piłkarz to jest leń, który ma dużo czasu wolnego i zarabia mnóstwo pieniędzy nie zajmując się niczym poważnym.

MD: Po długich latach spędzonych w Hutniku trafił Pan do Tłoków Gorzyce, zespołu, który występował w starej drugiej lidze. Był to trudny okres, czy mógłby Pan go przybliżyć?

TB: W Tłokach spędziłem niecałe pół roku, bo trafiłem tam w przerwie zimowej sezonu 2002/2003. Był to rzeczywiście okres trudny. Po zakończeniu współpracy z Hutnikiem byłem pół roku bez klubu. W zasadzie tylko dzięki uprzejmości Roberta Kasperczyka uczestniczyłem w treningach Hutnika, aby podtrzymać formę. I ja miałem dość Hutnika i Hutnik mnie miał dość, więc postanowiłem nie kontynuować gry w zespole z Suchych Stawów. Dzięki przychylności właśnie Roberta Kasperczyka, któremu jestem za to wdzięczny mój poziom sportowy utrzymał się na odpowiednim poziomie… zresztą nawet namawiał mnie abym jednak został w Hutniku, jednak decyzję podjąłem już wcześniej. Trafiłem do Tłoków, trochę przypadkiem a trochę na własne życzenie, bo za wszelką cenę nie chciałem schodzić poniżej poziomu II ligi. Może to był trochę błąd. Wtedy miałem propozycję od trenera Stawowego z Cracovii. Cracovia grająca wtedy na szczeblu III ligi, znajdowała się na początku swojej wielkiej drogi sportowo-biznesowej gdzie Janusz Filipiak zaczął się mocno angażować. Ja z tej propozycji nie skorzystałem. Chociaż rozmawiałem z trenerem Stawowym przez dobrych kilka godzin, postanowiłem grać w wyższej lidze. Po latach można by było stwierdzić, że to był błąd, ale nie postrzegam tego w tych kategoriach. Doświadczyłem czegoś absolutnie nowego. Znalazłem się w nowym, całkiem obcym dla mnie środowisku. Miałem możliwość gry na II ligowym poziomie, chociaż ten okres, sportowo był dla mnie średni. Różnie bywało, raz grałem, raz wchodziłem z ławki… Natomiast problem polegał na adaptacji w nowym miejscu a właściwie mojej bardzo słabej adaptacji. Byłem sam, moja dziewczyna studiowała dziennie w Krakowie i nie miała możliwości ze mną mieszkać. Czułem się osamotniony… i myślę, że to ma duże znaczenie dla zawodnika czy trenera jak wygląda jego prywatny czas poza pracą, czy ma się gdzie oderwać od tego wszystkiego. To spowodowało, że po pół roku postanowiłem wrócić do Krakowa, pomimo że trener i działacze chcieli żebym został. To doświadczenie na pewno było ciekawe. Niby tylko 200 km od Krakowa a spojrzenie na piłkę zupełnie inne. Inny sposób gry, inna taktyka, inny sposób przygotowań niż to, co znałem do tej pory. Cenne doświadczenie na pewno przydatne w późniejszej przygodzie trenerskiej.

MD: Tak jak Pan planował, powrócił Pan w swoje rejony i związał się z Puszczą Niepołomice znajdującą się nieopodal Krakowa. Został Pan nawet grającym drugim trenerem tej drużyny.

TB: W Niepołomicach spędziłem aż 7 lat. Przychodząc tam, nie sądziłem, że będzie to aż tak długi okres. Byłem przekonany, że szybko wrócę do zespołu grającego w wyższej lidze. Puszcza występowała wtedy w IV lidze. Okazało się, że jest tam świetna grupa ludzi zespół rósł w siłę. Trenerem, który mnie tam ściągnął był Andrzej Targosz, były asystent trenera Kowalika w Hutniku. W IV lidze spisywaliśmy się całkiem nieźle, później nastąpiła reorganizacja lig i znaleźliśmy się w III lidze. Na koniec mojej przygody w Niepołomicach udało nam się awansować z Puszczą do II ligi gdzie zespół z powodzeniem występuje. Tam też zaczęła się moja praca trenerska, najpierw z drużyną trampkarzy, poprzez juniorów młodszych aż do funkcji asystenta trenera pierwszej drużyny. Pierwszą drużynę prowadził wtedy Tadeusz Piotrowski. Potraktowałem to jako wyróżnienie i możliwość nabycia nowych doświadczeń jako trener. Duży krok do przodu w pracy trenerskiej.

MD: Po zakończeniu sezonu 2009/ 2010 pierwszy raz został Pan samodzielnym trenerem. Objął Pan IV ligową Przeciszovię Przeciszów. Jakie Pan ma plany na przyszłość? Liczy Pan w przyszłości na angaż w wyższych ligach? Jakie obecnie ma Pan papiery trenerskie?

TB: Jestem w trakcie robienia papierów trenerskich UEFA A. Pracę w Przeciszovii potraktowałem jako kolejną szansę, szansę na samodzielne prowadzenie seniorskiej drużyny. Wyzwanie trudne, gdyż moment objęcia drużyny był bardzo ciężki. Stało się to 3 dni przed pierwszym meczem ligowym. W tym czasie były spore zawirowania z trenerami w klubie. Wielu moich znajomych piłkarzy i trenerów pytało czy aby na pewno jest to dobra decyzja, objęcie zespołu zaraz przed ligą… zespołu, którego kompletnie nie znam. Stwierdziłem, że najwyżej, po prostu, się nie uda a jest duża szansa, że wszystko się powiedzie. Teraz mogę ocenić, że jestem zadowolony. Najlepiej oczywiście było by spytać kogoś z Przeciszovii, ale wydaje mi się, że wraz z zespołem wykonaliśmy kawał dobrej pracy. Idziemy cały czas do przodu, sportowo i organizacyjne. Oczywiście pojawiają się różne problemy, dotykają one jednak wszystkie kluby nawet na wyższym poziomie. Dla mnie osobiście jest to element rozwoju. Oczywiście marzy mi się praca w wyższych ligach i w lepszych warunkach, każdy trener o czymś takim myśli. Natomiast zobaczymy jak klub Przeciszovii się rozwinie, czy ta współpraca będzie tak dobrze się układać jak dotychczas. Nie wykluczam, że zostanę tu na dłużej i wspólnie spróbujemy stworzyć coś o wiele większego.

MD: Czy udało się Panu przez całą karierę utrzymywać z piłki? Wiemy, że kluby mają problemy finansowe, jak to było w Pana przypadku?

TB: Nie utrzymywałem się z piłki przez cały ten czas, ponieważ na niektórych poziomach jest to po prostu niemożliwe. Nawet w zespołach drugoligowych występowały ogromne zatory płatnicze… czasami nie dostawało się pieniędzy przez 3, 4 miesiące… Mnie ta sytuacja może tak bardzo nie dotknęła, ponieważ nie miałem jeszcze założonej rodziny i mieszkałem z rodzicami, na których pomoc mogłem liczyć. Ale wielu piłkarzy utrzymywało się tylko z piłki, to był ich zawód. Gdy nie otrzymywali pieniędzy przez kilka miesięcy to był dramat. Oni mieli rodziny i było im bardzo ciężko. Jest to przykre. Ja natomiast pracowałem w różnych branżach; jako przedstawiciel handlowy, pracowałem również jako magazynier. Czyli różne zajęcia zupełnie niezwiązane z piłką… i na pewno doświadczenia, które również mnie budowały. Pracy się nigdy nie bałem i nie miałem z tym problemów.

MD: Jak Pan sobie radził z presją? Wzloty i upadki, nieraz „ciśnienie” ze strony zarządu i kibiców…

TB: Presja jest obecna w życiu piłkarza i trenera cały czas. Może jest ona mniejsza przy współpracy z młodzieżą. Ja pracuje z młodzieżą już od wielu lat i bardzo sobie to cenię. Jest ona bardzo wdzięczna, ale również trudna. Trudniejsza niż z seniorami, bo jest się nie tylko trenerem, ale również wychowawcą. Kształtuje się charaktery młodych ludzi. Ta presja jest. Jak ktoś decyduje się być zawodnikiem albo trenerem musi się z nią liczyć. Ja się z tym pogodziłem i się z tym liczę, co oczywiście zadania nie ułatwia. Są sytuacje trudne, szczególnie, kiedy nie idzie, bo wtedy presja jest najbardziej odczuwalna. Kiedy wszystko się układa tej presji się nie czuje mimo, że ona wciąż jest. Jak sobie z tym radzę? Na pewno pomaga mi wsparcie mojej rodziny. Jest to rzecz absolutnie kluczowa. Uważam, że bez tego nie ma szans na dobre funkcjonowanie w piłce. Ja mam wspaniałą rodzinę i mogę się tylko cieszyć, że byli i są zawsze za mną czy to jak byłem zawodnikiem czy jak jestem trenerem. Zawsze mnie wspierali i pomagali, czasami nawet finansowo. Wiedzieli, że piłka to jest moja ogromna pasja, moje życie i myślę, że tak już pozostanie.

MD: Wzorował się Pan na kimś? Piłkarski idol? A może w pracy trenerskiej znalazł Pan osobę godną naśladowania bądź podpatrzenia?

TB: Miałem swojego ulubionego piłkarza, wychowanka Barcelony, którego młodsze pokolenie może aż tak dobrze nie zna. Nazywał się Iván De la Peña. Był środkowym pomocnikiem, grał w pierwszym składzie Blaugrany w zespole gwiazd Johana Cruyffa obok takich zawodników jak Christo Stoiczkow, Ronald Koeman i potrafił się świetnie odnaleźć. Ogromny talent. Kapitalny piłkarz, chyba nie do końca spełniony. Natomiast, jeżeli chodzi o trenerów to nie mam już jakiegoś wzorca. Staram się wyciągać wnioski z współpracy z poprzednimi trenerami, nie powielać ich błędów a wyciągać najlepsze rzeczy i wprowadzić je do swojego warsztatu. Wzorca tak, więc nie mam, natomiast imponuje mi praca, Arsena Wengera, który w zasadzie, co sezon dysponuje nową drużyną i co sezon jest w czołówce, walczy o najwyższe cele. Dla mnie jest to wyznacznik pracy trenera, radzenie sobie w takich sytuacjach. Analogicznie, zachowując proporcje, mamy taka sytuację w Przeciszowie. Zobaczymy czy jestem w stanie dać sobie radę w troszeczkę trudniejszej sytuacji kadrowej, która może okazać się naszą siłą, bo wielu zawodników, którzy grali wcześniej mniej będzie miało okazję pokazać się z dobrej strony. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto zostać. Wierzę w tych ludzi, którzy w klubie są i wierzę, że sobie świetnie poradzą.

MD: Jak Pan ocenia różnicę w poziomie gry w Ekstraklasie a niższych ligach?

TB: Mimo, że mój udział w meczach w Ekstraklasie jest stosunkowo niewielki to miałem okazje współpracować z zawodnikami, którzy występowali w niej regularnie. Gra w Ekstraklasie wymaga troszkę większych umiejętności niż w niższych ligach i to jest jasne. Przygotowanie fizyczne graczy jest najczęściej na wyższym poziomie niż w ligach amatorskich. Natomiast w Ekstraklasie, gra się łatwiej niż w III lub IV lidze. Ktoś, kto nigdy nie miał kontaktu z piłką uznałby, że bredzę, ale naprawdę wiem, co mówię. Gra się łatwiej, dlatego, że kultura gry jest zupełnie inna, otoczenie zawodników w swojej drużynie jest lepsze. Możemy liczyć na partnera, który ma wyższe umiejętności. W razie problemu inni zawodnicy są w stanie nas zaasekurować i podjąć odpowiednie decyzje. Czasami dziwimy się, że zawodnikowi, który trafił z niższej ligi do wyższej dobrze tam idzie. A on sobie radzi a oprócz tego cały czas podnosi swoje umiejętności trenując z lepszymi piłkarzami i ma mniejszą odpowiedzialność na swoich barkach. Dlatego ja, widząc zawodników chociażby Przeciszovii czy też innych zespołów na poziomie III, IV czy V ligi uważam, że świetnie daliby sobie radę wyżej. Był w Przeciszovii taki przykład chłopaka, który trafił do nas z A-klasy- Darek Guzik i świetnie dał sobie radę w IV lidze. Ludzie pytali jak to jest możliwe? A to po prostu jest realne. Rzecz w tym, aby tych chłopców dostrzegać i szperać w tych ligach. Gra w wyższej lidze naprawdę wbrew pozorom jest łatwiejsza. Wynika to, chociaż z samej organizacji gry. Zobaczmy jak wygląda budowanie ataku pozycyjnego w Ekstraklasie, jak zachowuje się przeciwnik w defensywie a zwróćmy uwagę jak to się dzieje na przykład w IV lidze. W zasadzie w Ekstraklasie do połowy boiska nikt nikogo nie atakuje i niewielkie błędy techniczne przy rozgrywaniu piłki nie są tak widoczne. W IV lidze natomiast, gdzie boiska są mniejsze, nie są tak równe a taktyka drużyn często jest inna, okazuje się, że ciężko obrońcom przekroczyć połowę przy wyprowadzaniu gry. Są, więc różnice… ale nie demonizowałbym umiejętności czysto piłkarskich. Na pewno nie jest tak, że w Ekstraklasie grają sami fenomenalni zawodnicy a niżej słabi. Wiem to, bo obserwuję to od lat. Sporo zawodników, więc, i mówię to z pełną odpowiedzialnością, doskonale dałoby sobie radę w wyższych ligach. Nie mają po prostu może szczęścia i możliwości i niektórzy mogą nie mieć ich przez całe piłkarskie życie.

 

Historia Tomasza Bernasa bez cienia fałszu obrazuje jak wygląda życie piłkarza. Jak wspominał jest to bardzo ciężki chleb… jednak czy marzenia nie są warte zachodu? Bo przecież, czym jest człowiek bez pasji? Nie każdy zawodnik będzie miał przyjemność zagrać w Ekstraklasie i zarabiać duże pieniądze. Jednak piłka to nie tylko możliwość egzystencji na wyższym poziomie, ale również szkoła życia. Gdzie jeszcze jak nie w sporcie można doświadczyć tylu przeżyć? Zwycięstw, porażek… Właśnie ten futbolowy świat stawia na naszej drodze wielu ludzi, którzy nie są życzliwi i podkładają nogę, ale również wiele wspaniałych osób, które wyciągną pomocną dłoń. Czasami piłkarz doświadczy przypływu gotówki, czasami na wypłatę musi czekać miesiącami. Będzie musiał podejmować wiele trudnych decyzji, które mają ogromny wpływ na całe życie. To wszystko nas buduje i jest po prostu bezcenne. Słowa trenera niosą również ważne przesłanie dla ambitnych zawodników, którzy mimo ciężkiej pracy wciąż grają na niższych szczeblach… wcale nie jest tak daleko do Ekstraklasy. 

Więcej na ten temat: Wywiad Tomasz Bernas