„Kanonierzy” na manowcach
2014-09-17 11:20:33; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Wczoraj w Lidze Mistrzów Borussia Dortmund bardzo boleśnie obnażyła wszystkie niedociągnięcia londyńskiego Arsenalu. Przede wszystkim - te defensywne i taktyczne. Ale żeby to był pierwszy raz…
Kibice Arsenalu długo cierpieli na brak trofeów i choć w poprzednim sezonie udało się sięgnąć po FA Cup, to apetyty są przecież znacznie większe. Na triumf w Premier League, może nawet w Lidze Mistrzów. Na pewno jednak wczoraj w Dortmundzie nie dostaliśmy przesłanki ku temu, by uznać takie pragnienia za jakkolwiek realne.
Czego bowiem brakuje Arsenalowi najbardziej? Zabrzmi to banalnie, ale - wyników z najtrudniejszymi rywalami. 3:6 z Manchesterem City, 1:5 z Liverpoolem, 0:6 z Chelsea, 0:3 z Evertonem i wczorajsze 0:2, które spokojnie mogło być i 0:5 i 0:6. Wszystko w niecały rok. Mówi się, że ligę wygrywają ci, którzy nie gubią punktów ze słabeuszami. Bzdura. Ligę i inne znaczące trofea wygrywają ci, którzy z głównymi rywalami do tytułu nie tracą sześciu bramek, tylko je im wbijają. I w drugiej kolejności - nie gubią oczek z pachołkami.
No bo czy nie byłoby nadużyciem nazywanie Arsenalu najlepszą drużyną w Anglii po ostatnim sezonie, gdyby mimo tych kilku kompromitacji sięgnęła po tytuł? Jak to najlepsza, skoro przegrywa z trzema innymi ekipami tracąc 5 i więcej bramek? Mistrz? Tak. Najlepsza drużyna? Zaraz, najlepsza drużyna zbiera oklep na poziomie A-klasy od City, Liverpoolu i Chelsea? Chyba nie.
Arsenal może być rokrocznie w top four, bo gorsze mecze zawsze można odbić sobie na ekipach z kilkakrotnie mniejszym budżetem, śrubując na nich serie zwycięstw, minut bez straty gola i tym podobne. Takie słabości obnaża jednak Liga Mistrzów. Tutaj w decydujących fazach gra się z mocnymi zespołami, nie ma Norwich czy Stoke, jest Real, Bayern, Barcelona, PSG, Dortmund. Nie ma przypadku w tym, że Arsenal nie wygrał Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie, ale także dwa, trzy i cztery sezony temu.
To nie jest tak, że w zespole nie ma gwiazd. On po prostu nie jest na najlepsze mecze poukładany. Oezil na skrzydle da sobie radę z defensorami WBA czy Hull, ale gdy będzie musiał biegać za Ivanoviciem, Carvajalem, czy nawet Durmem, straci całą swoją jakość. Welbeck, Giroud - oni żyją z piłek z drugiej linii. Co z tego, że Anglik jak mało który piłkarz czuje linię spalonego, jeśli w trakcie meczu dostaje dwa dobre prostopadłe podania, bo Wilshere czy Ramsey pod agresywnym pressingiem tracą połowę wartości? Obrona? Wczoraj zakrawała na kpinę, a rozgrywanie piłek od tyłu było na poziomie Legii z pierwszego meczu z St. Patrick’s. Chociaż nie wiem czy mistrz Polski nie zanotował mniejszej ilości strat na własnej połowie, niż wczoraj „Kanonierzy”. Czwarta ekipa podobno najmocniejszej (nie, nie o tym jest ten tekst i nie, nie chcę wywoływać dyskusji Primera Division czy może Premier League) ligi świata. Coś wyraźnie nie gra, choć nazwiska przecież Arsenal ma na poziomie porównywalnym do tej nieszczęsnej, w dodatku przetrzebionej kontuzjami Borussii.
Zegar „Since Arsenal Last Won A Trophy” został przed sezonem wyzerowany. Ale gdyby nieco go podrasować i zatytułować „Since Arsenal Last Won A Notable Trophy” (w domyśle ligę bądź Ligę Mistrzów), liczyłby właśnie jedenasty rok. Jeśli cztery gongi z poprzedniego sezonu nie wystarczyły, może ten wczorajszy, piąty spowoduje jakiekolwiek zmiany w źle funkcjonującym w topowych spotkaniach zespole? Jak mało który zatwardziałym w swojej - jak widać prowadzącej w decydujących chwilach na manowce - filozofii.