Wilczek znów gryzie

2016-07-28 21:39:22; Aktualizacja: 8 lat temu
Wilczek znów gryzie Fot. Transfery.info
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Rok. 12 miesięcy. Tyle Kamil Wilczek potrzebował, żeby z króla strzelców polskiej ligi zmienić się w rezerwowego ekipy z Danii, gdzie poziom rozgrywek jest na podobnym poziomie do Ekstraklasy. Duży regres, ale sytuacja powoli wraca do normy.

Wiosna 2015. Do Brøndby przychodzi Aurelijus Skarbalius, który zamienia na pozycji trenera obrażanego na forach internetowych przez prezesa, Thomasa Franka. Litwin nie jest tu nowy. Pracował już w tym samym miejscu trzy lata wcześniej. W drużynie wciąż jest cała grupą, którą zna z tamtych czasów. To na nich zamierza stawiać i nie ma od tego żadnych odstępstw. Przychodzi na pierwszy trening i od razu stawia swoje warunki. Dzieli zespół na dwie części.

- Chłopaki, my się już znamy. Wy będziecie trenowali najintensywniej, bo jesteście oddelegowani do gry w najbliższych meczach - zwraca się do znanej sobie grupie podopiecznych.-

A my? - pyta jeden z nowych piłkarzy.

- Przepraszam, was nie znam. Potrzebujemy zmiany, więc będę stawiał tylko na tych, których znam. Trenujcie, ale na razie nie dostaniecie szansy - odpowiedział.

Graczem, który zadał tamto pytanie apodyktycznemu przełożonemu był Kamil Wilczek. Zawodnikiem Brøndby był od stycznia i zaczął rundę wiosenną w wyjściowym składzie pod okiem Franka, a w debiucie zdobył nawet zwycięską bramkę dla swojego zespołu, ale po trzech występach stracił miejsce w "11" w dużej mierze przez zmianę na stanowisku trenera.

Przestał dostawać szanse. W pierwszym etapie po przyjściu Skarbaliusa rozegrał raptem 55 minut na 490 możliwych . W pierwszym meczu pod jego wodzą nie zagrał. W trzech następnych wchodził na ostatni kwadrans, a cały piąty przeciw liderowi z Kopenhagi przesiedział sfrustrowany na ławce rezerwowych. Miarka się przebrała. Zadzwoniłem wówczas do polskiego snajpera, który bez większych skrupułów opowiedział całą historię. Została ona przedstawiona bez większych szczegółów, bo publikuję dopiero teraz, ale wystarczająco dobitnie, żeby zrozumieć o co chodziło w całej sprawie.

Sprawa szybko wypłynęła do duńskich mediów, które odpowiednio sprawę nagłośniły, choć fragment o dziwnych zachowaniu Litwina został ugładzony i przykryty innymi cytatami. To zgadzałoby się z kontrowersyjną opinią Arkadiusza Onyszko, który twierdził, że tamtejsze gazety i ich dziennikarze współpracują ze zakolegowani trenerami, nie publikując negatywnych tekstów w zamian za ich ewentualną pomoc przy zdobyciu informacji.

Tak czy inaczej, w jakiejś formie uskarżenia swojego podopiecznego trafiły do samego zainteresowanego, który na jednym z treningów przed starciem z Aarhus podszedł do Wilczka, uścisnął mu dłoń i stwierdził: - Masz rację, ale musisz zrozumieć. Nie miałem czasu na poznawanie wszystkich od początku. Presja na wynik, ale… będziesz dostawał szanse - taki SMS od 28-latka dostałem, ale już po meczu z przeciętniakiem tamtejszej ligi. Meczu, w którym były napastnik Piasta strzelił dwa gole na wagę zwycięstwa.

- Ten sezon spisywałem już na straty - dodał jeszcze wtedy. I faktycznie takie mógł odnosić wrażenie. Najpierw bardzo nieudany transfer do Carpi, gdzie zagrał tylko trzy razy, bo resztę czasu spędził gabinetach lekarskich i na trybunach beniaminka Serie A. Wyróżnił się tyko tym, że w sytuacji sam na sam trafił prosto w Handanovicia, a przy chłodniejszej kalkulacji mógł trafić nawet do siatki, bo słoweński golkiper prawie już się przewracał. Aż się prosiło o techniczny strzał wewnętrzną częścią stopy, ale zabrakło szczęścia i Polak nie strzelił swojej premierowej bramki we włoskiej lidze. Zresztą los w minionym sezonie uśmiechał się do niego rzadko, co widać po przykładzie z Danii.

Fortuna wróciła od pamiętnego Aarhus, gdzie włącznie z tym spotkaniem w osiem występów pod rząd wychodził w pierwszym składzie i strzelił cztery gole. W szerszej perspektywie w 13 meczach ligowych w Alka Superdzlidze pięć razy pokonywał bramkarzy drużyn przeciwnych. Gol co 188 minut. Całkiem nieźle, ale bez szału.

Za to okazała się to piękna karta przetargowa w rywalizacji po przyjściu nowego trenera. Alexander Zorniger przejął zespół przed okresem przygotowawczym, więc nie było mowy o dyskryminowaniu kogokolwiek, ponieważ miał pełen ogląd na formę swoich nowych podopiecznych. W konsekwencji napędzony zaufaniem przełożonego i pewny siebie Wilczek nowy sezon zaczął z wysokiego "C". W dwumeczu 1. rundy kwalifikacyjnej Ligi Europy zdobył aż trzy bramki przeciwko islandzkiemu Valurowi Reyjkjavik, a kolejnej rundzie zapewnił zespołowi z przedmieść Kopenhagi zwycięstwo 1:0 nad szkockim Hibernian, popisując się skuteczną dobitką strzału z dystansu już w pierwszej minucie rywalizacji. Zresztą takie kolekcjonowania trafień wyróżnia 28-latka, który niemal wszystkie gole w barwach duńskiego klubu zdobywał w ten sposób.

Nie inaczej było na inaugurację duńskiej ekstraklasy, kiedy były snajper Piasta Gliwice znów dał się we znaki rywalom. W starciu z Esbjerg fB najpierw miał duży udział w trafieniu Teemu Pukkiego, by w 42. minucie w podbramkowym zamieszaniu podwyższyć prowadzenie na 2:0. Ostatecznie zespół Alexandra Zornigera wygrał różnicą aż czterech bramek, a Wilczek przebywał na boisku przez 57 minut. Szkoleniowiec zdjął go z boiska, dopiero w chwili, gdy nic już nie zagrażało zmianie wyniku na gorsze.

W ten sposób napastnik Brøndby wrócił do formy. Znów potrafi odnaleźć się w polu karnym. Wszystko to dzięki zaufaniu niemieckiego sternika i pokajaniu się przez Aurelijusa Skarbaliusa, przez którego dalsza kariera Polaka stanęła pod dużym znakiem zapytania. A teraz? Jest pięknie. Wilczek jest na najlepszej drodze do odbudowania się i powrotu do najwyższej dyspozycji. Znów gryzie. Jak na nazwisko i króla Ekstraklasy przystało.

JAN MAZUREK