„Za przejście Lecha mieliśmy dostać kuchenki” [WYWIAD]
2016-10-06 20:13:29; Aktualizacja: 8 lat temu- Nie jestem sfrustrowanym gościem, któremu nie udało się zagrać w Ekstraklasie. Takie mam już podejście do życia. Jestem spełniony - mówi w rozmowie z Transfery.info Robert Gajda.
Pamiętaciefantastyczną przygodę Błękitnych Stargard Szczeciński w PucharzePolski dwa sezony temu? Jednym z liderów drużyny, która otarłasię o finał tych rozgrywek był Robert Gajda. Z 38-latkiemporozmawialiśmy sobie o całej jego przygodzie z piłką. Nieczystespotkania, legendarne stargardzkie grzyby, oferty z Ekstraklasy,zakład przed rewanżem z Lechem... Zapraszamy!
15 sezonów w pierwszej drużynieBłękitnych. Dobrze policzyłem?Popularne
Przyznam szczerze,że nie wiem. Naprawdę. Nigdy nie przywiązywałem zbytniej wagi dotakich rzeczy - do liczby występów czy wszystkich bramek. Półroku temu chłopcy próbowali je zliczyć i wyszło tego naprawdęsporo. To fakt, czasami coś odbiło się od nogi (śmiech). Co mogępowiedzieć... Ten czas minął bardzo szybko. Pamiętam jeszcze jakrazem z Błękitnymi graliśmy na zapleczu Ekstraklasy.
Sam Stargard pewnie mocno sięzmienił, odkąd zaczynał pan tutaj grać.
Jeśli chodzi ostadion, budynek klubowy, szatnie - wszystko poza jedną trybunąwygląda niemal identycznie. Samo miasto faktycznie jest kompletnieinne. Czystsze, ładniejsze, bardziej nowoczesne... Trzeba jednakdodać, że - choć wiele osób tak uważa - wcale nie jestemwychowankiem Błękitnych. Jestem tutaj długo, bardzo długo, alewcześniej grałem jeszcze w B-klasowym Saturnie Szadzko i drużynachz Chociwla oraz Barzkowic. Do drużyny ze Stargardu sprowadził mniepan Durda.
Od zawszeliczyła się u pana tylko piłka?
Był moment, wktórym biegałem na średnich dystansach. Trwało to może przez dwalata. Jeździłem na jakieś zawody. To zresztą od jednego zlekkoatletycznych szkoleniowców usłyszałem, że moja postura nienadaje się do futbolu. A wiadomo - każdy młody chłopak mimowszystko woli kopać piłkę niż biegać. Ja do pewnego momentu torobiłem, bo po prostu mnie to bawiło. W końcu jednak postawiłemna piłkę. Ktoś zobaczył, że nieźle radzę sobie na boisku i takto się zaczęło.
Osiągnąłbypan więcej, gdyby postawił na bieganie?
Nie. No bo ktobiegał z prawdziwymi sukcesami? Czapiewski, teraz Kszczot zLewandowskim. Pojedyncze osoby. Tam trzeba być wybitną jednostką,a ja nią nie byłem. Dysponowałem dobrą wydolnością, ale wlekkoatletyce nie miałem szans. Oczywiście w piłce też nigdy nieuważałem się za kogoś wybitnego. Różnica jest jednak taka, żew Polsce na szczeblu centralnym występuje kilka tysięcy ludzi.
Wspomniał pano grze Błękitnych na zapleczu Ekstraklasy. Sezon 2003/2004.Początek miał pan niezły - trzykrotnie trafił pan do siatki.
Tobyły czasy, gdy spotkania nie były do końca czyste i my byliśmytymi biedakami, których wszyscy karcili. Jedną z tamtych bramekzdobyłem na Cracovii. Świetnie pamiętam ten mecz. Prowadziliśmypo trafieniu Piotrka Kosiorowskiego. Potem z boiska szybko wyleciałKuba Wawrzyniak... Ja strzeliłem na 2:2, ale ostatecznieprzegraliśmy 2:3. Wygraną dało im trafienie Piotra Bani.Nieprzyjemne rzeczy działy się też choćby na meczach z Pogonią.Czytałem potem w jakiejś książce, że to spotkanie byłozałatwione za tyle, a tamo za tyle... Bagno. Ale było - minęło.Nie ma co do tego wracać.
Niedokończyliście tamtego sezonu z powodu finansów. O biedzie wBłękitnych przez długi czas krążyły legendy.
Pieniędzybrakowało, z tym nawet nie ma co dyskutować. Ale nie można mówić,że nie mieliśmy co jeść i musieliśmy chodzić na grzyby, żebycokolwiek wrzucić do garnka. Już to kiedyś prostowaliśmy. Nowyobraża pan sobie zawodowego piłkarza zbierającego grzyby naobiad?! Ja wiem, że takie rzeczy fajnie się sprzedają, ale ażmnie bolało, gdy ktoś mówił o czymś takim. Że biliśmy się opierogi... Powagi.
Wypady na grzybybyły, a i owszem. Chodziło jednak tylko i wyłącznie o integrację.
Realnie -mogliście dograć tamten sezon?
To pytanie nie do mnie. Bo mychcieliśmy to zrobić - mam tu na myśli głównie chłopaków mocniej związanych z samymStargardem. Ja mogę jednakmówić swoje - że mogliśmy kontynuować granie - ale jednak trzebabyło mieć za co pojechać na spotkanie, zapłacić za hotel...Chociaż to drugie akurat nie zawsze. Pamiętam jak raz wyjechaliśmyna mecz w Jaworznie (prawie 600 km - red.). Odbywał się w niedzielę, a wyjechaliśmy na niego w sobotę o 23. Bez sensu, ale się dało.
Pewnie jeszczewygraliście.
Przegraliśmy0:2, ale dobrze się zaprezentowaliśmy. Jak w większości tamtychspotkań. Szczakowianka sporo wtedy wygrywała... Dziwna liga.
To przez problemy finansowe klubuopuścił pan Błękitnych na kilka rund?
Tak.Założyłem rodzinę i trzeba było wyjechać za chlebem. Grałemwtedy m.in. w Janikowie. Gdy wróciłem, podjąłem pracę wPrzedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej i już do samego końcałączyłem to z graniem w Błękitnych. Jestem z nimi związany dodzisiaj. Co prawda nie z pierwszą drużyną, ale gram w rezerwach.
Patrząc na te wszystkie lata -kiedy doszło do pana, że nie wskoczy pan na wyższy poziom.
Zależy,co uznamy za wyższy poziom.
Regularną grę wEkstraklasie. Albo inaczej - utrzymywanie się z samej piłki.
Najciekawsze jest to, żegdy połączyłem granie z pracą, otrzymałem propozycję zEkstraklasy. Miałem wtedy 28 albo 29 lat. Odmówiłem.
Chodziło oPogoń?
Co było, a niejest, nie pisze się w rejestr. Teraz mogę mówić, że to byłanawet Legia... Nie ma co tego roztrząsać.
Żałował pankiedykolwiek tej decyzji?
Przede wszystkimmiałem naprawdę spory dylemat. Początkowo nie byłem pewny, co będzie dla mnie najlepsze. Po rozmowie z najważniejszymi dlamnie osobami zdecydowałem się jednak zostać w Błękitnych. Wybórbył całkowicie świadomy. Czy żałuję? Nie wiem, co by byłogdyby, ale dzisiaj jestem z tej decyzji zadowolony.
To była jedyna taka oferta wpańskiej karierze?
Podobnąotrzymałem, gdy przebywałem wcześniej w Janikowie. Dobrze mi tamszło, strzeliłem bodaj 11 goli w rundzie. To był trzeci szczebel,walczyliśmy zresztą o awans wyżej. Wtedy jednak nie chciał mniepuścić klub. Szczerze mówiąc, nie byłem bardzo zły. Miałempodpisaną umowę, więc mieli prawo decydować o moim losie. Przytej drugiej propozycji decyzja należała już tylko i wyłączniedo mnie.
Odmówił pan i chwilę późniejzostał grającym trenerem Błękitnych.
Dokładnie,ale nie powiem, ile dokładnie czasu minęło od jednej decyzji dodrugiej.
Zaraz wyjdzie, że tenekstraklasowicz chciał pana, gdy był pan grającym szkoleniowcem...
Nie, nie, nie -tak na pewno nie było (śmiech). Ale faktycznie, wszystko działosię dość szybko. Trenerem miałem być tylko przez chwilę. Wpierwszym meczu wygraliśmy jednak z odradzającą się wtedy Pogonią4:2. I to grając w osłabieniu. Zostałem więc na dłużej, ale zperspektywy czasu widzę, że to był błąd. Nie chodzi nawet o samewyniki. W lidze zostaliśmy wyprzedzeni tylko przez Bałtyk Gdynia iawansowaliśmy do baraży, w których ostatecznie przegraliśmy zMiedzą Legnica. Chodzi mi jednak o to, że grający szkoleniowiec natakim poziomie sam nie trenuje już tak jak należy. I jak wcześniejzdobywałem po 20 bramek, to w jednym z tamtych sezonów trafiłem dosiatki raptem ośmiokrotnie. Potem, gdy przestałem być trenerem,znowu zacząłem strzelać więcej.
Ale wtamtym okresie przytrafił się panu genialny miesiąc. Ja wiem, totylko III liga, ale wynik i tak niecodzienny - pięć bramek, czteryi trzy. Wszystko w przeciągu pięciu kolejek.
Pięć icztery pamiętam - to było z Redą i Rumią. Ale hat-tricka jużnie... O, tydzień temu też strzeliłem trzy gole w rezerwach, a mamprzecież prawie 40 lat. A poważnie - okej tak było i podobnestatystyki faktycznie nie zdarzają się zbyt często, ale „Lewy”osiągnął chyba trochę więcej, strzelając „czwórkę”Realowi...
Troszeczkę.
Troszeczkę(śmiech). Ja się z tego bardzo cieszę, podobnie jak ze wszystkichinnych goli, ale raczej nie opowiadam ani nie będę opowiadał onich moim córkom. Za zdecydowanie większe osiągnięcie uważamnaszą przygodę w Pucharze Polski.
O niej będzie pan opowiadał?
Mają sześć idziesięć lat, więc śledziły ją same. Pamiętam tamte świętaWielkiej Nocy. Spędziliśmy je z żoną bardzo oryginalnie, bo wstudiu Polsatu. Dziewczynki, jedząc wielkanocne śniadanie, oglądałymnie w telewizji. Na pamiętnym półfinałowym spotkaniu z Lechem wPoznaniu niestety ich nie było, bo nie pozwalała na to pora, alewiedzą, kim jest tato (śmiech).
Pamiętam, żedość mocno wkurzało was to, że każdy przedstawiał was jakototalnych amatorów.
Może nie amatorów, ale półzawodowców.W zasadzie każdemu przypisywano to, że łączy granie z czymśjeszcze, a tymczasem w innym zawodzie na co dzień pracowało nasmoże trzech czy czterech. Byłem ja, Tomek Pustelnik, Marek Ufnal...Sami najbardziej doświadczeni.
No właśnie, to chyba świetnasprawa, że coś takiego przytrafiło się w zasadzie na sam konieckariery.
To byłospełnienie marzeń. W poprzednim sezonie, dokładnie zimą, złapałemkontuzję kolana, po której już nie wróciłem do gry w pierwszymzespole. I tak sobie właśnie pomyślałem, że równie dobrze mogłomi się to przytrafić rok wcześniej. Jak wiele bym wtedy stracił itego żałował...
Otarliściesię o finał dzięki szatni?
Tak - atmosfera ipodejście do tych spotkań było kluczowe. No bo jak wytłumaczyć,że między wygranymi w pucharze z Cracovią, przegrywaliśmy wlidze? Choćby z Kluczborkiem. Jak to logicznie wytłumaczyć?
Zerologiki, jak w całej piłce.
Do tego można zresztą podpiąćpierwszy mecz z Cracovią, który wygraliśmy w Stargardzie 2:0.Pierwsza bramka - okej. Ale druga, gdy wbili sobie swojaka, to byłaczołówka „piłkarskich jaj”.
Przepaść w budżetach nie zawszeprzekłada się na różnicę w jakości na boisku.
Błękitni bardzoczęsto grają sparingi z Pogonią. I przez osiem lat praktycznietylko wygrywaliśmy. Ostatnio faktycznie nas zlali, ale wcześniejbywało odwrotnie. Wiem, że to tylko sparingi, ale chodzi mi o to,że potrafiliśmy przygotować się na silniejszego przeciwnika.
Wpolskiej piłce można naprawdę wiele osiągnąć cechamiwolicjonalnymi. Spójrzmy na tegoroczny PP - Jastrzębie ograłoŁęczną, a Puszcza Niepołomice - Lechię. Wtedy lideraEkstraklasy! W obu przypadkach dochodziło do karnych, ale to nieumniejsza sukcesów tych drużyn. W tamtym „pucharowym” sezoniesam strzeliłem w sumie dziewięć goli z karnych. I czy jakoś siętym przejmowałem? Bramka to bramka - z jedenastu metrów liczy siętak samo. Przecież w taki sposób rozstrzyga się to, kto sięga ponajważniejsze laury w europejskim futbolu. Element gry, jak każdyinny.
Będąc przy najważniejszychlaurach, na mistrzostwach Europy zagrał niedawno Bartosz Kapustka.Podobno dzięki panu...
Tak,słyszałem już podobne głosy (śmiech).
„Kapustkaniech lepiej skupi się na treningach, by być lepszym piłkarzem.Zwłaszcza mówię tu o środowym treningu, który będzie miał, wczasie gdy my będziemy grali w półfinale Pucharu Polski”.Pięknie sprowadził go pan na ziemię.
Zapytanomnie, więc powiedziałem co myślę. Dla mnie sprawa była prosta.Mówił, że Lech się po nas przejedzie, że nas zje... Nie podobałomi się to, że takie słowa padły z ust 18-latka. Ostatecznie to mygraliśmy w półfinale, więc stwierdziłem, że dobrze byłoby,gdyby wtedy potrenował. W żaden sposób mu nie ubliżyłem. Gdybycoś takiego powiedział ktoś starszy, pewnie spojrzelibyśmy na totrochę inaczej. Potem jednak do nas zadzwonił i tłumaczył, żektoś od nas go zaczepiał. Przeprosił.
Kto kogo tak naprawdę zaczepiał?
Niebyło mnie przy tym, więc nie chcę o tym mówić. Najważniejszejest to, co zrobił później. Należy mu się szacunek. Podobnie jakwielu kibiców, mocno trzymam za niego kciuki.
Jeszcze parę słów o rewanżu zLechem. Były łzy?
Były...Sam nie płakałem, ale kilku chłopakom się zdarzyło. Nie chcębyć czarnowidzem, ale boję się, że zespół Błękitnych takblisko finału PP za mojego życia już nie będzie. Byliśmynaprawdę o krok i mieliśmy nadzieje, że się uda. Oczywiście jużpo wszystkim - po łzach i smutku, doszło do nas, jak wielką rzeczzrobiliśmy. To były piękne chwile. Te wszystkie autokary z naszymikibicami... Na trybunach przy Bułgarskiej siedziało więcejstargardzian niż zmieściłoby się na całym naszym stadionie.
Podobno Błękitni nie mogliawansować do finału. To tak odnośnie wspomnianego na początkubagienka.
Nie wiem czymogli, czy nie mogli. Jeśli chodzi o czerwoną kartkę ŁukaszaKosakiewicza - według mnie sędzia popełnił błąd dając mupierwszy żółty kartonik.
Jakieś ciekawehistorie związane z tym meczem?
Tego byłomnóstwo, ale wiadomo, że nie wszystko jest do opowiedzenia... O,trener Kapuściński przed rozpoczęciem spotkania, rozrysowującskład, wypisał nas dziesięciu. Pominął bodajże RafałaGutowskiego. Oczywiście to taka typowo „freudowska” pomyłka,ale uwagę trzeba było zwrócić (śmiech).
Byłteż pewien zakład... Pan Rutkowski, z którym spotkaliśmy się naobiektach we Wronkach, gdzie spaliśmy, obiecał każdemu zawodnikowikuchenkę.
Oczywiście w razie zwycięstwa?
Takpowiedział. Wcześniej gorąco dyskutowaliśmy, jak może sięskończyć mecz i stąd to wynikło (śmiech).
Pewniezupełnie inaczej patrzyłby pan dzisiaj na swoją piłkarskąprzygodę, gdyby nie ten PP?
To było najlepsze możliwe zwieńczenie. Największy sukces. Przecież gdyby niepuchar, pan by tutaj nie przyjechał. To nie tyczy się zresztątylko mnie. W klubie cały czas wisi wielka okładka „PrzegląduSportowego”, na której jesteśmy. Te wspomnienia zostaną nazawsze.
Ogólniejest pan zadowolony z tego, co udało się panu osiągnąć?
Jaknajbardziej. Nie jestem sfrustrowanym gościem, któremu nie udałosię zagrać w Ekstraklasie. Takie mam już podejście do życia.Jestem spełniony. Zrobiłem tyle, ile mogłem. Nie osiągnąłemwięcej głównie przez świadomą decyzję, jaką w pewnym momenciepodjąłem.
Pracaw przedsiębiorstwie, w którym się obecnie znajdujemy jest cięższaniż ogrywanie na boisku Cracovii czy Lecha?
Biegającpo murawie pracowałem i zarabiałem pieniądze, ale jednocześnieświetnie się bawiłem. Tutaj tego nie ma. To znaczy bardzo lubięswoją pracę, ale to już nie ma nic wspólnego z zabawą. Trzebapodejmować masę decyzji - jednych bardziej, innych mniej ważnych.Inne różnice? Pracując w jakiejkolwiek firmie tylko od ciebiezależy, czy dobrze wykonujesz swoją robotę. Na boisku oczywiścieteż chcesz robić wszystko jak najlepiej, ale naprzeciwko siebiemasz jeszcze 11 rywali.
Trenerka. Wiąże pan z niąwiększe plany?
Na razie pracujęz dziećmi i rezerwami. Kończę kurs UEFA A, ale ciężko mipowiedzieć, jak to będzie dalej wyglądało. Priorytetem jestobecna praca.