Panie Wenger, Panu już dziękujemy
2014-03-25 18:14:00; Aktualizacja: 10 lat temuNie jest łatwo być kibicem Arsenalu. Zawsze wielkie oczekiwania, zawsze wielka klapa. Najwyższa pora, by działacze „Kanonierów” policzyli się wreszcie z osobą winną tym wszystkim klęskom – z trenerem.
Miał być londyńskim Fergusonem. Miał wprowadzić Arsenal na najwyższy możliwy poziom. Gra jego zespołu miała zapierać dech w piersiach. I na początku faktycznie tak było, przez osiem lat między 1997 a 2005 rokiem zespół Wengera lawirował pomiędzy pierwszym a drugim miejscem – w tym czasie zdobył trzy mistrzostwa i pięć razy wicemistrzostwo. Do tego dołożył także aż cztery Puchary Anglii. Z czasem jednak ta bezbłędnie funkcjonująca maszyna rdzewiała, aż zardzewiała na dobre – ostatnie ważne trofeum (nie mówimy tu o Pucharze Ligi, który w Anglii traktowany jest nieco po macoszemu) Arsenal zdobył w 2005 roku. Od ówczesnego tryumfu w FA Cup minęło więc blisko dziewięć lat a kibice i piłkarze już chyba zapomnieli, jak smakuje sukces.
Poniższe wykresy obrazują miejsca w lidze Arsenalu pod wodzą francuskiego szkoleniowca. Z racji częstych porównań Wengera do sir Alexa Fergusona postanowiłem też zestawić wyniki zespołów prowadzonych przez obu wyżej wymienionych dżentelmenów.
Popularne
Jako punkt wyjścia wybrałem sezon 1996/1997, który był dla Wengera debiutanckim w roli trenera "Kanonierów". Pierwsza część wykresu pokazuje, że początki pracy Francuza w Londynie były bardzo udane. "The Gunners" toczyli zaciekłą walkę o najwyższe cele, ale z czasem przestali się liczyć w rywalizacji o prymat w lidze angielskiej, co dobitnie udowadnia wykres drugi.
W obecnym sezonie podopieczni Wengera ponownie stają przed szansą zdobycia Pucharu Anglii – w półfinale zmierzą się z Wigan – ale dla fanów marzeniem jest Mistrzostwo lub zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Z jednym marzeniem musieli się pożegnać, to drugie też staje się coraz bardziej mgliste – z Champions League „The Gunners” już odpadli, w lidze wciąż walczą, ale sobotnia klęska z Chelsea 0-6 podniszczyła nie tylko ich dorobek punktowy ale przede wszystkim morale. Jeżeli w ciągu tych wielu lat porażek włodarze Arsenalu czekali ze zwolnieniem Wengera na jakąś spektakularną klęskę, to ten moment chyba właśnie nadszedł. W kim bowiem upatrywać fatalnej kondycji zespołu, jak nie w trenerze? Tym razem niewykluczone, że miarka się przebrała.
Kiedy rozpoczynał pracę w Londynie, widziano w nim nowego Fergusona. Podobnie jak Szkot, Wenger nie kupował gwiazd, ale je kreował (Henry, Vieira, Fabregas, Song), podobnie jak Szkot chciał od podstaw wprowadzić w życie swój pomysł, który będzie przynosił coraz to obfitsze owoce. Owoce przyniósł, ale niedługo po wprowadzeniu, a im dłużej francuski szkoleniowiec pracował w Arsenalu tym mniej było widać efektywność jego pracy. Choć obecnie „Kanonierzy” mają nadal całkiem imponujące statystyki (średnio 56% posiadania piłki, 14 strzałów na mecz, 86% celności podań) to nie przekłada się to na dobre wyniki. Bo mimo, że ekipa z Londynu gra ładną dla oka piłkę, to jednak po tylu latach posuchy kibice z The Emirates przestali być estetami i wymagają przede wszystkim efektywności, a nie efektowności.
Skoro idea działania tej drużyny jest taka sama, to czym właściwie różni się obecny Arsenal od tego fenomenalnego z sezonu 2003/2004, kiedy to w cuglach zdobył Mistrzostwo Anglii nie przegrywając meczu? Weźmy na tapetę jeden z kluczowych meczów Arsenalu z tamtych rozgrywek rozegrany przeciwko Liverpoolowi 9 kwietnia 2004 roku. Na oczach 38 tysięcy widzów zgromadzonych na Highbury „The Gunners” pokonali rywali 4-2. Oto w jakim składzie wyszli na to spotkanie:
Większość tych zawodników kojarzymy właśnie z występów w Arsenalu, to tam przeżywali najlepsze chwile w swojej karierze i osiągnęli życiową formę. To Wenger ich znalazł, wypromował i (z różnym skutkiem) wypuścił na szerokie wody. Tamten zespół miał jedną wyjątkową cechę - charakter. W środku pola waleczni Vieira i Gilberto Silva, w obronie skały w postaci Toure i Campbella, w ataku magiczny duet Henry-Bergkamp. Nawet Ljungberg, wydawać by się mogło najsłabsze ogniwo tamtej jedenastki, nigdy nie odstawiał nogi i walczył zawsze na 110%. Wówczas zespół miał jedenastu kapitanów gotowych umrzeć za drużynę. A dziś? Kreowany na lidera Wilshere, którego chyba przytłacza „dycha” na plecach, nie potrafi wziąć odpowiedzialności gry na swoje barki. Często bezbarwny Arteta zatracił gdzieś walory, którymi imponował w Evertonie. Chimeryczny Cazorla coraz rzadziej jest w stanie decydować o losach meczu a mało przekonujący Giroud okazał się jedną z większych transferowych wpadek „Kanonierów” od lat. Na jesieni rundę życia rozgrywał Ramsey, który wielokrotnie ciągnął Arsenal i był jego motorem napędowym, ale kontuzja zakończyła tę sielankę i zawodnikowi będzie niezwykle trudno wrócić do tak znakomitej dyspozycji. Idealnym symbolem obecnej kondycji „The Gunners” jest Mesut Özil – miewający przebłyski geniuszu, ale przez większość czasu gry człapiący i niewidoczny. I tak samo Arsenal potrafi zagrać fenomenalne spotkanie z najtrudniejszym rywalem by za chwilę przegrać 0-6.
Można odnieść wrażenie, że Wenger żyje w nieco innej rzeczywistości i zatracił się w realizacji swoich pomysłów (m.in. w dążeniu do kreowania nowych gwiazd). W ostatnich latach coraz więcej było transferowych niewypałów niż strzałów w dziesiątkę. Ściągani młodzi zawodnicy, którzy w mniemaniu Francuza mieli w przyszłości zostać wielkimi gwiazdami, nierzadko nie wytrzymywali odpowiedzialności i presji związanej z grą w tak wielkim klubie jakim niewątpliwie jest Arsenal. Transfer Özila był dla wielu kibiców i specjalistów hitem, ale dla mnie było to typowe chwytanie się brzytwy przez tonącego. Fani chcą, żebyśmy wydali grubą kasę? Wydamy! Chcą, byśmy kupili jakąś gwiazdę? Kupimy! A że Özil w Realu akurat poszedł w odstawkę, to była tylko woda na młyn dla działaczy „The Gunners”. Nie zwrócono jednak uwagi na charakter zawodnika, który zdecydowanie nie jest typem zadziory i walczaka, a takich brakuje w tym zespole. Ale brakuje też mądrzejszej polityki transferowej – wyłożenia grubszej kasy i kupienia dwóch-trzech piłkarzy z absolutnego topu, którzy będą potrafili wznieść tę drużynę na wyższy poziom nie tylko swoimi umiejętnościami, ale też mentalnością zwycięzców, której wśród obecnych graczy londyńczyków zwyczajnie brak.
Czy Arsène Wenger jest w stanie sam z siebie dokonać w tym zespole jakiejś rewolucji? Nie sądzę, bo zbyt ślepo wierzy w swoje idee nie dostrzegając braku efektów. Przez lata robił co mógł, by wspiąć się z „Kanonierami” na szczyt. Przez chwilę na nim był, ale upadek był bardzo bolesny i ponowne wejście tam tą samą drogą może okazać się niewykonalne. Dlatego też chyba najwyższa pora, by rozstać się w przyjaźni z Wengerem i zatrudnić kogoś z nową wizją, świeżym spojrzeniem. Kogoś, kto znajdzie inną i bardziej skuteczną ścieżkę dążenia do celu.