8.
minuta meczu na Stade de France. Dimitri Payet bezpardonowo wchodzi w
kolano Cristiano Ronaldo. Czy zrobił to celowo czy nie - wie tylko
on sam. Jeśli to pierwsze, prawdopodobnie dowiemy się o tym po
latach, w jakiejś szczerej autobiografii. Grymas bólu na twarzy
Portugalczyka pojawił się natychmiast po faulu. Jakby od razu
wiedział, że nie pomoże już kolegom. Nie na samej murawie. Mimo
to wstał i jeszcze przez kilkanaście minut próbował oszukać
samego siebie. Albo chciał pokazać kolegom, że mimo wszelkich
przeciwności trzeba walczyć do końca, bo na boisku wszystko jest
możliwe.
W końcu zszedł. Grać z uszkodzonym więzadłem
pobocznym piszczelowym, a taka jest wstępna diagnoza, się nie da.
Nie zabrakło łez, podobnie jak po przegranym finale Euro 2004.
Zarówno samego CR7, jak i portugalskich kibiców. Były też brawa,
opuszczającego murawę na noszach gwiazdora Realu Madryt oklaskiwali
nawet fani „Trójkolorowych”. Piękne obrazki. Zdecydowanie
ładniejsze od samego meczu.
To właśnie te wszystkie łzy,
nosze czy ćmę na twarzy Portugalczyka zapamiętam z tego finału
najbardziej. No i oczywiście zachowanie Cristiano po zejściu z
boiska. Mimo, że musiał oddać opaskę kapitańską, którą cisnął
zresztą ze złości o murawę, tak naprawdę cały czas miał ją na
ramieniu i wspierał kolegów.
Za chwilę zleci się pewnie
chmara fanów Leo Messiego, którzy stwierdzą, że Portugalczyk nie
zrobił niczego wielkiego i w ogóle jest słaby, bo dał się
sfaulować jakiemuś gościowi z West Hamu. Każdy ma prawo do
swojego zdania. Moje, a więc człowieka stawiającego na równi
umiejętności piłkarskie obu zawodników jest takie, że Cristiano
pokazał wczoraj wielką klasę. Może nawet przyćmił sporą część
swoich dotychczasowych osiągnięć. Potwierdził, że jest wielkim
sportowcem.
On
jednak tego nie zrobił, nigdzie się nie schował. Przed dogrywką
podszedł do kolegów, każdemu coś powiedział, zmotywował. A
później dyrygował nimi wraz z Fernando Santosem. Wszedł w rolę
trenera, dyskutował z arbitrem technicznym, gestykulował jeszcze
bardziej niż na murawie. Dla jednego takie zachowanie Portugalczyka
było przekoloryzowane, dla drugiego - w tym mnie - autentyczne.
Cristiano jeszcze bardziej nakręcał kolegów. To szturchanie
Santosa. Totalna ekstaza. Widać było w tym prawdziwe emocje.
Kapitalna dyspozycja między słupkami Rui Patricio, który
co i rusz zatrzymywał Francuzów, bramka Edera - to bezpośrednio
dało Portugalii złoty medal. Udział w sukcesie kapitana już po
zejściu z boiska nie był jednak mniejszy.
- Krzyczałem do
kolegów, że muszą walczyć i wygrać dla Cristiano - przyznał już
po meczu Pepe. Myślicie, że widząc co robi za linią, takie słowa
były dla nich bez znaczenia? CR7 często można zarzucać, że jest
egoistą i zachowuje się arogancko, ale w tym najważniejszym
momencie zachował się jak prawdziwy lider. Wielka postać.