Nieskończona cierpliwość polskiego kibica

2014-07-18 18:23:55; Aktualizacja: 9 lat temu
Nieskończona cierpliwość polskiego kibica Fot. Transfery.info
Źródło: transfery.info

Co roku te samo oczekiwanie i złudne wmawianie sobie, że teraz będzie inaczej. Inaczej, czyli lepiej, szybciej i efektowniej. Bez porażek z Estończykami, Litwinami czy Azerami, ale tak się chyba nie da.

Te europejskie żenujące klęski wpisały się obraz polskiej piłki na stałe. Najgorsze jest to, że pomimo upływających lat, w każde lato wierzę, że coś się zmieni. Jednak, zazwyczaj, nic się nie zmienia. Pewnie, były dwa wyskoki Lecha, potem niezły sezon Wisły i Legii, kiedy wyszły obie drużyny z grupy Ligi Europy, ale to już tak naprawdę prehistoria. Ot, ciekawostka, miłe wspomnienie. Ostatnie dwa sezony w Europie były tragiczne, a niedawno rozpoczęty jest już wręcz komiczny.

Ostatnio przeczytałem książkę Nicka Hornby’ego (tego od „Był sobie chłopiec”), „Futbolowa gorączka”, i wydaje mi się, dziwnie i złośliwie, nawiązywać do mojej nieuzasadnionej wiary w możliwości polskich klubów. Hornby tak ślepo zawsze wierzył w Arsenal, ale nie ten obecny, tylko ten, który w latach 1968-1990 był uznawany za najnudniejszą drużynę w Anglii. Autor, jak sam napisał, wręcz cierpiał na (prawie) każdym meczu na Highbury, ale, mimo to, z nową wiarą przychodził, co tydzień, oglądać siermiężnych „Kanonierów”. Tak samo ja, i pewnie wielu innych kibiców, wyczekuje tych rund eliminacyjnych europejskich pucharów, żeby sprawdzić, czy być może coś się jednak zmieniło w polskim futbolu, i ostatecznie kolejny raz się rozczarować.

W tym roku czuję się trochę nawet oszukany, bo polskie kluby, szczególnie Legia i Lech, są świetnie opakowanymi produktami, które teoretycznie chciałoby się pokazać w Europie(bo stadion, bo taka zdolna młodzież, bo takie niesamowite rekordy budżetowe), a w starciu z anonimowymi drużynami (z całym szacunkiem dla Nõmme Kalju i St Patrick's Athletic FC) okazuje się, że nie ma w nich europejskiej jakości. Trochę tak, jakbym poszedł do restauracji i w menu widział dostępny suflet i makaron z krewetkami, a okazałby się, że dziś serwowane są tylko rozgotowane pierogi i trzydniowy kapuśniak. Wielkie rozczarowanie.

Bilans w Europie  na razie wygląda przygnębiająco – wygrana (brawo dla Ruchu za uratowanie honoru), remis i dwie porażki. Sam nie wiem, czy może być gorzej, ale wolałbym się o tym nie przekonywać, więc znowu będę ściskał kciuki i naiwnie liczył, że może już przyszły tydzień okaże się przełomowy. A czy taki będzie? Pewnie nie, pewnie pożegnamy jedną lub dwie ekipy. Czyli co, może za rok?

Więcej na ten temat: Liga Mistrzów Liga Europy