Niby bogactwo, ale jednak kłopot - gdy "dwójka" spokojnie może być "jedynką"
2014-10-02 23:39:20; Aktualizacja: 10 lat temuAtletico, Barcelona, Real, Chelsea, Manchester City - niezależnie, kto z dostępnych w kadrach tych klubów bramkarzy stanie między słupkami, wiadomo będzie, że na ławce zasiądzie golkiper światowej klasy.
Czy to aby nie problem? Mamy na to takie ładne określenie „kłopot bogactwa”. Trenerzy zwykli mówić, że chcieliby go mieć na każdej pozycji. Ale czy aby na pewno dobrze jest mieć kilku równorzędnych bramkarzy?
Kiedyś rotacja między słupkami była nie do pomyślenia. Drugim bramkarzem bardzo często zostawał albo wychowanek akademii, albo gość doświadczony, wyczekujący na ławce do emerytury. W Barcelonie przed Pinto na ławce siadał więc Oier Orazabal, w Realu Dudek czy Adan, w Chelsea jeszcze niedawno Mark Schwarzer, a parę lat temu Henrique Hilario. Manchester City? Teraz ma świetnego w Maladze Willy’ego Caballero, ale przecież przed nim od Joe Harta - w meczach głównie z pozycji siedzącej - uczył się Costel Pantilimon, znany głównie maniakom Football Managera oraz tym, którzy uważnie śledzili poczynania reprezentacji Rumunii.Popularne
Teraz każdy z tych zespołów w pierwszej rubryce na liście rezerwowych wstawia nazwisko, które każdy kibic zna. Golkipera o uznanej marce, o którym jesteśmy w stanie sporo powiedzieć, bo nie raz i nie dwa prezentował się nam ze znakomitej strony. Keylor Navas, Claudio Bravo, Willy Caballero, Pepe Reina, Petr Cech. W poprzednim sezonie - jedni z najlepszych golkiperów w ligach, w których występowali. Cech otrzymał nawet nagrodę Golden Glove (wraz z Wojciechem Szczęsnym) dla najlepszego bramkarza Premier League, a Navas miał najwyższą w Europie ocenę między innymi w bazującym na suchych liczbach portalu WhoScored.com.
Pierwsze rotacje w tym sezonie postawiły jednak znak zapytania przy zasadności takiej polityki klubu. Pierwszy przykład z brzegu - Atletico Madryt. Jan Oblak, kupiony za grube miliony bramkarz Benfiki, wskoczył między słupki dopiero w meczu Champions League z Olympiakosem Pireus. Efekt? 3 gole stracone i znów ławka. A przecież Moya miał być tylko zmiennikiem. Ostatnio do bramki Barcelony wskoczył szykowany na „jedynkę” Ter-Stegen. I deja-vu. 3 gole stracone z PSG, do tego jeden przy ewidentnym błędzie Niemca, kiedy piłkę głową do pustej bramki skierował mierzący 165 cm Maro Verratti.
W bramce Chelsea na razie nie dochodzi do takich rotacji, ale mimo to widać pewien regres, jeśli chodzi o Thibaut Courtois. W Atletico w poprzednim sezonie bronił właściwie wszystko, na Stamford Bridge ma już 9 goli straconych w 9 meczach. Zapytałem polskiego trenera bramkarzy, Daniela Pawłowskiego, czy mógł przy straconych golach zachować się lepiej. Stwierdził tylko, że „nie uważa, by nie zawinił przy puszczonych golach, bo mógł się zachować lepiej”.
Pozycja bramkarza to bowiem pozycja bardzo specyficzna. Nie jesteś pod grą przez 90 minut, musisz dać z siebie wszystko te kilka razy, gdy przeciwnik naciera na Twoją bramkę. Petr Cech mówił kiedyś, że czasami woli, gdy musi bronić raz za razem, niż czekać na tą jedną interwencję przez cały mecz i rozgrzewać się w samotności w pustym polu karnym. W wymienionych zespołach taka jednak jest rola golkipera - głównie oczekiwanie na sposobność pokazania umiejętności. Przy świadomości, że na ławce siedzi rywal, którego trener nie zawaha się wystawić w kolejnym meczy „bo to młodzian” albo „bo to starszy pan tylko na wypadek kontuzji”, staje się to jeszcze trudniejsze. Oto trzeba nie tylko zagrać poprawnie. Trzeba się wykazać czymś ekstra, zrobić wyjście na 40. metr w stylu Manuela Neuera czy zaprezentować robinsonadę „dla fotoreporterów”. Takie myślenie natomiast prowadzi do błędów, których nie wystrzegli się ani Oblak, ani Ter-Stegen. Dwaj nowi golkiperzy szykowani przed sezonem na „jedynki”, którzy jednak od początku mają mocnych rywali.
Raz jeszcze wrócimy do zwrotu „kłopot bogactwa”. Nieprzypadkowo w tej zbitce słów jedno nacechowane jest pejoratywnie. Te rozgrywki jak na razie pokazują, że dwie wielkie gwiazdy na pozycji bramkarza, to może być o jedną za dużo.