O cztery dni za późno
2013-03-27 19:26:27; Aktualizacja: 11 lat temu...czyli o emocjach po prawdziwym hicie z San Marino.
Mecze niektórych drużyn narodowych mają to do siebie, że jak nic innego chyba wystawiają na próbę nie tylko nerwy kibiców, wytrzymałość ekranów telewizorów czy szklanego ekwipunku obecnego w każdym barku i kuchni, ale i poddają ocenie poczucie swoistego „ducha narodu” czy patriotyzmu.
Po zapoznaniu się z tytułem felietonu, zestawiając go z iście polskim zdjęciem i równie rodzimym nazwiskiem autora wywodu, nie ma wątpliwości, że i tym razem czas ponarzekać będzie na nasze „Orły”.
„San Marino pokonane. Zadanie wykonane” pisze Przegląd Sportowy, Rzeczpospolita dorzuca tylko „Bez fajerwerków”. W zasadzie nie ma się czemu dziwić – bo czy nawet po wygranej 5:0 nad gigantem światowych stadionów, liczącym 31 tysięcy mieszkańców państewkiem nastroje mogą być lepsze?Popularne
Nie chcę rozwodzić się nad istnym „ciosem w plecy”, jakim było spotkanie z Ukrainą. Wstyd, hańba, żenada – tyle. Nawet „Polacy, nic się nie stało” nie brzmiało wiarygodnie po ostatnim gwizdku sędziego. Nie tylko postawa naszych piłkarzy na boisku, ale i ich wypowiedzi pomeczowe wołały o pomstę do Nieba (bo jak można mówić, że reprezentacja powinna być budowana już na kolejne mistrzostwa? Z takim podejściem – nie dziw, że przegraliśmy).
Dzień 26 marca nie mógł zmienić w zasadzie nic – bo jak wysokie zwycięstwo nad ostatnią drużyną w rankingu FIFA może osłodzić gorycz porażki nad bezpośrednim rywalem o baraże?
Nie dziwi mnie, że Fornalik wystawił taki, a nie inny skład. Bo porażce z Ukrainą, plotkach o nowym trenerze co rusz pojawiających się w stadionowych kuluarach i ogólnym niezadowoleniu kibiców, mecz z San Marino trzeba było po prostu wygrać. Selekcjoner skończył zatem z nieudolnym kopiowaniem spuścizny po Smudzie (chociaż, na dobrą sprawę – co tu kopiować?), odszedł od wyświechtanego 4-2-3-1 i wrócił do formacji, którą ukochał najbardziej. Korzystając z doświadczenia z Ruchu, przywrócił reprezentacji stare, dobre 4-4-2.
Co dziwne, Fornalik do środka pola desygnował dwóch stricte defensywnych pomocników. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby Polanskiemu i Krychowiakowi partnerował słynący z niezłego przeglądu pola Obraniak – zawodnik Bordeaux zasiadł jednak na ławce rezerwowych. Nie mogliśmy liczyć na świeżość czy pomysł na grę Obraniaka; polegaliśmy zatem na rajdach bokiem, bądź Grosickiego, bądź Mierzejewskiego i grze tyłem wracającego do niższych formacji Lewandowskiego. Na minus – zdecydowanie Milik i Mierzejewski. Debiut Salamona poprawny; pozostaje zadać pytanie: „przeciwko komu!?”. Całość: 3 z wielkim minusem. Za dużo było niedokładności i zbytniego polegania na gwiazdce z numerem „9”. „Panowie, reprezentacja to nie tylko BVB” – aż chciało się zakrzyczeć. Ale co z tego? W mentalności większości kibiców „Biało-Czerwonych” zagnieździło się jakieś złudne wrażenie, że „nie gra BVB” = „nie gra kadra”. A szkoda, bo mamy kilku niezłych zawodników, którzy nie odstają trio z Dortmundu. Bardzo podoba mi się postać Grzegorza Krychowiaka – zawodnika uniwersalnego, o dobrym uderzeniu, świetnym odbiorze i niezwykłej waleczności. „Grosik” także robi „good job”. Warto wspomnieć o prawdziwym „synu marnotrawnym” tej reprezentacji, a mianowicie bramkarzu Southampton, Arturze Borucu.
Reprezentacji potrzebny jest lider, a nie liderującą trójca, która może i umiejętności ma klasy światowej, ale mentalnie nie dorasta niektórym kadrowiczom do pięt. Dość rozbawiło mnie stwierdzenie jednego z komentatorów (nie pamiętam, czy był to pan Iwański, czy jegomość Borek), który stwierdził, że „Błaszczykowski jest wybitnym reprezentantem kraju”. Hola hola – nie mam nic do umiejętności naszego kapitana, ale nie można mówić o kimś że jest „wybitny”, jeżeli ten ktoś nic jeszcze nie osiągnął – w reprezentacji, rzecz jasna.
Szukając kandydata na prawdziwego lidera i serce tej reprezentacji, zawędrowałem na mapie na południowe wybrzeże Wielkiej Brytanii. W Southampton Boruca znają już dobrze, nie tylko ze względu na jego dość specyficzne zachowanie, ale i wielkiego ducha walki i niespotykaną charyzmę. To o zawodnikach takich jak Boruc mówi się, że „wywracają taborety w szatni”. Myślę, że przekazanie opaski kapitańskiej naszemu bramkarzowi nie byłoby złym rozwiązaniem – któż bowiem zmobilizuje naszą kadrę jak nie doświadczony i wiecznie żywy „Borubar”(małe sprostowanie – śp. Prezydent, Lech Kaczyński nie powiedział w pamiętnym wywiadzie wspomnianego wcześniej przezwiska, a „Artur Boruc bardzo” – niemniej jednak, ksywka niczego sobie)?
Szanse na grę Polski na mistrzostwach w Brazylii zmalały wraz z piątkowym meczem praktycznie do zera. Jednak jako że matematyka dziedziną jest królewską i „matką innych nauk”, w niej właśnie zapatrywałbym szansę na polepszenie stanu rzeczy. Wierzmy, módlmy się, bądźmy optymistami – a nóż-widelec w jesiennych meczach się to opłaci…