Liverpool, Włosi, Hiszpanie? Zejdźmy na ziemię, step by step
2015-08-28 02:04:46; Aktualizacja: 9 lat temuFutbolowym romantykom z góry odradzam dalszą część tekstu. Pragmatykom natomiast polecam, bowiem punkt widzenia powinien być w tym wypadku bardzo zbliżony. Tym co naprawdę dobrze życzą polskiej piłce klubowej także.
Po meczu spędzonym przy Łazienkowskiej wszedłem na Twittera, byłem ciekawy opinii, choć z wrodzonego pesymizmu spodziewałem się fali hejtów dotyczących stylu, w jakim Legia wkroczyła do LE po raz, co ważne, czwarty na przestrzeni ostatnich pięciu sezonów. Tymczasem moje oczy ujrzały kilkadziesiąt grup marzeń, głównie takich, po których można się złapać za głowę. Zacząłem zastanawiać się, czy chcemy w Polsce piłkarskich sukcesów, czy po prostu spotkań z drużynami rozpoznawalnymi na całym świecie.
W zdecydowanej większości typów górował Liverpoolu. Jasne, rozumiem, wspaniale będzie obejrzeć "The Reds" na żywo, w swoim kraju, najlepiej z perspektywy trybun. Pełny stadion gwarantowany, dla kibiców angielskiej ekipy spełnione marzenie, po prostu czego chcieć więcej. Sęk w tym, że nasze kluby nie potrzebują za rywali wielkich firm, ale punktów do rankingu i pieniędzy, które europejska federacja wypłaca za każde zwycięstwo w grupie. Kasy, która będzie większa od wpływów z wejściówek, nawet jak trybuny zapełnią się w połowie.
Jeżeli więc pragniesz Liverpoolu, bo chcesz zobaczyć lepszych piłkarzy niż na co dzień, jedna prosta rada - odłóż, potem zainwestuj i leć na Wyspy Brytyjskie. Aczkolwiek, klub z Anfield to przykład jeszcze nie najgorszy, bo Anglicy przywykli, że rozgrywek tych zbyt serio nie traktują. Zresztą trudno się dziwić, lepiej skupić się na lidze, bo w ich sytuacji oczko wyżej w tabeli na koniec sezonu daje lepszy bilans finansowy od tego, co otrzymają od UEFA. To już jednak pragmatyzm okrutny, bo nawet w przypadku "LFC" wolałbym po prostu coś zdobyć. Od pucharu pocieszenia nie zbiednieją.Popularne
Kiedy jednak analizuję kolejne życzenia - Villarreal, Fiorentina, Athletic Bilbao - otwiera się nóż w kieszeni. Włosi i Hiszpanie na przestrzeni ostatnich lat totalnie zdominowali te rozgrywki i wyjdą na nie pełni zmobilizowani. Nie przeczę, że rozgrywając dobry mecz Lech czy Legia nie ugrają niczego. Wszyscy pamiętają potyczki z Juventusem czy z City, ale sytuacja kadrowa tych drużyn była wówczas zupełnie inna, a co najważniejsze, "Kolejorz" naprawdę grał wtedy w piłkę, a przynajmniej się starał. Dziś polskie zespoły nawet nie próbują. Zresztą, nie trzeba być biegłym z procentów, by wykalkulować szanse na triumf z którąś z tych ekip.
Szanuję rzecz jasna to, że kibice mają swoje preferencje. Wypad do Pilzna to atrakcyjna opcja - blisko, dobre piwo - aspekty w tym przypadku kluczowe. Taki Partizan to natomiast ciekawe starcie na lepszy doping i oprawy, a więc zawsze jakieś wyzwanie. Czesi i Serbowie, podobnie jak my, są jednak głodni sukcesów, dlatego kto wie, czy nie są równie groźni, jak ci najbardziej renomowani rywale. Reasumując, unikałbym jak ognia.
Wiadomo, że na pewno nie uda się uniknąć całego zła, dlatego osobiście optuję za jednym topowym zespołem i dwoma w zasięgu. Dla przykładu, taki Celtic warto wylosować. Nie tyle co nawet z żądzy rewanżu i udowodnienia czegoś, co po prostu Szkoci grają straszną kaszanę. Ajaxu też nie ma co przeceniać, bo nawet w zeszłym roku pokazał, że nie jest taki straszny, pod warunkiem, że na boisku nie popełnia się błędów, o których wiedzą już dzieci w podstawówce.
Najważniejsze jednak, by nawet na przysłowiowym papierze, szanse na awans okupiony jak największą liczbą zwycięstw, były największe. Choć ciężko o scenariusz sprzed roku, nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli chcemy polskiego przedstawiciela w LM, trzeba wybrać to, co najistotniejsze, zaczynając od podstaw. Ranking, pieniądze, które dla nas są niewyobrażalne i inwestowanie ich w dobrych zawodników. Droga do raju wówczas okaże się mniej wyboista, zwłaszcza że Legia przy dobrych wiatrach już za rok - o ile naturalnie zdobędzie tytuł mistrza kraju - może być rozstawiona nawet w ostatniej rundzie eliminacji.
Naturalnie, fantastycznie byłoby awansować pokonując znacznie silniejszego rywala, z tradycjami, marką, najlepiej jeszcze po emocjonującym boju. Wiadomo, wspomnienia gwarantowane. Przecież co kolejkę faworyci tracą punkty z przeciętniakami, co roku ktoś ogromnie faworyzowany wykłada się w niezrozumiałych okolicznościach, więc nas także stać na niespodziankę. Historia naszej rodzimej piłki zna w końcu spektakularne boje, rozstrzygnięte ostatecznie na naszą korzyść. Są wielokrotnie przywoływane i działają na nasze oczekiwania. Skoro jednak tyle lat się nie udało, dlaczego dalej mamy sobie wszystko komplikować?
Step by step, jak mawiał słynny Leo Beenhakker. Holender był jaki był, sam zmazał po sobie dobre wrażenie, ale zęby na futbolu akurat zjadł. Zarządzał wielkimi firmami, a to z biura, a to z ławki szkoleniowej i wie, o co w tym wszystkim chodzi. Też chętnie wybiorę się na mecz z Realem, Juventusem czy kimś innym, ale mimo że do najcierpliwszych nie należę, z największą przyjemnością poczekam z tym do Ligi Mistrzów.
Fajne jednak, że my wszyscy możemy sobie tak polemizować dłużej niż na tę Ligę Mistrzów czekamy, a i tak o wszystkim zdecyduje pewien łysy dżentelmen, nie kierując się ani emocjami, ani zdrowym rozsądkiem. Po prostu włoży rękę do klosza, zamiesza i po wszystkim.