„To nie technika, ale jakość i czas podejmowanych decyzji jest głównym problemem Ekstraklasy”
2020-01-08 09:13:56; Aktualizacja: 4 lata temuNa czym polega analiza piłkarska? Jak procesy poznawcze mają wpływ na współczesną grę? Dlaczego hiszpańscy zawodnicy z niższych lig okazują się gwiazdami polskiej Ekstraklasy?
O tym i nie tylko opowiedział nam Sławomir Morawski - założyciel projektu Mindfootballness, który przyciągnął uwagę najlepszych europejskich klubów oraz trener i analityk piłkarski mający za sobą pracę w Akademii Śląska Wrocław, Miedzi Legnica czy Zagłębiu Lubin.
***
Czym dokładniej jest Mindfootballness?Popularne
- W ramach Mindfootballness działa indywidualny program doradczy dla trenerów, zawodników oraz dla całych klubów, w ramach którego dzielę się moimi analizami wideo. Są to takie wyspecjalizowane metodologiczne materiały wideo, które skupiają się na określonych zawartościach treningowych lub systemach taktycznych zespołów. Przykładowo z pomocnikiem Śląska Wrocław Jakubem Łabojko po każdym meczu ligowym spotykamy się i głęboko analizujemy dane spotkanie. W oparciu o tę analizę dobieram odpowiednie środki treningowe i pracujemy razem na boisku.
A jak to wygląda w przypadku analizy całego zespołu?
- Jeśli jakiś trener chce rozwijać swoją drużynę pod kątem taktycznym, dostarczam mu materiały wideo dotyczące danego systemu oraz określonych zachowań poszczególnych formacji. On później może korzystać z nich na odprawach przed treningiem, by pokazać zawodnikom, jakich zachowań będzie od nich wymagał. Jeśli z kolei chodzi o analizę gry przeciwnika, jest bardzo standardowy zabieg, który polega na sporządzeniu wideo z materiałem na temat danego zespołu.
Skąd w ogóle pomysł, by przekazywać tę wiedzę właśnie przez Internet?
- W Internecie można otrzymać jakąś informację zwrotną na temat tego, co się robi. Wszystko zaczęło się, gdy byłem trenerem na poziomie „grassroots” w Oleśnicy. Chciałem cały czas się rozwijać, poznawać ludzi, ale też dzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat futbolu. Moim zdaniem, ta inteligencja, szybkość podejmowania decyzji i obserwacji pola gry warunkuje dzisiaj, kto jest bardzo dobry, a kto najlepszy. Internet pomógł mi poznać wiele interesujących osób, od których sporo się nauczyłem. Dzięki niemu odkryłem swego rodzaju własną ścieżkę, która trochę otworzyła mi drzwi do tego, by współpracować z tymi najlepszymi.
Na krajowym podwórku współpracował Pan z Akademią Śląska Wrocław, Miedzią Legnica, a niedawno też Zagłębiem Lubin. Ma Pan jednak za sobą również zagraniczne epizody. Jak do nich właściwie doszło?
- Dużo pomogła mi właśnie ta moja działalność Internetowa. Pod koniec 2017 roku zauważył mnie na Twitterze ówczesny selekcjoner reprezentacji Kanady Octavio Zambrano. Odbyłem z nim ostatecznie długą rozmowę telefoniczną, po której doszliśmy do wniosku, że warto by nawiązać jakąś formę współpracy. Nasze plany były szeroko zakrojone pod kątem tworzenia odpowiednich materiałów metodologicznych dla Kanadyjskiego Związku Piłki Nożnej. Chcieliśmy stworzyć tam spójny program szkolenia dla wielu roczników. Rozmawialiśmy raz w tygodniu za pośrednictwem Skype’a i mieliśmy się też wreszcie spotkać osobiście. W lutym 2018 te plany zostały jednak dość mocno pokrzyżowane, ponieważ Octavio odszedł ze stanowiska. Wciąż jestem z nim w dobrym kontakcie - teraz pracuje on w Deportivo Pasto.
Benfica pojawiła się chwilę później?
- Dokładnie. Dyrektor działu analiz pierwszego zespołu “Orłów” Nuno Maurício poznał mnie z kolejnym trenerem João Tralhão - ówczesnym opiekunem ekipy U-23. Ten drugi później został asystentem Thierry’ego Henry w Monaco. Dla Francuzów zrobiłem dwie analizy, które też im się spodobały. Tralhão wprowadził mnie też do reprezentacji Portugalii U-20, z którą spotkałem się na MŚ do lat 20 w Polsce, gdzie wspólnie z asystentem Joaquimem Milheiro odbyliśmy długie „warsztaty” na temat metodologii szkolenia.
Czy po tych doświadczeniach z zagranicznymi szkoleniowcami może Pan spojrzeć na Ekstraklasę z pewnej innej perspektywy?
- Oj, tak. Niedawno był u nas we Wrocławiu szef szkolenia w Belgijskim Związku Piłki Nożnej Kris Van Der Haegen. Porównanie tego, co z nim konsultowałem z tym, nad czym pracowałem w Ekstraklasie bardzo zaznacza tutaj tę różnicę pod kątem świadomości taktycznej, która ma odwzorowanie w grze całego zespołu. Wielu zawodników, którzy przychodzą do naszej ligi choćby z Hiszpanii mówią, że Ekstraklasa jest bardzo wymagająca pod względem fizycznym, ale czasem można zyskać tu tę przewagę, jeśli odpowiednio postrzega się grę i podejmuje się dzięki temu lepsze decyzje. Mówi też o tym większość zawodników, którzy zostali w ostatnich latach sprzedana za wielkie pieniądze do klubów zachodnich. Przyznają oni, że tam się przede wszystkim szybciej myśli i podejmuje decyzje. Intensywność nie jest tam nastawiona aż tak bardzo na fizyczność, lecz przede wszystkim właśnie na tę umiejętność koncentracji w grze i tego, jak szybko należy tam identyfikować problem oraz skutecznie poszukiwać jego rozwiązania za pomocą narzędzi technicznych u zawodników.
Pod względem poziomu nasza liga oczywiście odstaje znacząco od zachodnich rozgrywek. A jak to wygląda w przypadku samej analizy?
- Wydaje się, że kluby zachodnie wciąż wyznaczają tu trendy. Jest to podyktowane oczywiście przez różnice finansowe i zasoby ludzkie, które dają zachodnim klubom szersze pole manewru. W Zagłębiu współpracowałem z innym analitykiem, ja bardziej odpowiadałem tam za analizę skautingową i w ten sposób szliśmy w dobrym kierunku. W Miedzi Legnica byłem natomiast tak naprawdę jedynym analitykiem. Miałem oczywiście do dyspozycji kamerę oraz drona, ale to są cały czas rzeczy, do których my staramy się podchodzić w Polsce ostrożnie. Ja to oczywiście rozumiem, ponieważ są w naszych klubach zawsze pilniejsze potrzeby, na które trzeba przeznaczać te środki. Z takiego oprogramowania czy sprzętu trzeba też umiejętnie korzystać. Taka technologia zresztą nie zawsze determinuje efektywność pracy. Znam zespoły, w których jest tylko dwóch analityków bez jakiegoś rewelacyjnego sprzętu, a wykonują oni kapitalną robotę.
Czyli raczej jakość, nie ilość.
- Każdy słyszał o Jürgenie Kloppie, który zatrudnił człowieka od wyrzutów z autu. José Mourinho teraz wprowadza pewną tożsamość pracy chłopców do podawania piłek. Nuno Maurício powiedział mi z kolei jedno bardzo mądre zdanie: że analityk musi być trenerem, a trener analitykiem. Nie ma znaczenia, jakim sprzętem i iloma ludźmi dysponujesz, jeśli nie masz gdzieś tam tej tożsamości piłki nożnej. W sztabie jako trenerzy musimy się ze sobą rozumieć i dążyć do tego, by ta burza mózgów trwała przez cały czas. Nie możemy pozwalać na “bylejakość” - zawsze najważniejsza jest bowiem jakość tej analizy.
Czy nie jest trochę tak, że dobry analityk, podobnie jak trener, musi być też dobrym psychologiem?
- Zdecydowanie. My pracujemy z człowiekiem, więc ten czynnik ludzki cały czas musi być brany pod uwagę. Dla nas jako trenerów czy analityków bardzo ważne jest uwzględnienie tak dużej ilości zmiennych jak to możliwe. Bardzo łatwo jest popaść w pułapkę opisu. Czasami w analizie przedstawia się i opisuje różne rzeczy bez próby wejścia troszkę głębiej w to, co widzimy.
Z drugiej strony piłkarz chyba nie chce być przeładowany tymi danymi?
- To prawda. Podczas mojej wizyty w Żylinie, gdzie spotkałem się z trenerami sztabu reprezentacji Słowacji do lat 21, zauważyłem, że tam analiza jest rozbita na pewne części składowe, a prezentowane zawodnikom filmiki są o wiele krótsze, niż te, które przygotowywałem zawodnikom Miedzi. Jest wyciągnięta esencja tej informacji przedstawiona w bardzo klarowny i prosty sposób. Następuje informacja zwrotna od zawodników, odhaczamy i idziemy dalej. Oczywiście praca w reprezentacji nieco różni się od tej w klubie, ale uważam, że takie działania pozwalają nie tylko w odpowiedni sposób zorganizować pracę, ale pomagają też trenerom nauczyć się języka, który będzie bardziej zrozumiały dla piłkarzy. Jeśli przedstawiam swoją analizę zawodnikowi, muszę bowiem użyć innego żargonu, niż kiedy rozmawiam ze swoim sztabem.
Jest Pan autorem pracy „Analysis and cognitive aspects in training process”. Czym dokładniej są te procesy poznawcze w kontekście piłki nożnej?
- One określają ilość i jakość tego, co jest dostarczane do mózgu zawodnika - jakie aspekty zawodnik przyswaja w celu selekcji informacji, w oparciu o które zostanie podjęta decyzja o wykonaniu technicznym. Mówiąc wprost: jeśli chcę zagrać z korzyścią dla zespołu i widzę, że kolega bliżej mnie jest kryty, a za plecami obrońcy otwiera się przestrzeń, którą chce zająć mój partner z drużyny, to chcę zagrać bliżej czy dalej? Musimy wiedzieć, co piłkarz widzi, czy wie, co wydarzy się dalej. Dowodem na to są słowa, Arsène’a Wengera, który na konferencji powiedział ostatnio, że najlepsi piłkarze skanują pole gry osiem razy lub więcej w okresie dziesięciu sekund już przed otrzymaniem podania. Dla porównania, zawodnicy przeciętni robią to od czterech do pięciu razy.
Czyli uważa Pan, że to nie sama technika, tylko właśnie ten proces decyzyjny, a właściwie czas, w jakim polscy piłkarze podejmują te decyzje, jest tym, co najbardziej różni nas od krajów zachodu?
- W momencie, gdy pracuję z zawodnikami, pytam ich: co różni podanie piłki do kolegi od zwykłego kopnięcia jej do partnera z zespołu? To skłania ich do refleksji. Kiedy rozmawiałem z Marquitosem z Miedzi Legnica zgodził się ze mną, że w dzisiejszych czasach na podanie piłki większy wpływ ma aspekt taktyczny niż techniczny. My bardzo często skupiamy się mocno na samej technice, ale ta jakość taktyczna często opiera się na tym, jak zawodnik postrzega pewne wydarzenia na boisku. Nie chcemy jednak przeanalizować piłki nożnej, bo tego złotego środka po prostu nie ma. Jeden zawodnik rozumie pewne rzeczy instynktownie, drugiemu trzeba pewne aspekty gry wytłumaczyć. Żeby jednak piłkarz rozwijał swoją technikę niezbędne jest to, by wiedział, co się dzieje wokół niego na boisku.
Czy jest w naszym kraju wystarczająco wielu specjalistów w dziedzinie analizy sportowej? Czy dostęp do wiedzy w tym zakresie w Polsce wciąż jest ograniczony?
- U nas cały czas występuje pewnego rodzaju nastawienie, że nie wszyscy chcą się tą wiedzą dzielić. Osoby młode często są bagatelizowane przez środowisko piłkarskie. W innych krajach wygląda to zupełnie inaczej. Kiedy Kris Van Der Haegen przyjechał do Wrocławia w listopadzie, by poprowadzić dwudniowy wykład na Wyższej Szkole Zarządzania i Coachingu we Wrocławiu, spytałem go, dlaczego właściwie przyjął on moje zaproszenie. Nigdy wcześniej nie mieliśmy ze sobą ścisłego kontaktu, ja dodatkowo jestem w wieku jego syna, a moje doświadczenie trenerskie z pewnością nie powaliło go na kolana. On odpowiedział mi na to wprost, że wiedza jest bezcenna. Że skoro ja mogę się w ten sposób nauczyć czegoś od niego, to on może czegoś i ode mnie. Często jest jednak tak, że ludzie budują ten swój autorytet na podstawie własnej historii i dzisiaj te osoby też powinny chcieć dzielić się tym swoim doświadczeniem z innymi. Nauka zawsze działa bowiem w obie strony.
Czyli doświadczenie nie zawsze idzie tylko i wyłącznie z wiekiem?
- Dokładnie. To nie jest przecież tak, że ktoś bez Ekstraklasy w CV jest osobą, od której nie mogę się niczego nauczyć. Są w środowisku osoby, które są świetne od strony marketingowej, ale niekoniecznie idzie z tym w parze merytoryczność. Tu nie chodzi o to, że ja oczekuję w naszym kraju jakiejś totalnej rewolucji. Nie powinniśmy z dnia na dzień zacząć trenować w Polsce jak w Belgii czy w Hiszpanii. To wszystko musi być odpowiednio zaadaptowane. Ja bym chciał, by polska piłka miała własną tożsamość, ale żeby ją zbudować, niezbędna jest praca z ludźmi. To nie polega na kopiowaniu ćwiczeń z Internetu czy powielaniu tego, co napisane jest w Narodowym Modelu Gry. Ten drugi powinien być dla nas jedynie punktem startowym, nie zaś końcowym. Musimy być bardziej cierpliwi i wierzyć w ten proces.
Czy to nie jest też tak, że nasze środowisko wciąż jest mimo wszystko zabetonowane i młodym trenerom ciężej się dostać do tej Ekstraklasy czy choćby na poziom centralny?
- Ten trend mimo wszystko się powoli zmienia. Coraz częściej osoby w podobnym wieku co ja zostają choćby asystentami trenerów. To przecież nie wiek, lecz kompetencje powinny decydować o tym, kto dostaje pracę. Nie są one jednak zawsze punktem odniesienia dla osób decyzyjnych w klubach. Zupełnie inaczej wygląda to choćby w Bundeslidze, ale to też wynika z jej specyfiki, tego, że cały czas chce się ona rozwijać. Niemcy doskonale zdają sobie sprawę, że kreatywność i innowacje biorą się nie od trenerów, którzy bazują na starych metodach, lecz od osób, których podejście jest zupełnie inne. To nie jest tak, że młodzi trenerzy są lekiem na całe zło. W Niemczech po prostu mają pewną wizję futbolu i jego rozwoju. My w Polsce wpadliśmy zaś poniekąd w pułapkę etosu doświadczenia. Przecież nie ma gwarancji, że jeśli masz te kilka lat więcej, to twoje doświadczenie cały czas się będzie dzisiaj sprawdzać. Musimy mieć na uwadze, że piłka nożna cały czas się zmienia i tempo tego procesu jeszcze wzrośnie.
Analiza pomaga przy treningu, ale odgrywa też dużą rolę w skautingu. Z czego wynika, że aż tak wiele z transferów dokonywanych do naszej ligi okazuje się niewypałami?
- Kluczem w tego typu sytuacjach jest rozpatrzenie pewnych czynników, które można wziąć pod uwagę, pomijając nawet analizę. Trzeba sobie uświadomić aspekty czysto pozaboiskowe: z jakiej kultury dany piłkarz się wywodzi i jaka jest specyfika naszego kraju, a nawet idąc krok dalej - jaka jest specyfika naszego miasta, czy taki zawodnik będzie potrafił się tutaj zaadaptować. Przecież to niemożliwe, że jakiś piłkarz przyjeżdża do naszego kraju i nagle z dnia na dzień kompletnie zapomina, jak się gra w piłkę. Oczywiście najlepiej byłoby sprawdzić, jak gra drużyna tego zawodnika i czy biorąc to pod uwagę, będzie potrafił on dostosować się do stylu prezentowanego przez nasz zespół. To nie jest też tak, że jest analiza i już składamy od razu podpis. Warto się spotkać zarówno z samym zawodnikiem, jak i menadżerem. Bardzo ważne jest, by spojrzeć na takiego zawodnika nie tylko jak na piłkarza czy sportowca, ale też właśnie jak na człowieka.
A co jest kluczowe w takiej analizie dotyczącej obserwowanego pod kątem transferu zawodnika?
- Obserwacja zawodnika na żywo jest już bardzo zaawansowanym krokiem. Nie można brać pod uwagę jedynie liczb, które wykręca dany piłkarz, ani tylko skrótów meczów. Trzeba oglądać całe spotkania. Nawet nie tyle mając na uwadze, co zawodnik robi z piłką, ale także bez niej - jak porusza się po boisku, jak wkomponowuje się w taktykę zespołu, to również określa po części bowiem mentalność danego piłkarza.
Czy oprócz umiejętności psychologicznych są jakieś cechy, które sprawiają, że dana osoba ma większe szanse zostać dobrym analitykiem?
- Moim zdaniem, interakcja i branie czynnego udziału w procesie treningowym są najważniejsze. Znam analityków, dla których praca przy komputerze jest wystarczająca i to też jest super. Ważne jednak, żeby w sztabie panowała pewna harmonia. Spędzanie czasu z zespołem determinuje jakość naszej pracy.
Wspomniał Pan już kilka nazwisk podczas naszej rozmowy. Czy jest jakiś trener, którego stawia sobie Pan za wzór?
- Nie posiadam kogoś takiego. Nie chciałbym się na nikim konkretnym wzorować. Jest mnóstwo ludzi, od których można się czegoś nauczyć. Najważniejsze jest to, aby tworzyć taką własną tożsamość pracy. Nie jest to jeszcze zauważalne w naszym środowisku piłkarskim, ale jest to coś, co prędzej czy później odegra bardzo ważną rolę w szkoleniu na każdym poziomie. Musimy pracować z ludźmi i dążyć do tego, by ich zmieniać.
To jak należałoby pracować, by ich zmienić na lepsze?
- Podczas młodzieżowych mistrzostw świata w naszym kraju miałem okazję porozmawiać z asystentem selekcjonera reprezentacji Portugalii Joaquimem Milheiro oraz selekcjonerem kadry RPA Thabo Senongiem. Po dyskusjach z nimi utwierdziłem się w przekonaniu, że nie ilość, a jakość wysiłku jest najważniejsza. Praca ma być skuteczna i wykonywana mądrze, a nie tylko ciężko.
A czy oprócz jakości tej pracy coraz większe znaczenie w futbolu będzie mieć technologia?
- Bez wątpienia. Musi być jednak stosowana w rozsądnych ilościach i w odpowiednim czasie. Ostatnio sporo słyszy się technologii VR, z której korzystał ostatnio choćby Martin Ødegaard. Zresztą w jednym z norweskich instytutów trwają właśnie badania dotyczące tego, ile razy zawodnik w danym odstępie czasu skanuje pole gry i jakiego rodzaju informacje uznaje za kluczowe w procesie podejmowania decyzji. Ødegaard przyznał właśnie ostatnio, że gdy był kontuzjowany, to właśnie trening z wykorzystaniem wirtualnej rzeczywistości pozwolił mu nie wypaść z rytmu pracy i dzięki temu zachował on odpowiednie przygotowanie mentalne przed powrotem do normalnych treningów na boisku.
Ødegaard nie wypadł z rytmu pracy, a jak to będzie z Panem? Czy po rozstaniu z Zagłębiem Lubin zamierza się Pan skupić Mindfootballness?
- Można powiedzieć, że Mindfootballness zyska na moim braku aktywności na polskim rynku, aczkolwiek cały czas pracuję ze studentami na uczelni we Wrocławiu oraz piłkarzami z Ekstraklasy i I ligi w ramach współpracy indywidualnej. Przyjmuję też zlecenia od klubów zagranicznych - ostatnio dostałem choćby maila od trenera młodzieżowej drużyny Arsenalu do lat 15. Dla mnie to cały czas zdobywanie nowego doświadczenia. Jestem też oczywiście w kontakcie z kilkoma klubami, ale do stycznia cały czas będę się rozglądał, aby wybrać najlepsze miejsce do rozwoju.
A gdzie widzi się Pan w perspektywie tych pięciu czy dziesięciu lat?
- Ciężko tak przewidywać, ale chciałbym, by to była polska piłka. Odmieniona polska piłka. Pragnę na własnym podwórku tworzyć coś, co naprawdę pozwoli nam podnieść jakość pracy, biorąc pod uwagę punkt odniesienia, jakim jest piłka w zachodniej Europie.